Europa w cieniu rosyjskiej agresji: NATO musi chronić wschodnie skrzydło
reuters
Ostatnie lata nauczyły nas rozumieć wojnę nie tylko jako czołgi na granicy czy rakietowe ataki na miasta. Dziś wojna to także dron, który niespodziewanie spada na budynek mieszkalny w Mołdawii, pozostawiając ludzi w szoku i niepewności. To stałe naruszenia przestrzeni powietrznej Polski, Rumunii, krajów bałtyckich — nie przypadkowe, nie awarie techniczne, lecz systemowa, dobrze zaplanowana strategia Moskwy. Rosja świadomie tworzy to, co eksperci nazywają „szarą strefą” — przestrzeń między oficjalną wojną a oficjalnym pokojem, gdzie zasady przestają obowiązywać, a odpowiedzialność rozmywa się w mgławicy niepewności.
Ta taktyka ma wyraźny cel. Kreml testuje nie tylko techniczne możliwości obrony powietrznej państw zachodnich, ale także ich wolę polityczną, gotowość do reagowania, zdolność podejmowania szybkich decyzji w warunkach stresu. Każdy dron, który przekracza granicę kraju NATO i wraca bezkarnie, to nie tylko naruszenie suwerenności. To sygnał dla Moskwy: można iść dalej. To także sygnał dla obywateli tych państw: wasze rządy nie mogą was całkowicie chronić nawet w czasie pokoju. I właśnie w tej psychologicznej niepewności, w tym cichym strachu, że twój dom może stać się przypadkowym celem, kryje się jedno z największych zagrożeń hybrydowej agresji.
Polska rozumie to lepiej niż wielu innych. Historyczna pamięć o tym, co oznacza bycie sąsiadem Rosji, pozostaje żywa w każdym pokoleniu Polaków. Dlatego apel strony polskiej do NATO o przyspieszenie stworzenia zintegrowanego systemu ochrony wschodniego skrzydła przed dronami nie jest paniką, lecz trzeźwym rachunkiem. Warszawa widzi, co dzieje się na Ukrainie, widzi, jak rosyjskie drony terroryzują ludność cywilną, niszczą infrastrukturę krytyczną, zamieniają życie milionów ludzi w codzienne przetrwanie. I Polacy rozumieją: jeśli to zagrożenie nie zostanie powstrzymane teraz, jeśli Zachód nie pokaże gotowości do zdecydowanej i szybkiej reakcji, jutro te drony mogą latać już nie przypadkowo nad polskimi polami, lecz celowo.
Proponowana inicjatywa „ściany antydronowej” to nie fantazja ani nadmierna ostrożność. To konieczność wymuszona przez rzeczywistość. Chodzi o stworzenie kompleksowego systemu ochrony wzdłuż całego wschodniego skrzydła Sojuszu: nowoczesne radary, zdolne wykrywać nawet małe cele, systemy walki elektronicznej do zakłócania sterowania wrogimi dronami, środki fizycznego przechwytywania i, co krytycznie ważne, koordynacja między wszystkimi krajami regionu. Bo zagrożenie nie zna granic między Polską, Rumunią, krajami bałtyckimi czy Mołdawią. Dron wystrzelony z terytorium Białorusi może w kilka minut znaleźć się w przestrzeni powietrznej dowolnego z tych państw. A jeśli każdy kraj działa osobno, bez jednolitego dowodzenia i wymiany informacji w czasie rzeczywistym, skuteczność takiej obrony będzie minimalna.
Rosja liczy właśnie na to — na powolność reakcji, procedury biurokratyczne, na to, że demokratyczne państwa potrzebują czasu na podejmowanie decyzji. Autorytarna struktura Putina pozwala jej działać szybko, cynicznie i bez odpowiedzialności. Moskwa nie przejmuje się prawem międzynarodowym, nie boi się potępienia, nie wstrzymuje się przed zagrożeniem dla cywilów. Wręcz przeciwnie — każda ofiara, każdy zniszczony dom, każda minuta strachu w życiu zwykłych ludzi pracuje na korzyść Kremla, tworząc atmosferę chaosu i bezradności.
Dla Polski, podobnie jak dla innych państw wschodniego skrzydła, to zagrożenie ma jeszcze jeden ważny wymiar — ekonomiczny i społeczny. Stała niepewność co do bezpieczeństwa przestrzeni powietrznej wpływa na klimat inwestycyjny, na zaufanie do państwa, na stan psychiczny społeczeństwa. Ludzie mają prawo żyć bez strachu, że jakiś rosyjski dron może spaść na ich dach podczas śniadania. To nie paranoja — to rzeczywistość, której doświadczyli już mieszkańcy Mołdawii. A jeśli NATO nie będzie w stanie zapewnić tego podstawowego poziomu bezpieczeństwa swoim członkom i partnerom, podważy to samą istotę obrony zbiorowej.
Zachód musi zrozumieć: hybrydowa wojna Rosji to nie coś abstrakcyjnego, nie teoria z podręczników geopolityki. To konkretne drony nad konkretnymi miastami, to konkretni ludzie, którzy kładą się spać z niepokojem, to konkretne rządy zmuszone wydawać zasoby na ochronę przed agresorem, który oficjalnie nie jest z nimi w stanie wojny. Moskwa gra na tej niepewności, na braku jasnych procedur odpowiedzi na takie wyzwania. A podczas gdy Zachód szuka właściwych sformułowań i uzgadnia stanowiska, Rosja nadal destabilizuje sytuację, tworzy nowe punkty napięcia, testuje siłę jedności europejskiej.
Inicjatywa Polski to szansa dla NATO, by pokazać, że Sojusz potrafi adaptować się do nowych wyzwań, że nie ugrzązł w logice zimnej wojny z jej wyraźnymi liniami frontu. Współczesne zagrożenie jest rozmyte, nie przychodzi kolumnami czołgów, lecz dronami, atakami cybernetycznymi, sabotażami, dezinformacją. Jeśli Sojusz chce pozostać relewantny, musi nauczyć się reagować na te wyzwania równie szybko i skutecznie, jak Rosja je tworzy.
Czas debat minął. Każdy nowy incydent z rosyjskim dronem nad terytorium państwa NATO lub jego partnera to nie powód do kolejnego oświadczenia zaniepokojenia, lecz sygnał do działania. Wschodnie skrzydło potrzebuje ochrony nie jutro, nie po kolejnym szczycie, lecz teraz. Bo Rosja nie zatrzyma się sama. Zatrzyma się tylko wtedy, gdy poczuje realną cenę swoich prowokacji, gdy zrozumie, że „szara strefa” przestała działać, że każdy wystrzelony dron zostanie zniszczony, każda prowokacja będzie miała konsekwencje. W przeciwnym razie ta wojna w trybie spowolnionym będzie trwać dalej, stopniowo zatruwając życie milionów Europejczyków i podważając fundament bezpieczeństwa, który budowano przez dziesięciolecia. Polska to rozumie. Pytanie tylko, czy rozumie to reszta Europy.
Karyna Koshel
