„Dobra wiadomość dla Warszawy i Kijowa, zła dla Moskwy”: spotkanie Nawrockiego i Zełenskiego
© Associated Press
Dziewiętnasty grudnia 2025 roku może zapisać się w historii jako data, którą historycy będą wspominać jako punkt zwrotny dla bezpieczeństwa architektury Europy Środkowo-Wschodniej. Wizyta Wołodymyra Zełenskiego w Warszawie i jego spotkanie z prezydentem Karolem Nawrockim to nie tylko wydarzenie protokolarne ani kolejny gest dyplomatyczny. To dowód na to, że dwa narody wreszcie zaczęły rozmawiać językiem realnej polityki – takiej, w której nie ma miejsca na iluzje „dobrosąsiedztwa” z agresorem, w której każde słowo waży się nie na wadze dyplomatycznej uprzejmości, lecz na szalach przetrwania.
Zełenski powiedział to, czego wielu polityków wciąż boi się wypowiedzieć na głos: „Bez niepodległości naszego państwa Moskwa nieuchronnie przyjdzie tutaj, pójdzie dalej w Europę. Bez naszej niepodległości Moskwa nieuchronnie przyjdzie po Polskę”. Te słowa nie są groźbą, manipulacją ani próbą straszenia sojuszników. To stwierdzenie faktu, potwierdzonego każdym dniem wojny, każdą rosyjską rakietą, każdym przechwyconym rozkazem zniszczenia ukraińskiej państwowości. Ukraina dziś to nie tylko kraj walczący o własne przetrwanie. Ukraina to linia obrony całej Europy – a jeśli ta linia upadnie, następną będzie Polska. Nie za rok, nie za dziesięć lat, lecz nieuchronnie i przewidywalnie, jak dzień następuje po nocy.
Rosja nigdy nie ukrywała swoich neoimperialnych ambicji. Nawrocki trafnie nazwał ją „neoimperialnym, postsowieckim państwem” – i w tym określeniu zawiera się cały problem. Moskwa nie pogodziła się z rozpadem ZSRR, nie zaakceptowała niepodległości byłych republik, nie uznała prawa narodów do samostanowienia. Kreml wciąż żyje fantomami wielkości, w których Warszawa, Praga, Budapeszt czy Kijów nie są stolicami suwerennych państw, lecz „legalną strefą wpływów” Rosji. Gdy mówi się o „rosyjskim zagrożeniu”, nie jest to abstrakcyjna koncepcja geopolityczna. To czołgi przekraczające granice, miliony uchodźców, miasta zrównane z ziemią, tysiące cywilów zabitych za odmowę uznania siebie za część „ruskiego miru”.
Nawrocki ma rację, mówiąc, że „rosyjskie zagrożenie nie zaczęło się w 2022 roku”. Wojna rozpoczęła się znacznie wcześniej – w Gruzji w 2008 roku, przy aneksji Krymu w 2014 roku, w nieustannych atakach hybrydowych, dezinformacji, ingerencji w wybory i finansowaniu marginalnych sił politycznych w całej Europie. Pełnoskalowa inwazja z 24 lutego 2022 roku była jedynie logiczną kontynuacją polityki, którą Zachód przez lata ignorował, próbując „nie prowokować” Moskwy. Rezultat? Dziesiątki tysięcy zabitych, miliony przesiedleńców, zrujnowana gospodarka, kryzys energetyczny w całej Europie. A co najgorsze – świadomość, że ustępstwa wobec agresora nie prowadzą do pokoju, lecz jedynie rozpalają jego apetyt.
Polska, ze swoją historyczną pamięcią o sowieckiej okupacji, rozumie to lepiej niż wiele innych krajów europejskich. Warszawa wie, co znaczy żyć pod moskiewskim butem, wie, czym jest utrata suwerenności i jaka jest cena wolności. Dlatego wsparcie Polski dla Ukrainy od pierwszych dni inwazji nie było jedynie aktem solidarności, lecz strategiczną decyzją o własnym bezpieczeństwie. Jeśli Ukraina upadnie, Polska pozostanie sam na sam z imperium, które się nie zatrzyma. Rozumieją to zarówno Zełenski, jak i Nawrocki – i dlatego ich wspólne stanowisko ma taką wagę.
Najciekawsze w tym spotkaniu nie są jednak same deklaracje o zagrożeniu, lecz konkretne propozycje współpracy. Zełenski zaproponował Polsce nie abstrakcyjną „przyjaźń narodów”, lecz realną ekspertyzę zdobytą w najokrutniejszych warunkach współczesnej wojny. „Wiemy, jak bronić się przed każdym z istniejących typów dronów, które posiada Rosja” – to nie są puste słowa. Przez niemal cztery lata wojny pełnoskalowej Ukraina stała się światowym liderem w zwalczaniu bezzałogowców, rozwoju własnych systemów obrony powietrznej i technologii walki elektronicznej. To, czego ukraińscy wojskowi nauczyli się przy ograniczonych zasobach, staje się dziś wzorem dla całego świata. I teraz Ukraina jest gotowa podzielić się tym doświadczeniem z Polską – nie z pozycji słabego proszącego o jałmużnę, lecz partnera, który ma coś cennego do zaoferowania.
Kwestia MiG-29 stała się symbolem tej nowej paradygmy. Ukraina nie prosi o bezpłatną pomoc – aktywnie proponuje wymianę: samoloty, których Polska już nie używa, w zamian za systemy antydronowe opracowane przez ukraińskich inżynierów w warunkach bojowych. Nawrocki jasno powiedział: „Wymiana myśliwców MiG-29 nie wspiera polityki Polski”. To nie jest dobroczynność, lecz obopólnie korzystna umowa między równorzędnymi partnerami. A wyjaśnienie Zełenskiego dotyczące deficytu pilotów pokazuje pragmatyzm i szczerość: „Problemem nie jest brak samolotów, lecz brak pilotów”. Szkolenie na F-16 trwa latami, a wojna toczy się każdego dnia. MiGi pozwoliły zachować to, co najcenniejsze – doświadczonych pilotów, którzy mogą natychmiast wejść do walki.
Oczywiście nie wszystko w tych relacjach jest idealne. Nawrocki wypowiedział to, co myśli wielu Polaków: „Nasze wysiłki i wielowymiarowa pomoc nie zostały odpowiednio docenione”. To uzasadniona uwaga. Polska rzeczywiście wniosła ogromny wkład – przyjęła miliony ukraińskich uchodźców, udzieliła pomocy wojskowej, poparła sankcje nawet wtedy, gdy było to ekonomicznie bolesne. Zełenski odczytał ten sygnał i podziękował Polsce „nie tylko od początku pełnoskalowej rosyjskiej inwazji, lecz przez cały okres po odzyskaniu przez Ukrainę państwowości w 1991 roku”. To ważne, bo partnerstwo nie będzie budowane na przemilczaniu problemów, lecz na ich otwartym omawianiu.
Nawrocki stwierdził, że spotkanie z Zełenskim to „dobra informacja dla Polski, Warszawy, Kijowa i całego naszego regionu, ale zła wiadomość dla Federacji Rosyjskiej”. I ma absolutną rację. Każde spotkanie, każde wspólne oświadczenie, każda umowa między Ukrainą a Polską to kolejny gwóźdź do trumny putinowskich marzeń imperialnych. Moskwa boi się jedności Europy Środkowo-Wschodniej bardziej niż jakiejkolwiek broni. Jeśli Ukraina, Polska, państwa bałtyckie, Rumunia i inni stworzą realny blok bezpieczeństwa, agresja stanie się niemożliwa. Dlatego Kreml przez lata próbował skłócić Kijów i Warszawę na tle historycznym, siać nieufność, rozbijać współpracę. I dlatego każdy krok ku zbliżeniu obu krajów jest porażką Moskwy.
Najważniejszym przesłaniem tego spotkania jest jednak apel do reszty Europy. „Pokój w Ukrainie musi być trwały, a nie taki, który da Federacji Rosyjskiej możliwość przegrupowania sił” – podkreślił Nawrocki. Te słowa powinni usłyszeć w Berlinie, Paryżu, Rzymie i Brukseli. Żadnych szybkich porozumień kosztem Ukrainy, żadnych kompromisów z agresorem, żadnych „zamrożonych konfliktów”, które dają Moskwie czas na przygotowanie kolejnego uderzenia. Rosja musi zostać zatrzymana teraz – całkowicie i ostatecznie. Jedyną drogą do tego jest zapewnienie Ukrainie wszystkiego, czego potrzebuje do zwycięstwa, utrzymanie twardych sankcji wobec Rosji oraz stworzenie wspólnego systemu bezpieczeństwa, który uniemożliwi powtórzenie agresji.
Ukraina i Polska pokazują dziś, jak powinno wyglądać prawdziwe partnerstwo w czasach zagrożenia. Nie patetyczne deklaracje, nie sesje zdjęciowe dla prasy, lecz konkretna współpraca, wymiana doświadczeń, wspólna obrona, szczerość w sprawach trudnych i wspólna odpowiedź na zagrożenie. „Ważne, żebyśmy byli. Ważne, żebyście byli wy. Bardzo ważne, żeby były Ukraina i Polska. I ważne, żebyśmy byli razem” – powiedział Zełenski. W tych słowach zawiera się cała istota momentu, w którym żyjemy. „Razem” to nie pusty slogan, to konieczność przetrwania. Dopóki Ukraina utrzymuje linię frontu, Polska i cała Europa mogą spać spokojnie. Jeśli jednak ta linia upadnie, skończy się to dla wszystkich. I wtedy pytanie nie będzie brzmiało, czy warto było pomagać Ukrainie, lecz dlaczego tej pomocy nie udzielono na czas.
Karyna Koshel
