Drony „flota cieni” nad Europą: jak Rosja testuje granice NATO
depositphotos.com
Rosja nigdy nie działała inaczej niż przez strach. Jej kultura polityczna opiera się nie na poszanowaniu siły prawa, lecz na prawie siły. To nie tylko spuścizna sowieckiej przeszłości czy tradycja autorytaryzmu – to sama istota rosyjskiego sposobu myślenia, w którym agresja jest formą samopotwierdzenia. Dlatego to, co dziś obserwujemy – naruszenia przestrzeni powietrznej państw NATO, pojawianie się dronów nad elektrowniami atomowymi i obiektami wojskowymi Europy – nie jest przypadkowym zbiegiem okoliczności. To systemowa strategia. Kreml nie strzela wprost, on bada – testuje granice dopuszczalnego, sprawdza, jak bardzo Zachód jest gotów się bronić.
Kiedy prezydent Czech Petr Pavel mówi o konieczności pokazania Rosji siły, nie jest to emocjonalna retoryka byłego generała, lecz trzeźwe zrozumienie logiki wroga. Rosja nie uznaje kompromisu, nie pojmuje dyplomacji jako wzajemnego szacunku. Dla niej ostrożność oznacza słabość. Jej szpiedzy, hakerzy, „flota cieni” i sieć dronów – to nie różne narzędzia, lecz elementy jednej hybrydowej machiny, wymierzonej w bezpieczeństwo Europy od wewnątrz. Moskwa sprawdza, gdzie się wahamy, gdzie nasze instytucje nie są spójne, gdzie system obrony jest jeszcze dyskutowany, a nie skuteczny.
Zachodnie służby specjalne wielokrotnie wskazywały, że większość dronów zauważonych w przestrzeni powietrznej Niemiec, Belgii czy Danii jest koordynowana z cywilnych statków znajdujących się na wodach międzynarodowych. To typowa rosyjska taktyka „operacji w cieniu” – działanie na granicy prawa, tworzenie iluzji niepewności. W ten sposób Kreml stara się zachować formalną przestrzeń do zaprzeczania: „nas tam nie ma”. Ale w rzeczywistości – to wojna. Nie rakietowa, nie czołgowa, lecz pełzająca, hybrydowa, mająca na celu rozmycie granic między wojną a pokojem.
Polska, podobnie jak inne kraje Europy Środkowej, doskonale rozumie ten scenariusz. Już widzieliśmy, jak zaczyna się „pokojowa” rosyjska obecność – najpierw gaz, potem media, wreszcie „russkij mir”. I za każdym razem Zachód chciał wierzyć, że tym razem „będzie inaczej”. Ale imperium się nie zmienia – żyje tak długo, jak długo ktoś pozwala mu żyć. Dlatego gdy nad europejskimi elektrowniami atomowymi przelatują drony, to nie tylko prowokacja – to wiadomość. Kreml daje do zrozumienia: widzimy wasze słabe punkty, możemy dotknąć waszego bezpieczeństwa, kiedy tylko zechcemy.
Rosyjskie drony nie przenoszą ładunków wybuchowych – nie muszą. Ich celem jest strach i destabilizacja. Kiedy lotniska wstrzymują pracę z powodu nieznanych obiektów na niebie, to nie awaria techniczna, lecz atak psychologiczny. Ma on wzbudzić w obywatelach wątpliwość: czy ich państwa naprawdę są w stanie obronić nawet własną przestrzeń powietrzną? Ten niepokój to dla Moskwy najcenniejsza waluta. Bo strach to towar, który Rosja sprzedaje światu od stu lat.
Dziś Europa wydaje się wreszcie rozumieć: ustępstwo to nie pokój. Inicjatywa „mur przeciw dronom”, uruchomiona przez UE, to nie tylko odpowiedź technologiczna, ale i polityczna. Zachód wreszcie buduje wspólny system obrony, oparty na wymianie informacji w czasie rzeczywistym, a nie na dyplomatycznych uzgodnieniach po fakcie. To istotne – bo tylko zjednoczona, zdecydowana Europa ma szansę przetrwać wobec hybrydowej agresji.
Pavel przypomniał doświadczenie Turcji, która po serii ostrzeżeń zestrzeliła rosyjski samolot. Moskwa wówczas szybko się cofnęła. Bo Rosja szanuje tylko tego, kto potrafi odpowiedzieć. Brzmi to twardo, ale inaczej się z nią nie da. Nie rozumie argumentów humanizmu, prawa międzynarodowego ani nawet sankcji gospodarczych. Rozumie tylko siłę – wojskową, polityczną, psychologiczną.
Europa nie może sobie pozwolić na to, by znów patrzeć, jak agresor „testuje” jej cierpliwość. Naruszenia przestrzeni powietrznej to nie przypadek, to próba generalna. A jeśli nie zareagujemy dziś – jutro te drony polecą dalej. Być może już nie tylko w celach rozpoznawczych.
Dziś Polska stoi w pierwszym szeregu tej linii, którą Moskwa próbuje rozmyć. I właśnie dlatego polskie rozumienie zagrożenia jest kluczem do europejskiej odporności. Bo kto, jeśli nie my, zna cenę kompromisu z imperium? Ono nie przychodzi rozmawiać – ono przychodzi brać. I gdy prezydent Pavel mówi, że Rosji trzeba pokazać siłę – nie wzywa do wojny. Wzywa do jasności. Do odpowiedzialności. Do tego, by Europa przestała być naiwna.
Rosja to nie tylko zagrożenie geopolityczne. To lustro naszej gotowości do obrony własnych zasad. I jeśli pozwolimy temu lustru znów nas oszukać – stracimy nie tylko bezpieczeństwo, lecz także wiarę w samych siebie. Europa musi odpowiedzieć nie strachem, lecz godnością. Bo tylko wtedy jej siła będzie prawdziwa.
Warto zrozumieć, że ataki dronów to nie chaotyczne działania pojedynczych osób, lecz dobrze skoordynowana strategia wpisana w szerszy kontekst wojny hybrydowej Rosji przeciw Europie. Kreml nie tylko wypuszcza sprzęt w powietrze – prowadzi rozpoznanie, testuje reakcje obronne, bada trasy dostaw i obiekty infrastruktury krytycznej. Według zachodnich analityków, drony pojawiają się nad węzłami energetycznymi, bazami wojskowymi, zakładami zbrojeniowymi – czyli nad miejscami, które w razie realnego konfliktu staną się pierwszymi celami. Moskwa gromadzi informacje nie tylko na potrzeby przyszłych ataków, ale także po to, by utrzymywać Europę w stanie niepewności: pozornie trwa pokój, ale wojna już jest obok.
Problem pogłębia fakt, że zachodni system bezpieczeństwa opiera się na podziale odpowiedzialności. W większości krajów zwalczanie dronów należy jednocześnie do kompetencji policji, wojska i cywilnego lotnictwa. To tworzy luki – prawne, techniczne, koordynacyjne. Rosja doskonale to rozumie i wykorzystuje każdą szczelinę. Jej drony latają nisko, zmieniają trasy w czasie rzeczywistym, znikają z radarów – a rządy europejskie muszą działać powoli, ograniczone przepisami czasu pokoju. Kreml gra tą nierównowagą – on już jest w stanie wojny, podczas gdy Europa wciąż szuka dyplomatycznego określenia agresji.
Coraz bardziej oczywiste jest, że te incydenty są ściśle powiązane z decyzjami politycznymi Unii Europejskiej – zwłaszcza z planami wykorzystania zamrożonych rosyjskich aktywów na wsparcie Ukrainy. Każdy nowy dron, każde naruszenie przestrzeni powietrznej to sygnał nacisku, próba zmuszenia Zachodu do wahania się, odkładania decyzji, ograniczania ambicji. Kreml działa przez strach, licząc na zmęczenie Europejczyków wojną. Ale strach to nie strategia i nie odpowiedź. Europa musi zrozumieć: ustępstwa nie zmniejszają ryzyka, lecz je przybliżają. Gdy agresor nie otrzymuje jasnego sygnału siły, milczenie odbiera jako zaproszenie do kolejnego kroku. I właśnie w tej ciszy między reakcjami rodzi się największe zagrożenie – obojętność, na którą Rosja najbardziej czeka.
Tym samym współczesna strategia Rosji stanowi kontynuację jej historycznego modelu działania — opartego nie na prawie, lecz na sile, nie na dialogu, lecz na presji. Drony, „operacje w cieniu” i ataki cybernetyczne nie są pojedynczymi incydentami, lecz elementami systemowej wojny hybrydowej, której celem jest utrzymywanie Europy w stanie permanentnej niepewności i strachu. Europejski system bezpieczeństwa, zbudowany na podziale odpowiedzialności i zasadach pokoju, okazuje się bezbronny wobec przeciwnika działającego poza ramami prawa międzynarodowego. W tych warunkach ustępstwa jedynie wzmacniają agresora, podczas gdy realne odstraszanie jest możliwe tylko dzięki wspólnej, skoordynowanej i zdecydowanej postawie. Europa musi zrozumieć, że demonstracja siły nie oznacza rezygnacji z pokoju, lecz jest jego jedyną gwarancją w konfrontacji z państwem, dla którego kompromis jest synonimem słabości.
Karyna Koshel
