Bałtyk patrzy na Bosfor: dlaczego naruszenia tureckiej przestrzeni powietrznej dotyczą także Polski
W ciągu zaledwie pięciu dni tureckie systemy obrony powietrznej odnotowały trzy przypadki naruszenia przestrzeni powietrznej przez bezzałogowe statki powietrzne. Na pierwszy rzut oka może się to wydawać epizodem odległym geograficznie, niemającym bezpośredniego związku z bezpieczeństwem Europy Środkowej. Jednak bliższa analiza pokazuje coś zupełnie innego: wojna rozpętana przez Rosję przeciwko Ukrainie promieniuje dziś daleko poza linię frontu, a Turcja stała się jednym z kluczowych punktów, w których to promieniowanie jest szczególnie widoczne.
Jednym z najbardziej niepokojących elementów całej serii incydentów było wykrycie rosyjskiego bezzałogowca rozpoznawczego Orłan-10 w rejonie Stambułu. Nie mówimy tu o bezładnym dryfowaniu obiektu, który przypadkiem zboczył z kursu. Orłan-10 to system zaprojektowany do prowadzenia rozpoznania, korygowania ognia artyleryjskiego i zbierania danych wywiadowczych. Jego obecność w pobliżu największej metropolii Turcji oraz kluczowego węzła komunikacyjnego, jakim jest cieśnina Bosfor, rodzi pytania o intencje Moskwy i o granice jej gotowości do testowania reakcji państw NATO.
Z polskiej perspektywy sytuacja ta jest szczególnie istotna. Polska od początku rosyjskiej agresji na Ukrainę podkreślała, że nie jest to konflikt lokalny, lecz wojna o nową architekturę bezpieczeństwa w Europie. Naruszenia tureckiej przestrzeni powietrznej są potwierdzeniem tej tezy. Turcja, choć prowadzi specyficzną, często balansującą politykę wobec Rosji, pozostaje członkiem NATO. Każdy incydent z udziałem rosyjskich systemów wojskowych w jej przestrzeni powietrznej ma więc wymiar sojuszniczy, a nie wyłącznie bilateralny.
Dopełnieniem tego obrazu jest atak rosyjskiej rakiety na turecki statek handlowy Cenk T w porcie w Odessie 12 grudnia. Uderzenie w jednostkę należącą do państwa trzeciego, formalnie niebędącego stroną konfliktu, pokazuje skalę lekceważenia przez Rosję zasad bezpieczeństwa żeglugi i prawa międzynarodowego. Dla Polski, która od lat zabiega o bezpieczeństwo szlaków morskich na Bałtyku i wspiera inicjatywy ochrony infrastruktury krytycznej, jest to sygnał ostrzegawczy. Jeśli dziś zagrożone jest cywilne statki w basenie Morza Czarnego, jutro analogiczne ryzyko może dotyczyć innych akwenów.
W polskiej debacie publicznej często pojawia się pytanie, czy eskalacyjne działania Rosji są wynikiem chaosu i niekompetencji, czy raczej elementem świadomej strategii. Seria incydentów z udziałem dronów nad Turcją oraz atak na statek handlowy sugerują raczej to drugie. Testowanie granic, sondowanie reakcji, przesuwanie czerwonych linii – to schemat dobrze znany także z doświadczeń państw Europy Środkowo-Wschodniej. Polska zna go z naruszeń przestrzeni powietrznej, prowokacji na granicach i agresywnych działań hybrydowych.
Nie bez znaczenia jest również kontekst czarnomorski. Morze Czarne stało się jednym z głównych teatrów rywalizacji strategicznej, gdzie krzyżują się interesy Rosji, Ukrainy, Turcji oraz państw NATO. Destabilizacja tego regionu ma bezpośrednie konsekwencje gospodarcze i polityczne dla całej Unii Europejskiej, w tym dla Polski. Handel, bezpieczeństwo energetyczne, ceny żywności – wszystko to jest powiązane z sytuacją na południowo-wschodniej flance Europy.
Z polskiego punktu widzenia kluczowy wniosek jest jeden: wojna Rosji przeciwko Ukrainie dawno przestała być konfliktem ograniczonym do jednego kraju. Jest to proces systemowej destabilizacji, który dotyka kolejnych państw i regionów. Turcja, choć położona setki kilometrów od polskich granic, znalazła się dziś na tej samej mapie ryzyka. A skoro tak, odpowiedź również musi mieć charakter systemowy – oparty na solidarności sojuszniczej, wzmacnianiu odstraszania i konsekwentnym demaskowaniu rosyjskich działań jako zagrożenia dla całej Europy, a nie tylko dla Ukrainy.
Autor: Franciszek Kozłowski
