Spotkanie Tump-Putin: dyplomacja czy gra o przyszłość Europy?

AP
Dziś świat ponownie znalazł się w sytuacji, w której główne role odgrywają dwaj polityczni giganci – Donald Trump i Władimir Putin. Ich możliwe spotkanie, potwierdzone przez obie strony, już stało się przedmiotem sporów i spekulacji. I to nie tylko dlatego, że będzie to ich pierwszy bezpośredni kontakt od 2021 roku, lecz także dlatego, że od jego wyniku mogą zależeć dalsze kroki w wojnie, którą Rosja prowadzi przeciwko Ukrainie. Ważne jest tutaj zrozumienie nie tylko dyplomatycznej fasady, ale i ukrytych motywów każdej ze stron.
Już od pierwszych dni po ogłoszeniu spotkania pojawiły się rozbieżności co do tego, kto był jego inicjatorem. Moskwa i Waszyngton przerzucają się odpowiedzialnością, próbując stworzyć korzystny wizerunek dla odbiorców wewnętrznych i zagranicznych. Kreml chce, aby Rosjanie uwierzyli, że to Trump zabiega o to spotkanie, a nie Putin. To typowy chwyt rosyjskiej propagandy, mający pokazać „siłę” i „niezależność” Moskwy, choć w rzeczywistości to ona jest dziś znacznie bardziej zainteresowana jakimikolwiek kontaktami dyplomatycznymi niż Stany Zjednoczone. Putin dobrze rozumie, że presja gospodarcza i militarna na Rosję rośnie, i potrzebuje choćby pozornego kanału rozmów z Zachodem, aby złagodzić pętlę sankcji.
Ważnym sygnałem stała się jednak zmiana tonu Donalda Trumpa. W pierwszych miesiącach po powrocie do Białego Domu próbował on prowadzić z Putinem „pragmatyczny dialog”, lecz w ostatnich tygodniach jego retoryka stawała się coraz ostrzejsza. W ciągu ostatniego miesiąca kilkukrotnie otwarcie stwierdził, że postawa Putina go rozczarowała – głównie przez odmowę Kremla nawet rozważenia zawieszenia broni w Ukrainie, mimo licznych negocjacji i sześciu rozmów telefonicznych między nimi. Putin tradycyjnie gra na zwłokę, licząc na wyczerpanie Ukrainy i zmuszenie Zachodu do ustępstw.
To kalkulacja oparta na niebezpiecznej iluzji. Rosja nie walczy o bezpieczeństwo swoich granic, lecz o odbudowę imperium, które ma wchłonąć Ukrainę i zniszczyć jej państwowość. Putin nie jest jedynie dyktatorem – to organizator ludobójstwa, tyran i morderca, który celowo wybiera obiekty cywilne jako cele ataków, by złamać wolę Ukraińców. I właśnie to, jak powiedział Trump, jest „odrażające” i nie do przyjęcia. Dla wielu amerykańskich i europejskich polityków tak otwarta krytyka była zaskoczeniem, bo jeszcze niedawno wydawało się, że Trump jest gotów szukać z Putinem kompromisów.
Silnym sygnałem była też zapowiedź Białego Domu o gotowości nałożenia sankcji wtórnych na nabywców rosyjskiej ropy, jeśli Kreml nie okaże gotowości do ustępstw. To bezpośredni cios w finansowe źródła Moskwy, bo to właśnie petrodolary wciąż napędzają jej machinę wojenną. Znamiennym krokiem było również wprowadzenie dodatkowych ceł na Indie, z jasnym uzasadnieniem: powodem są zakupy rosyjskiej ropy. To nie tylko presja gospodarcza, ale i strategiczne ostrzeżenie dla wszystkich, którzy wciąż próbują udawać, że „można pozostać neutralnym”.
Kontekst tej dyplomatycznej aktywności jest istotny. Specjalny wysłannik Trumpa, Steve Witkoff, już po raz czwarty spotkał się z Putinem, a ostatnia rozmowa trwała trzy godziny. Jej ustalenia od razu zostały omówione nie tylko z samym Trumpem, ale też z europejskimi przywódcami i kierownictwem NATO. Wybrzmiała przy tym kluczowa teza – Ukraina będzie bronić swojej niepodległości i nikt nie ma prawa narzucać jej pokoju na warunkach agresora. To ważny sygnał zarówno dla Polski, jak i całej Europy, bo upadek Ukrainy nieuchronnie sprowadzi wojnę pod granice państw NATO.
Dziś najważniejsze jest, by Zachód nie popełnił błędu „cichej dyplomacji” z Moskwą. Kreml zawsze interpretuje gotowość do kompromisu jako słabość. Putina można powstrzymać jedynie siłą – ekonomiczną, wojskową i polityczną. Nie interesuje go sprawiedliwy pokój, lecz przerwa w działaniach wojennych, by przygotować kolejne uderzenie. Dlatego każde spotkanie Trumpa z Putinem powinno być nie platformą do ustępstw, lecz twardą demonstracją jedności Zachodu.
Dla Ukrainy to kolejne wyzwanie. Waszyngton, Bruksela i Warszawa muszą pozostać zgodne w ocenie, że Moskwa nie prowadzi gry dyplomatycznej, lecz wielką wojnę z całym systemem zachodnich wartości. To wojna nie tylko o terytorium, lecz o prawo wolnych narodów do istnienia. W takiej wojnie milczenie sojuszników lub ich bierność może mieć katastrofalne konsekwencje.
Putin od dawna pokazał swoje prawdziwe oblicze. To imperialista, który latami oszukiwał świat, grając na strachu i ambicjach polityków. Jeśli kiedyś udało mu się wprowadzić w błąd nawet takich graczy jak Trump, to dziś ta zasłona opada. Im szybciej zrozumie to cały świat zachodni, tym większa szansa, by powstrzymać tyrana, zanim zamieni Europę w nową arenę globalnej katastrofy.
Karyna Koshel