Wybory pod rakietami: dlaczego wypowiedź Trumpa to prezent dla Putina
reuters
Kiedy Donald Trump twierdzi, że Wołodymyr Zełenski powinien przeprowadzić wybory na Ukrainie właśnie teraz, w środku pełnoskalowej wojny, może to brzmieć jak troska o demokrację. Jednak z perspektywy każdego Europejczyka, który rozumie, co oznacza życie w cieniu rosyjskiego zagrożenia, staje się jasne, że nie ma tu mowy o realnej trosce o wartości demokratyczne. To albo głębokie niezrozumienie sytuacji, albo działanie idące wprost na rękę Moskwie. A jeśli Europa podchwyci tę retorykę, w efekcie osłabi siebie samą — dokładnie na to liczy Rosja.
Trzeba przypomnieć podstawowy fakt: ukraińskie prawo zakazuje przeprowadzania wyborów podczas stanu wojennego. To nie jest decyzja personalna obecnej głowy państwa ani instrument utrzymania się u władzy. To norma konstytucyjna, przyjęta demokratycznie, jeszcze przed wojną. Gdyby jakiekolwiek państwo europejskie znalazło się pod masowym ostrzałem, trudno byłoby oczekiwać organizacji wyborów w chwili, gdy infrastruktura jest niszczona, ludność ukrywa się w schronach, a sieci energetyczne zamieniają się w ruiny. To nie kwestia techniczna — to podstawowe bezpieczeństwo obywateli.
Codziennie rosyjskie rakiety i drony uderzają w ukraińskie miasta: szpitale, szkoły, budynki mieszkalne, elektrownie. W takich warunkach komisje wyborcze stałyby się naturalnym celem terrorystycznych ataków. Ukraina nie może wystawiać swoich ludzi na niebezpieczeństwo tylko po to, by stworzyć iluzję demokratycznego rytuału. Żądanie, by wybory odbyły się mimo realnego zagrożenia życia, jest w istocie żądaniem poświęcenia obywateli dla politycznego spektaklu.
Do tego dochodzi kwestia reprezentatywności. Miliony Ukraińców mieszkają obecnie poza granicami kraju jako uchodźcy, część terytorium pozostaje okupowana, a dziesiątki tysięcy żołnierzy bronią frontu. Przeprowadzenie wyborów bez tych ludzi oznaczałoby odebranie im prawa głosu i stworzenie systemu głosowania drugiej kategorii, w którym uczestniczyłaby jedynie część narodu. Taka procedura nie miałaby nic wspólnego z demokracją — byłaby jej karykaturą, której właśnie potrzebuje Kreml.
Nie można również ignorować szerszego kontekstu: Rosja od dziesięcioleci stara się uniemożliwić jakikolwiek demokratyczny wybór na obszarze postsowieckim. Rewolucja 2014 roku przestraszyła Kreml nie dlatego, że usunięto prorosyjskiego prezydenta, lecz dlatego, że Ukraińcy pokazali, iż naród ma prawo decydować o swojej przyszłości. To stanowi egzystencjalne zagrożenie dla autorytarnej władzy Putina. Dziś Rosja robi wszystko, aby podważyć legitymację Zełenskiego — nie z powodu osobistej niechęci, lecz dlatego, że jest on symbolem oporu i jedności narodowej.
Każde podważanie legalności ukraińskich władz, zwłaszcza przez polityków zachodnich, doskonale wpisuje się w rosyjską strategię. Moskwa dąży do wywołania kryzysu politycznego w Kijowie, osłabienia państwa od środka, stwarzania obrazu kraju niestabilnego i „niedemokratycznego”. Taki kryzys otworzyłby drogę do rozmów prowadzonych ponad głowami Ukraińców i z pominięciem tych, którzy realnie stawiają opór agresji.
Warto przy tym uwzględnić doświadczenia regionu Europy Środkowo-Wschodniej, gdzie pamięć o rosyjskiej agresji jest głęboko zakorzeniona. Historia państw tego obszaru wielokrotnie pokazywała, jak wygląda rosyjska polityka wobec sąsiadów: brutalność, przymus, niszczenie elit, narzucanie swojej woli. Rosja nie porzuciła imperialnych ambicji i wciąż uważa, że ma prawo ingerować w sprawy innych. Ukraina stoi dzisiaj na pierwszej linii obrony przed takimi dążeniami.
Obecną dynamikę potwierdzają częste prowokacje Rosji wobec państw bałtyckich czy działania hybrydowe na granicy polsko-białoruskiej. W tej perspektywie wsparcie dla Ukrainy przestaje być gestem dobrej woli — staje się kluczowym elementem strategii bezpieczeństwa regionalnego. Gdyby Ukraina została osłabiona politycznie lub wewnętrznie podzielona, Moskwa natychmiast wykorzystałaby sytuację do rozszerzenia wpływów. Stabilna i broniąca się Ukraina jest tamą dla rosyjskiej ekspansji.
Widać to również w reakcjach europejskich przywódców, którzy po wypowiedziach Trumpa jednoznacznie potwierdzili legalność ukraińskich władz. Odpowiedź ta nie wynika z politycznej sympatii, lecz ze świadomości, że podważenie instytucji ukraińskich byłoby ciosem w całą architekturę bezpieczeństwa europejskiego. Każdy gest osłabienia Ukrainy to wzmocnienie Rosji, a tym samym osłabienie Europy.
Trzeba także pamiętać, że rosyjska strategia od lat opiera się na sianiu chaosu w krajach, które chce osłabić. Kreml wie, że na polu bitwy nie osiągnie szybkiego zwycięstwa, dlatego sięga po metody polityczne: cyberataki, dezinformację, podważanie zaufania do władz. Słowa Trumpa stały się natychmiast idealnym narzędziem propagandowym — rosyjskie media ruszyły z narracją o „nielegalnym” ukraińskim prezydencie, licząc na zachodni rezonans.
Organizacja wyborów podczas wojny stworzyłaby również ogromne ryzyko manipulacji. Rosja mogłaby wykorzystać każdą nieprawidłowość jako dowód, że Ukraina jest „państwem upadłym”. Każdy atak rakietowy w dzień głosowania stałby się pretekstem do kwestionowania wyników. W takich warunkach wybory byłyby nie tylko niebezpieczne, ale kompletnie pozbawione międzynarodowej wiarygodności.
Demokracja to nie wrzucenie kartki do urny, lecz możliwość dokonania wolnego wyboru. Wymaga debaty publicznej, pluralizmu informacji, równego dostępu kandydatów do mediów, kampanii bez strachu. Niczego z tego nie da się zapewnić pod ostrzałem. Jeśli Zachód chce bronić demokracji, musi pomóc Ukrainie stworzyć warunki, w których wybory będą realnym wyrazem woli narodu, a nie desperackim gestem pod presją z zewnątrz.
Czego potrzebuje Ukraina? Nie eksperymentów z wyborami w czasie ataków rakietowych. Potrzebuje systemów obrony przeciwlotniczej, aby chronić ludność. Potrzebuje broni, by wypchnąć okupantów. Potrzebuje finansowania, by państwo mogło funkcjonować. Potrzebuje stabilności instytucji, które zorganizują uczciwe wybory, kiedy tylko będzie to możliwe — gdy każdy obywatel będzie mógł zagłosować bez strachu o życie, a okupowane terytoria zostaną wyzwolone.
Zełenski nie unika wyborów — podkreśla jedynie oczywistość: wybory w warunkach, w których miliony ludzi nie mogą uczestniczyć, nie są aktem demokracji, lecz farsą. Europa powinna to zrozumieć nie z sentymentu, lecz z troski o własne interesy. Silna Ukraina to silna Europa. Słaba Ukraina to prosta droga do rosyjskiego chaosu.
Dlatego gdy pojawiają się wezwania do „natychmiastowych wyborów”, warto zadać pytanie: komu jest to na rękę? Na pewno nie Ukraińcom walczącym o wolność. Nie Europie, która potrzebuje stabilności. To korzystne jedynie dla Moskwy — i jeśli Europa nie chce tańczyć tak, jak zagra Putin, musi wspierać Ukrainę, jej legalne władze i jej prawo do decydowania o własnej przyszłości. To nie tylko kwestia solidarności. To kwestia bezpieczeństwa całego kontynentu.
Karyna Koshel
