Rosja buduje armię agentów tuż pod nosem Warszawy

rfe

Polski Sztab Generalny bije na alarm i to nie jest przypadkowy niepokój. Rosja prowadzi przeciwko nam wojnę nie tylko na froncie w Ukrainie – próbuje zniszczyć to, co budowało się latami: polsko-ukraińską solidarność. I jeśli tego teraz nie zrozumiemy, ryzykujemy utratą znacznie więcej niż tylko dobre stosunki sąsiedzkie.

Zacznijmy od oczywistego faktu: Polska dziś to nie tylko sąsiad Ukrainy, to jej główna arteria logistyczna. Przez polskie terytorium idzie lwia część zachodniej pomocy wojskowej, która pozwala Ukrainie powstrzymywać rosyjską inwazję. Dlatego właśnie Moskwa tak obsesyjnie pracuje nad tym, by rozerwać nasze więzi. Kreml doskonale rozumie: jeśli uda się nastawić Polaków przeciwko Ukraińcom, nie będzie trzeba bombardować stacji kolejowych czy magazynów broni – polskie społeczeństwo samo zażąda od swojego rządu zaprzestania pomocy.

Mechanizm tej operacji uderza swoim cynizmem i jednocześnie prostotą. Rosyjskie służby specjalne nie tworzą czegoś nowego – wykorzystują to, co już istnieje. Zmęczenie wojną? Wykorzystują. Problemy ekonomiczne? Zamieniają w broń. Historyczne traumy? Otwierają stare rany. Znają nasze bolączki lepiej niż my sami, bo przez dziesięciolecia studiowali, jak nas podzielić.

Spójrzmy na konkret. Po lutym 2022 roku Polska przyjęła miliony ukraińskich uchodźców – bezprecedensowy akt solidarności. Ale każda fala migracyjna takiej skali tworzy napięcia, to normalne. Ludzie konkurują o pracę, o mieszkania, o miejsca w przedszkolach. I właśnie tutaj pojawiają się rosyjscy posłańcy propagandy – pseudopatriotyczne grupy, anonimowe kanały na Telegramie, lokalni aktywiści, którzy nagle stają się zdumiewająco aktywni właśnie w kwestii „ukraińskiego zagrożenia”. Zamieniają ukraińskiego uchodźcę w obraz wroga, który rzekomo „kradnie” miejsca pracy, „korzysta” z polskiej gościnności i pozostaje „niewdzięczny”.

Szczególnie niebezpieczna jest praca na Telegramie. Ten komunikator stał się ulubioną platformą rosyjskich służb specjalnych do werbunku. Schemat jest przerażająco prosty: tworzą kanał z patriotyczną treścią, zbierają audytorium, filtrują najbardziej lojalnych użytkowników do prywatnych czatów, a potem proponują im „małe zadania” za pieniądze. Przykleić naklejki z antyukraińskimi hasłami, nagrać film „konfliktu” z Ukraińcami, rozprzestrzenić fałszywą wiadomość. Wydaje się drobiazgiem, ale właśnie z tych drobiazgów buduje się obraz nienawiści.

Najbardziej cyniczne w tym wszystkim jest wykorzystanie argumentów ekonomicznych. Moskwa wie, że Polacy, jak wszyscy Europejczycy, odczuwają inflację, wzrost cen, niepewność ekonomiczną. I oto gotowa odpowiedź na wszystkie pytania: to przez Ukraińców. To oni podnieśli ceny mieszkań, to oni przeciążyli system socjalny, to przez nich żyjecie gorzej. Absurd? Tak. Ale to działa, gdy człowiek jest zmęczony i szuka prostych wyjaśnień skomplikowanych problemów.

Warto zwrócić uwagę na to, jak dokładnie następuje eskalacja tych narracji. Najpierw pojawiają się „niewinne” pytania w mediach społecznościowych: dlaczego Ukraińcy otrzymują pomoc, gdy polscy emeryci żyją biednie? Dlaczego ukraińskie dzieci mają priorytet w szkołach? Dlaczego ukraińscy kierowcy nie zawsze przestrzegają przepisów? Każde takie pytanie samo w sobie może wydawać się legitymne, ale gdy jest ich setki, gdy pojawiają się jednocześnie z różnych źródeł, gdy pod nimi rozwijają się „spontaniczne” dyskusje z identycznymi tezami – to już nie przypadek. To skoordynowana kampania. Rosja pracuje nad tym, by stworzyć wrażenie, że „wszyscy tak myślą”, że niezadowolenie z Ukraińców jest normalne i masowe. A gdy człowiek widzi, że „wszyscy” podzielają określoną opinię, łatwiej mu przyłączyć się do tego chóru, nawet jeśli początkowo tak nie uważał.

Trzeba rozumieć, że to nie jest tylko kampania informacyjna – to część globalnej strategii Kremla. Rosja przegrywa wojnę w Ukrainie na polu bitwy, więc próbuje wygrać ją w naszych głowach. Nie może pokonać ukraińskiej armii, więc próbuje zniszczyć nasze wsparcie na Zachodzie. I Polska to priorytetowy cel, bo to właśnie ona jest największym adwokatem Ukrainy w Europie i najważniejszym hubem logistycznym.

Szczególnie niepokojące jest to, że te operacje mają charakter długoterminowy. Kreml nie szuka szybkich rezultatów – buduje infrastrukturę wpływu, która będzie działać latami. Zwerbowani agenci, którzy dziś przyklejają naklejki, jutro mogą organizować protesty, a pojutrze – akty sabotażu. Prorosyjskie media i organizacje społeczne, które dziś po prostu rozpowszechniają wątpliwe treści, jutro staną się legitymowaną twarzą antyukraińskiego ruchu. To inwestycja w przyszłość i Moskwa jest gotowa czekać. Rozumie, że zmęczenie wojną będzie rosło, że problemy ekonomiczne nie znikną natychmiast, że historyczne spory zawsze można reanimować. Kreml gra w długą grę i jeśli nie będziemy przeciwdziałać systemowo, może wygrać nawet po militarnej porażce.

Jest jeszcze jeden ważny aspekt, o którym często zapominamy: atakując polsko-ukraińską solidarność, Rosja w rzeczywistości atakuje całą europejską architekturę bezpieczeństwa. Jeśli Moskwie uda się przekonać Polaków, że Ukraińcy to ciężar, a nie sojusznicy, kolejnym krokiem będzie przekonanie ich, że całe to wsparcie dla Ukrainy to błąd. A dalej – że sankcje wobec Rosji szkodzą bardziej nam niż jej. Że lepiej dogadać się z Putinem niż mu się przeciwstawiać. Że europejska jedność to iluzja, a interesy narodowe są ważniejsze od bezpieczeństwa zbiorowego. To klasyczna taktyka salami: odcinać po cienkim kawałku, żeby ofiara nie poczuła, jak traci wszystko. Dziś kłócą nas z Ukraińcami, jutro – podważają zaufanie do NATO, pojutrze – rujnują Unię Europejską od środka. I jeśli pozwolimy im zrobić pierwszy krok, zatrzymanie tego procesu będzie znacznie trudniejsze.

Co z tym zrobić? Po pierwsze, nazywać rzeczy po imieniu. Gdy widzimy antyukraińską retorykę operującą emocjami zamiast faktami, malującą prymitywne obrazy „niewdzięcznych Ukraińców” – trzeba rozumieć, czyim interesom to służy. Po drugie, bronić krytycznego myślenia. Rosyjska propaganda pracuje na emocjach, dlatego jedyną obroną jest racjonalna analiza. Po trzecie, pamiętać historię. Już widzieliśmy, jak Moskwa podżegała narody przeciwko sobie, jak wykorzystywała zasadę „dziel i rządź”. I za każdym razem, gdy ulegaliśmy tym manipulacjom, przegrywały obie strony.

Polska i Ukraina dziś stoją ramię w ramię nie dlatego, że nie mamy problemów czy historycznych sporów. Stoimy razem, bo rozumiemy zagrożenie. Rosja nie zatrzyma się na Ukrainie – jej imperialne ambicje nie mają granic. I jedyne, co może jej się przeciwstawić, to jedność wolnych narodów. Właśnie tej jedności tak boi się Kreml. Dlatego właśnie inwestuje miliony w to, by nas poróżnić. I naszym największym błędem byłoby pozwolić mu to zrobić.

Karyna Koshel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wyświetlenia : 26
WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com