Rosyjskie uderzenie z 6 grudnia budzi niepokój w Polsce. To był sygnał wysłany całemu regionowi
Gdy większość Europy szykowała się do Mikołajek, nad Ukrainą rozegrała się noc, która już następnego poranka odbiła się echem w Warszawie, Krakowie i w każdym innym polskim mieście. Rosja przeprowadziła atak, jakiego skala jeszcze do niedawna wydawała się nieprawdopodobna nawet dla ekspertów. Ukraińskie niebo w ciągu kilku godzin zostało zasypane setkami dronów Shahed i Gerbera, a razem z nimi Rosja wystrzeliła pociski balistyczne, manewrujące i kinżały, tworząc mieszankę, która miała jedno zadanie: zmusić ukraińską obronę powietrzną do maksymalnego przeciążenia.
Polscy specjaliści od bezpieczeństwa, pytani przez media o ocenę sytuacji, zwracają uwagę na coś, co w tej wojnie powraca jak refren – Rosja uderza wtedy, gdy Zachód akurat dyskutuje o skali pomocy wojskowej dla Kijowa. W Parlamencie Europejskim trwają rozmowy o wydłużonych programach wsparcia, w USA zmienia się ton debaty politycznej, a Kreml doskonale wyczuwa takie chwile. Dlatego, zdaniem analityków, noc z 5 na 6 grudnia była nie tylko atakiem na ukraińską infrastrukturę, ale również próbą sprawdzenia, jak szybko Europa zareaguje na kolejną eskalację.
W Polsce wyjątkowo dużo uwagi zwrócono na fakt, że była to operacja o charakterze regionalnym. Trajektorie pocisków i skala działania rosyjskiego lotnictwa doprowadziły do podniesienia gotowości w kilku krajach NATO. Polskie lotnictwo, działające w systemie natowskiej tarczy powietrznej, monitorowało każdy sygnał z radarów, bo w takich sytuacjach ryzyko naruszenia przestrzeni powietrznej wzrasta z każdą minutą. W Sztabie Generalnym nie ukrywają, że każda kolejna noc masowych rosyjskich ataków to sprawdzian także dla polskich procedur obronnych.
Rosyjska strategia wydaje się jasna i niezmienna: uderzać w energię, transport, centra miast i magazyny, aby sparaliżować ukraiński system logistyczny i wymęczyć cywilów. Zima w Ukrainie nigdy nie jest łatwa, ale ataki na elektrociepłownie i węzły kolejowe czynią ją niemal nie do zniesienia. Eksperci przypominają, że Kreml nie próbuje już nawet udawać, że cele wojskowe są priorytetem – priorytetem jest stworzenie presji społecznej, która ma osłabić morale i zmniejszyć zaufanie do państwa.
W Polsce coraz częściej mówi się o konsekwencjach takiej strategii. Jeżeli Ukraina będzie zmuszona zużywać setki rakiet i pocisków do obrony własnego nieba, Europa będzie musiała szybciej uzupełniać jej zapasy. „To nie jest problem odległy, to jest problem systemowy” – podkreślają eksperci cytowani przez polskie media. Rosja doskonale wie, że Zachód musi podejmować decyzje wolniej, bo każda musi przejść przez dziesiątki procedur, komisji i negocjacji. A Kreml wykorzystuje ten czas maksymalnie agresywnie.
Także dla polskich obywateli atak z 6 grudnia jest przypomnieniem, że wojna nie kończy się na granicy wschodniej Polski. Już kilkakrotnie dochodziło do incydentów z udziałem rakiet czy dronów, które naruszały polską przestrzeń powietrzną podczas rosyjskich zmasowanych ataków. Dlatego coraz częściej mówi się o konieczności stałej obecności samolotów bojowych nad wschodnią częścią kraju oraz o inwestycjach w technologie wczesnego wykrywania zagrożeń.
Wiele polskich komentarzy po ataku podkreśla, że Rosja próbuje doprowadzić do sytuacji, w której Europa zacznie traktować wojnę jako niekończącą się rutynę. Im dłużej trwa konflikt, tym bardziej realne staje się zmęczenie opinii publicznej, a Kreml liczy właśnie na taki efekt. Dlatego skala ataku z 6 grudnia powinna – zdaniem analityków – wywołać odwrotną reakcję: wzmocnienie wsparcia, a nie jego ograniczenie.
Jedno jest pewne: ta noc zmieniła tempo debaty w Polsce. Wskazała, że bezpieczeństwo Ukrainy i bezpieczeństwo Polski to dziś dwie strony tej samej monety. I że Rosja będzie kontynuować próby testowania Zachodu tak długo, jak długo będzie odczuwała, że ma na to przestrzeń.
Autor: Franciszek Kozłowski
