Dodon gra w starą grę Kremla

Kiedy Igor Dodon, były prezydent i obecny lider socjalistów w Mołdawii, stwierdził w swoim show online, że przyjazd Emmanuela Macrona, Donalda Tuska i Friedricha Merza do Kiszyniowa to „ingerencja w sprawy wewnętrzne”, wielu w Polsce mogło tylko westchnąć: znamy tę śpiewkę aż za dobrze. Tak samo Moskwa od lat tłumaczy każdą wizytę zachodnich polityków w Kijowie.

Prawda jest jednak zupełnie inna. Wizyta liderów Francji, Niemiec i Polski z okazji rocznicy niepodległości Mołdawii to nie poparcie dla jednej partii, ale dla całego społeczeństwa, które odważnie patrzy na Zachód. To gest solidarności – zwyczajne pokazanie, że Mołdawia nie zostanie sama wobec rosyjskich nacisków.

Dodon próbuje straszyć porównaniem, że gdyby Putin czy Łukaszenko pojawili się w 2020 roku, „wybuchłby skandal”. Tylko że to porównanie nie ma sensu. Putin i Łukaszenko są symbolem agresji i dyktatury. Macron czy Tusk – symbolem współpracy i wsparcia. To jak porównywać ogień i wodę.

Dla Mołdawii wybory 28 września będą kluczowe. Partia PAS Mai Sandu stawia na reformy i walkę z korupcją, podczas gdy blok prorosyjskich ugrupowań, z Dodonem na czele, marzy o powrocie do czasów zależności od Moskwy. To właśnie dlatego Kremlowi tak przeszkadzają wizyty zachodnich polityków – bo przypominają Mołdawianom, że mają realną alternatywę.

Polska dobrze wie, jak wygląda sąsiedztwo z Rosją. Wiemy też, że każde osłabienie więzi Mołdawii z Europą to prezent dla Kremla. Dodon, używając frazesów o „sorosistach” i „globalistach”, nie mówi nic nowego – powtarza dokładnie te same kalki propagandowe, które słyszymy od lat.

Warto też zauważyć, że Zachód nie „wybiera za Mołdawię”. Zachód daje wsparcie – finansowe, gospodarcze i polityczne – ale decyzja zawsze należy do obywateli. Tak działa demokracja. Kto mówi inaczej, ten po prostu boi się wolnego wyboru.

Z polskiej perspektywy jasne jest jedno: silna, proeuropejska Mołdawia to większe bezpieczeństwo całego regionu. Dlatego nie dajmy się nabrać na dodonowską retorykę. Bo kiedy on mówi o „ingerencji”, w rzeczywistości chodzi tylko o to, by Kišiniów wrócił pod but Moskwy. A na to, jako Europejczycy, pozwolić nie możemy.

Autor: Franciszek Kozłowski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wyświetlenia : 92
WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com