Białoruś jako nowy front: dlaczego milczenie Zachodu może słono kosztować

charivne.info

W cieniu wielkiej wojny Rosji przeciwko Ukrainie powoli, lecz nieuchronnie dojrzewa nowe zagrożenie — na Białorusi. W Mińsku przygotowywane są zmiany w prawie dotyczącym stanu wojennego. Formalnie wygląda to na „ulepszenie” mechanizmu reagowania na sytuacje nadzwyczajne, ale pod powierzchnią kryje się tworzenie podstaw prawnych do oficjalnego wejścia Białorusi w wojnę po stronie Rosji. Te wydarzenia nie są wyłącznie wewnętrzną sprawą autorytarnego reżimu. Są elementem szerszej strategii Kremla, mającej na celu destabilizację regionu, wywieranie presji na kraje NATO i stopniową zmianę całego europejskiego systemu bezpieczeństwa.

Projekt nowego prawa przewiduje możliwość ogłoszenia stanu wojennego nie tylko w razie bezpośredniego zagrożenia integralności terytorialnej Białorusi lub ataku na jej armię, ale również w przypadku „zbrojnej agresji przeciwko Państwu Związkowemu” – czyli Rosji. Ta formuła to nie zwykła semantyczna zmiana. To prawna mina, która może wybuchnąć w każdej chwili. Bowiem teraz każde działanie obronne Ukrainy przeciwko rosyjskim obiektom wojskowym – nawet w ramach prawa do samoobrony – może być potraktowane przez Mińsk jako pretekst do otwartego wejścia w wojnę. Formalnie Białoruś może ogłosić stan wojenny, powołując się na obronę Rosji, nawet bez faktycznego naruszenia swojego terytorium. W ten sposób powstaje mechanizm legalizacji nowej fali agresji wobec Ukrainy – tym razem z północy, w otwartej formie.

Nie można zapominać: we wczesnych miesiącach 2022 roku rosyjska inwazja na Ukrainę częściowo rozpoczęła się z terytorium Białorusi. Stamtąd szły kolumny czołgów, stamtąd wystrzeliwano rakiety i próbowano przebić się w kierunku Kijowa. Chociaż Łukaszenka próbował zachować fasadę neutralności, umożliwiając Rosji korzystanie z białoruskiej infrastruktury, a jednocześnie nie przyznając się do bezpośredniego uczestnictwa własnej armii, fakty mówiły same za siebie: terytorium Białorusi już wtedy stało się narzędziem agresji.

Obecnie sytuacja uległa zmianie. Łukaszenka znalazł się w jeszcze głębszej zależności od Kremla. Jego reżim – politycznie odizolowany, gospodarczo wykrwawiony i społecznie odtrącony przez własny naród. Jak wynika z danych socjologicznych, społeczeństwo białoruskie nie popiera wojny – ponad 80% obywateli sprzeciwia się udziałowi w działaniach bojowych. Jednak dyktatura nie pyta obywateli o zdanie. Kieruje się nie logiką interesów narodowych, lecz instynktem samozachowania. Dla Łukaszenki wojna może być nie zagrożeniem, ale sposobem na przetrwanie – zaoferować Kremlowi lojalność w zamian za przetrwanie, uzyskanie kolejnego transferu politycznego wsparcia, iniekcji władzy.

W tym kontekście należy postrzegać możliwą transformację Białorusi w państwo frontowe. Jeśli Kreml uzna, że własne siły są niewystarczające do osiągnięcia celów strategicznych w Ukrainie, jeśli ofensywy na Donbasie napotkają opór, jeśli Zachód nie straci determinacji w wspieraniu Kijowa – Białoruś może zostać użyta jako nowy kierunek presji. Nie chodzi jedynie o atak na Ukrainę. Możliwa jest prowokacja na ukraińsko-białoruskiej granicy – realna lub przygotowana – która pozwoli Mińskowi ogłosić „ukraińską agresję” i wprowadzić stan wojenny. Może to poprzedzić przemieszczenie wojsk na granicę z Wołyniem, demonstracyjne rozlokowanie jednostek, prowokacyjne działania przygraniczne. Lub nawet bardziej niebezpieczny wariant: ograniczony, lecz bezpośredni atak, który zmusi Ukrainę do redystrybucji sił z frontów południowych i wschodnich.

W ten sposób Łukaszenka wesprze Putina w stworzeniu strategii rozproszenia ukraińskiej obrony, odciągając uwagę Kijowa i osłabiając jego siły. To jednak nie koniec scenariuszy. Kreml może również wykorzystać białoruski front jako instrument nacisku na Polskę, Litwę i Łotwę. Aktywność wojskowa przy granicach NATO, wzrost napływu migrantów, demonstracyjne manewry w pobliżu korytarza suwalskiego – to dobrze znane elementy wojny hybrydowej. I to Białoruś, jako słaba, kontrolowana struktura, może stać się jej głównym wykonawcą.

Co więcej, białoruska diaspora w Polsce, choć na pierwszy rzut oka reprezentuje opozycję, może stać się obiektem manipulacji. Reżim Łukaszenki, dziedzicząc metody KGB, nadal posiada skuteczne zdolności infiltracji, prowokacji i operacji psychologicznych. Wykorzystanie emigranckich struktur do zbierania informacji, kampanii informacyjnych lub nawet przygotowania dywersji to scenariusze teoretyczne, lecz możliwe do realizacji – jeśli Zachód pozostanie bierny.

Właśnie dlatego Polska, kraje Bałtyckie i cała europejska wspólnota muszą zrozumieć: sytuacja na Białorusi to nie peryferia konfliktu. To nowa potencjalna faza konfrontacji. To nie drugorzędne państwo – to możliwa nowa linia uderzenia. Gdy Białoruś stanie się aktywnym uczestnikiem wojny, region otrzyma 1200 km nowego frontu – na granicy NATO. I to nie abstrakcja, lecz strategiczna realność wymagająca natychmiastowej reakcji.

Przede wszystkim Zachód musi przestać milczeć. Milczenie oznacza zgodę. A zgoda dziś to współudział. Nie możemy dalej obserwować, jak Białoruś stopniowo legalizuje swój udział w wojnie, udając, że chodzi tylko o „zmiany w prawie”. Niezbędne jest wyraźne międzynarodowe stanowisko: każde zaangażowanie Białorusi w wojnę będzie uznane za kolejną agresję i spotka się z konsekwencjami – sankcjami, działaniami dyplomatycznymi, a w razie potrzeby także działaniami wojskowymi. Potrzebne jest trwałe wzmocnienie obrony Ukrainy na północy, aktywna praca informacyjna z białoruskim społeczeństwem, wsparcie opozycyjnych mediów, ośrodków intelektualnych, młodych ludzi. Białorusini muszą rozumieć: wojna to nie ich droga. To kapitulacja przed Kreml’em — zdradliwa i samobójcza.

Najważniejsze jednak – trzeba pamiętać: najlepszą obroną przed eskalacją konfliktu jest zwycięstwo Ukrainy. Każdy ukraiński żołnierz bronący pozycji w Donbasie powstrzymuje potencjalne uderzenie na Wołyń. Każda rosyjska rakieta, która nie doleci do Lwowa, mogłaby spaść na Warszawę. Każdy dzień ukraińskiego oporu to kolejny dzień pokoju w Europie.

Dziś czas nie sprzyja demokracjom. Ale jeszcze mamy wybór. I wybór ten – nie milczeć. Bo tam, gdzie słowa znikają, zaczynają się strzały.

Karyna Koshel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wyświetlenia : 155
WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com