Dwupoziomowe gwarancje bezpieczeństwa: Zachód uczy się na błędach wobec Moskwy

AP
Kiedy sekretarz generalny NATO Mark Rutte ogłosił w Kijowie dwuwarstwowe gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy, zabrzmiało to nie jak kolejny dyplomatyczny gest, lecz jak zasadnicze określenie przyszłej architektury bezpieczeństwa w Europie. W jego słowach istotne jest nie tylko to, że NATO i partnerzy zachodni przyznają się do fiaska wcześniejszych porozumień, takich jak Memorandum Budapeszteńskie czy układy mińskie, ale również to, że nowy system gwarancji musi być na tyle silny, aby wszelkie próby Kremla ponownego testowania siły kończyły się jedynie porażką. To stwierdzenie jest kluczowe dla zrozumienia obecnej sytuacji, ponieważ od jakości tych gwarancji zależy nie tylko bezpieczeństwo Ukrainy, lecz także stabilność całego kontynentu europejskiego.
Pierwszy poziom gwarancji, o którym mówi Rutte, dotyczy samej zdolności Ukrainy do obrony, niezależnie od tego, czy zostanie zawarte zawieszenie broni lub traktat pokojowy. Doświadczenia ostatniej dekady pokazały bowiem jasno, że żaden „papier” nie zatrzyma rosyjskich czołgów i rakiet, jeśli kraj nie ma siły się bronić. To zrozumienie dotarło również do partnerów zachodnich, którzy jeszcze niedawno próbowali „uspokajać” Rosję kompromisami. Teraz chodzi o to, aby Siły Zbrojne Ukrainy były tak dobrze uzbrojone, wyszkolone i zintegrowane ze standardami zachodnimi, aby nawet w najgorszym scenariuszu mogły samodzielnie powstrzymać agresora. Dlatego właśnie pojawiają się propozycje ze strony Wielkiej Brytanii, Francji, Kanady, Australii czy Litwy o obecności wojskowej na zachodzie Ukrainy, dostawach samolotów czy tworzeniu misji szkoleniowych. To nie tylko pomoc, lecz także strategiczny sygnał: Europa i USA nie pozostawią już Ukrainy samej.
Drugi poziom gwarancji polega na politycznym i wojskowym „dachu”, który gotowe są zapewnić Waszyngton i europejskie stolice. Oznacza to, że Ukraina faktycznie otrzymuje mechanizm bezpieczeństwa pośredniego na czas swojej drogi do NATO. Takie gwarancje nie mogą być symboliczne. Muszą zawierać konkretne zobowiązania: szybkie dostawy broni, wsparcie gospodarcze, wprowadzenie kontyngentów pokojowych w razie potrzeby. Dla Polski jest to kwestia szczególnie bolesna i jednocześnie życiowo ważna. Upadek Ukrainy oznaczałby bowiem, że wschodnia granica NATO stanęłaby twarzą w twarz z rosyjską armią. A Polacy rozumieją to lepiej niż ktokolwiek inny. Dlatego właśnie Warszawa należy do tych, którzy najgłośniej domagają się realnych, a nie deklaratywnych gwarancji.
Sceptycy mogą zauważyć, że wszystkie te ustalenia nie mają jeszcze formy prawnej. To prawda. Ale ich ciężar polityczny już teraz jest ogromny. Kiedy państwa, które przez dziesięciolecia budowały system bezpieczeństwa po II wojnie światowej, przyznają, że stare podejścia nie działają, to już jest rewolucja w myśleniu. Memorandum Budapeszteńskie dało Ukrainie papierowy „parasol” bez realnych mechanizmów ochrony. Porozumienia mińskie zamroziły wojnę tylko na korzyść Rosji, dając jej czas i zasoby na przygotowanie nowego ataku. Teraz nikt nie ma prawa powtórzyć tych błędów.
Rosja znalazła się w sytuacji, której Kreml zawsze starał się unikać: albo pogodzi się z tym, że Ukraina staje się częścią zachodnej przestrzeni bezpieczeństwa, albo spróbuje dalej iść drogą eskalacji, która coraz bardziej izoluje i osłabia samą Rosję. Dla Putina to porażka w każdym przypadku. I tutaj ważne jest, aby Zachód nie okazał słabości, bo każdy przejaw niezdecydowania zostanie wykorzystany przez Moskwę jako zaproszenie do nowej ofensywy.
Nowe gwarancje bezpieczeństwa mają więc dwa cele. Pierwszy — umożliwić Ukrainie zwycięstwo w obecnej wojnie, odparcie agresji i zachowanie swojej państwowości. Drugi — stworzyć takie warunki, aby żaden rosyjski przywódca w przyszłości nie odważył się na kolejny atak. To nie tylko kwestia Ukrainy. To kwestia tego, jaką Europą będziemy żyć w nadchodzących dekadach: kontynentem strachu i ustępstw czy kontynentem siły i solidarności.
Dziś Polska, kraje bałtyckie, Czechy czy Wielka Brytania jasno pokazują, że nie boją się brać na siebie odpowiedzialności. Ich pamięć historyczna zbyt dobrze pamięta, co oznacza ustępliwość wobec agresora. Dla Warszawy i Wilna, dla Rygi i Tallinna walka Ukrainy to nie „cudza wojna”, lecz jedyna gwarancja własnej wolności. Dlatego właśnie te państwa jako pierwsze proponują realne kroki wojskowe, a nie ograniczają się do dyplomatycznych słów. I to właśnie ta determinacja staje się przykładem dla reszty Europy.
Wniosek jest oczywisty: nowe gwarancje bezpieczeństwa muszą stać się tarczą, która ostatecznie ochroni Europę przed rosyjskim rewizjonizmem. Jednocześnie muszą być mostem, który poprowadzi Ukrainę do NATO i UE bez prawa weta ze strony Moskwy. To trudna i niebezpieczna droga, ale innej nie ma. W tej walce zwycięstwo Ukrainy jest zwycięstwem całej wspólnoty demokratycznej. Jeśli Zachód się cofnie — przegrają wszyscy.
Karyna Koshel