Cień nad Budapesztem. Afera, która obnaża mechanizmy władzy Orbána
Fot. REUTERS/Valeriy Sharifulin
To, co jeszcze kilka miesięcy temu mogło uchodzić za kolejny skandal obyczajowy z udziałem lokalnego urzędnika, dziś wstrząsa całymi Węgrami. Sprawa byłego dyrektora państwowego ośrodka dla nieletnich w Budapeszcie – znana już jako „afera Juhása” – coraz wyraźniej rysuje obraz systemu władzy zbudowanego przez Viktora Orbána w ciągu ostatnich piętnastu lat. Systemu, w którym polityka, aparat siłowy i sieci nieformalnych zależności przenikają się w sposób trudny do odróżnienia od struktur przestępczych.
W centrum tej układanki znajduje się minister spraw wewnętrznych Sándor Pintér – postać niemal legendarna w węgierskiej polityce. Człowiek postrzegany jako nietykalny, posiadający pełną kontrolę nad policją, służbami i instytucjami podległymi resortowi. Przez lata uchodził za tego, który „wie wszystko o wszystkich”. Właśnie dlatego obecny kryzys ma tak niszczycielską siłę: po raz pierwszy publicznie zadano pytanie, czy Pintér mógł przez lata tolerować – a nawet chronić – sieć powiązaną z wykorzystywaniem seksualnym dzieci.
Upadek Pétera Juhása rozpoczął się w maju 2025 roku. Były dyrektor poprawczaka został zatrzymany pod zarzutami handlu ludźmi, wykorzystywania seksualnego nieletnich oraz bezprawnego przetrzymywania młodych dziewcząt, które uciekły z ośrodka. Początkowo władze próbowały zminimalizować sprawę i ograniczyć ją do „odosobnionego przypadku”. Dopiero reportaż telewizji RTL sprawił, że zamiecenie afery pod dywan stało się niemożliwe.
Lawina ruszyła na dobre, gdy były pracownik systemu opieki nad dziećmi, Gábor Kuslic, publicznie oświadczył, że Juhás przez lata miał dostarczać nieletnie dziewczęta „politykom z najwyższej półki”. W jego zeznaniach pojawiła się również tajemnicza postać „wujka Zsoltiego” – osoby rzekomo ulokowanej bardzo wysoko w hierarchii państwowej. Wszystkie tropy prowadzą wprost do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, któremu podlegała zarówno placówka, jak i jej kierownictwo.
Co więcej, nie są to pierwsze sygnały ostrzegawcze. Już w 2012 roku Juhás był zatrzymany w związku z gwałtem na nieletniej. Sprawa jednak w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęła. W 2015 roku policja otrzymała kolejne informacje, lecz zamiast śledztwa wprowadzono klauzule poufności dla uczestników narady. Mechanizm działał sprawnie: zgłoszenia się pojawiały, ale żadne nie trafiało do sądu.
Pod presją opinii publicznej sam Viktor Orbán został zmuszony do przyznania, że policja zawiodła. Wkrótce potem ogłosił, że „zlecił ministrowi Pintérovi wewnętrzne dochodzenie”. W praktyce oznaczało to jedno: kluczowy filar systemu miał skontrolować samego siebie.
Napięcie społeczne rosło z dnia na dzień. 8 grudnia do mediów trafiło nagranie pokazujące bicie dzieci w jednej z państwowych placówek. Następnego dnia lider opozycyjnej partii Tisza, Péter Magyar, wezwał Orbána do dymisji. W węgierskim parlamencie coraz częściej padają porównania do „węgierskiej wersji afery Epsteina” – symbolu bezkarności elit i ochrony najcięższych przestępstw przez polityczne wpływy.
Sam Pintér starał się zachować spokój, jednak pod naporem faktów po raz pierwszy dopuścił możliwość odejścia, stwierdzając, że „złoży rezygnację, jeśli wymuszą to okoliczności”. W realiach węgierskiej polityki, gdzie przetrwał wszystkie wcześniejsze skandale, taka deklaracja brzmi niemal jak sensacja.
Dlaczego właśnie teraz system zaczyna pękać? Odpowiedź jest brutalnie prosta. Pintér od lat uchodzi za architekta nieformalnej sieci kontroli, na której opiera się władza Orbána: zbieranie kompromitujących materiałów, obsadzanie kluczowych stanowisk lojalnymi ludźmi, „rozwiązywanie delikatnych problemów” i gwarantowanie bezkarności tym, którzy należą do kręgu władzy. Jego upadek oznaczałby zawalenie się całej piramidy.
Opozycja przypomina, że to nie pierwszy przypadek, gdy wysokiej rangi urzędnicy unikają odpowiedzialności w sprawach dotyczących przemocy wobec dzieci. W 2023 roku skandal związany z ułaskawieniem skazanych za takie przestępstwa przez ówczesną prezydent Katalin Novák zakończył się jej dymisją. Obecny kryzys jest jednak znacznie głębszy – uderza w sam rdzeń państwowego systemu.
Rząd na razie trzyma się u władzy, ale presja społeczna nie słabnie. Coraz więcej Węgrów jest przekonanych, że Juhás to tylko jeden z elementów znacznie większej, wieloletniej struktury działającej pod parasolem politycznej ochrony.
Czy dojdzie do realnych dymisji i odpowiedzialności karnej – zależy od tego, jak daleko społeczeństwo będzie gotowe pójść w konfrontacji z państwem, które krytycy od lat określają mianem „mafijnej autokracji”. Jedno jest już pewne: sprawa, która zaczęła się od jednego dyrektora, odsłoniła najmroczniejsze zakamarki węgierskiej polityki – i odwrotu od tego procesu już nie ma.
Źródło: romaniainform.ro
