Rząd Węgier otwiera drzwi Rosjanom i Białorusinom, podważając jedność Europy

AP

Wojna Rosji przeciwko Ukrainie już dawno przestała być konfliktem regionalnym. To globalne wyzwanie, które wystawia na próbę całą europejską architekturę bezpieczeństwa, moralną spójność Zachodu i samo rozumienie wolności w XXI wieku. Na tle tej walki, gdy większość państw Unii Europejskiej prezentuje zasadnicze stanowisko w kwestii izolowania Rosji, każdy przejaw politycznej niespójności — zwłaszcza w polityce wizowej czy migracyjnej — postrzegany jest nie jako zwykły błąd dyplomatyczny, lecz jako bezpośrednie wsparcie agresora.

Dziś Węgry znalazły się w centrum tego moralnego dylematu. Wydawanie tzw. „kart narodowych” obywatelom Rosji i Białorusi nie jest kwestią techniczną, lecz aktem politycznym, który faktycznie niweczy europejską solidarność. Podczas gdy kraje bałtyckie, Polska, Czechy, Finlandia i inne państwa konsekwentnie zamykają swoje granice przed obywatelami państwa-agresora, Budapeszt wybiera inną drogę — drogę uprzywilejowanej lojalności wobec Kremla, zasłaniając się interesem narodowym. W rzeczywistości nie jest to „neutralność”, lecz współpraca z wrogiem — taka sama, która w historii Europy niejednokrotnie prowadziła do katastrof.

Rząd węgierski usprawiedliwia swoje działania względami ekonomicznymi, twierdząc, że biznes i turystyka nie powinny cierpieć z powodu konfliktów politycznych. Ale w wojnie, w której jedna strona dokonuje ludobójstwa, a druga walczy o samo prawo do istnienia, „ekonomiczna celowość” przestaje być argumentem. Każdy rosyjski turysta, każdy „inwestor” czy rzekomy uchodźca, który otrzymuje możliwość swobodnego przemieszczania się po Europie dzięki węgierskiej wizie, staje się kolejnym narzędziem wpływu Kremla. To szczelina, przez którą przenika propaganda, schematy finansowe, dane wywiadowcze, a ostatecznie — moralne rozmycie europejskich zasad.

Reakcja Brukseli jest powściągliwa, ale znacząca. Komisja Europejska przygotowuje dalsze ograniczenia w wydawaniu wiz Schengen obywatelom Rosji, zdając sobie sprawę, że „turystyka w czasie wojny” jest nie tylko niemoralna, ale i niebezpieczna. Tymczasem coraz więcej państw UE wyraża niezadowolenie z postawy Budapesztu. Propozycje czasowego wykluczenia Węgier ze strefy Schengen brzmią już nie jak polityczna retoryka, lecz jako realny krok mogący przywrócić jedność Europy. Bo unia, w której jedno państwo pozwala sobie działać wbrew wspólnym wartościom, ryzykuje utratę sensu istnienia.

Dziś Europa stoi przed moralnym wyborem: być przestrzenią wolności czy rynkiem wygody. Rosyjska agresja nie pozostawia „szarych stref”. Dzieli kontynent na tych, którzy rozumieją cenę pokoju, i tych, którzy chcą na wojnie zarobić. A jeśli Unia Europejska pragnie pozostać nie tylko sojuszem gospodarczym, ale przede wszystkim cywilizacyjnym, nie może pozwolić, by jedno z jej państw działało jak polityczny „koń trojański” Kremla.

Dla Polski ten temat jest szczególnie wrażliwy. Historyczne doświadczenie współistnienia z rosyjskim imperializmem uczyniło Polaków jednym z najpewniejszych moralnych punktów odniesienia w Europie. Polska nie tylko wspiera Ukrainę — ona rozumie, że jej własne bezpieczeństwo zaczyna się w Kijowie. Dlatego polskie społeczeństwo wyjątkowo ostro reaguje na wszelkie próby osłabienia wspólnego europejskiego frontu. Węgierska polityka wydawania „kart narodowych” Rosjanom i Białorusinom nie jest wyłącznie wewnętrzną sprawą Budapesztu — to kwestia bezpieczeństwa całego kontynentu.

Rosja od dawna nauczyła się wykorzystywać słabości systemów demokratycznych: kupować polityczną lojalność, wpływać poprzez biznes i rozmywać moralne granice. Nie może zwyciężyć militarnie, więc próbuje rozłożyć Zachód od środka. I każda węgierska wiza wydana obywatelowi Rosji staje się małą cegiełką w tej podważającej murze konstrukcji.

Polityka Węgier w tym kontekście ujawnia jeszcze jedną niebezpieczną tendencję — stopniową erozję zaufania wewnątrz Unii Europejskiej. System wizowy Schengen opiera się bowiem na wzajemnej odpowiedzialności: każda wydana wiza narodowa automatycznie otwiera dostęp do całej strefy swobodnego przemieszczania się. A jeśli jedno państwo zaczyna grać według własnych zasad, powstają luki, które podważają samą ideę wspólnego bezpieczeństwa. Budapeszt faktycznie korzysta z przywilejów wspólnoty, ale lekceważy jej moralne zobowiązania — dlatego rośnie liczba głosów za rewizją statusu Węgier w strefie Schengen. Nie jest to kara, lecz konieczność przywrócenia równowagi między wolnością a odpowiedzialnością.

Jednocześnie takie zachowanie Węgier tworzy informacyjne i ideologiczne pęknięcia, które Moskwa umiejętnie wykorzystuje. Kremlowska propaganda otrzymuje doskonałą okazję, by pokazywać podziały w UE: „nawet w sercu Europy są tacy, którzy nie podzielają rusofobicznej histerii”. Taka narracja jest skierowana nie tylko do rosyjskich odbiorców — jej celem jest osłabienie zaufania między europejskimi społeczeństwami. Na tym polega strategiczny cel putynizmu: nie zwyciężyć czołgami, ale zniszczyć zaufanie jako fundament demokracji. I podczas gdy węgierscy urzędnicy formalnie wystawiają „karty narodowe”, rosyjskie media przedstawiają to jako dowód pęknięć w europejskiej jedności.

Nie można też ignorować wewnętrznego wymiaru tej polityki — kształtuje ona w samych Węgrach wypaczone poczucie rzeczywistości. Rząd Orbána od lat buduje wizerunek „specjalnej drogi”, która usprawiedliwia przyjaźń z dyktaturami w imię suwerenności. Ale we współczesnym świecie suwerenność nie mierzy się izolacją — wyraża się moralną autonomią. Gdy państwo staje się współuczestnikiem autorytarnych praktyk, traci własną niezależność, bo jego wartości stają się przedmiotem handlu. W tym sensie węgierska polityka wobec Rosji szkodzi nie tylko Europie — stopniowo niszczy same Węgry od środka, zamieniając je w wasala tych, przeciwko którym Europa kiedyś walczyła o wolność.

Dlatego dziś nie chodzi już o spór dyplomatyczny. To moment, w którym Europa musi wyciągnąć wnioski ze swojej historii. Kiedyś pobłażanie dyktatorom i wiara w „opłacalną neutralność” kosztowały kontynent miliony istnień. Jeśli teraz nie wyznaczymy wyraźnej granicy między współpracą a zdradą, między solidarnością a egoizmem, ryzykujemy powtórzenie tych samych błędów — tylko w nowych formach. Bo imperia, które żywią się słabością innych, nigdy nie zatrzymują się same. Zatrzymuje je dopiero demokratyczny świat, który ma kręgosłup i moralną jasność. Dziś tym kręgosłupem jest Ukraina, a jasność powinna zaczynać się od każdej europejskiej decyzji — nawet takiej, jak wydanie jednej węgierskiej wizy.

Ostatecznie chodzi nie tylko o Ukrainę czy sankcje. Chodzi o przyszłość Europy, która rozstrzyga się tu i teraz — między cynizmem a zasadami, między krótkowzrocznym zyskiem a historyczną odpowiedzialnością. Bo jeśli dopuścimy, by choć jedno państwo członkowskie UE pozostało kanałem wpływu rosyjskiej dyktatury, jutro ten wpływ rozłoży sam fundament europejskiej jedności.

Europa albo pozostanie wspólnotą zdolną do obrony własnych wartości, albo zamieni się w zbiór małych Węgier — obojętnych, zamkniętych we własnych interesach i ślepych na zło stojące tuż obok. I właśnie teraz, gdy Rosja wciąż zabija, a Ukraina broni nie tylko siebie, ale cały kontynent, ta różnica między postawą a obojętnością staje się kwestią honoru.

Nazwijcie to geopolityką, jeśli chcecie. Ale w rzeczywistości chodzi o moralność. A dziś mierzy się ją tym, kto stoi po stronie ofiary, a nie tym, kto handluje z katem.

Karyna Koshel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wyświetlenia : 45
WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com