Tomahawki, rozejm i „obie strony zwyciężyły”: o czym naprawdę rozmawiali Zełenski i Trump

Fot. REUTERS/Jonathan Ernst
W Białym Domu 17 października odbyło się spotkanie prezydentów Ukrainy i USA, które trwało znacznie dłużej, niż oczekiwano, ale przyniosło niewiele konkretów.
Wołodymyr Zełenski potwierdził, że Kijów zabiega o dostawy rakiet Tomahawk i systemów obrony przeciwlotniczej, jednak nie otrzymał bezpośrednich obietnic.
Donald Trump z kolei ponownie powtórzył, że „wojnę trzeba zatrzymać teraz” i że „obie strony powinny uznać się za zwycięzców”.
Ta formuła zaniepokoiła wielu sojuszników Ukrainy w Europie, w tym Polskę, ponieważ brzmiała podobnie jak wcześniejsze wypowiedzi Trumpa, gdy mówił o „szybkim pokoju za wszelką cenę”. Wówczas w Warszawie i Wilnie odebrano to jako sygnał niebezpiecznego kompromisu z Kremlem.
Zdaniem obserwatorów amerykański prezydent stara się odzyskać rolę mediatora między Kijowem a Moskwą, unikając przy tym bezpośredniej konfrontacji z Putinem. W kontekście przygotowań do jego spotkania z rosyjskim przywódcą w Budapeszcie pojawiają się pytania, czy „pokój Trumpa” nie okaże się powtórzeniem formuły, która pozwoli Rosji utrzymać okupację.
Zełenski po rozmowach oświadczył, że ufa Trumpowi, ale ostrzegł: „Ukraina potrzebuje realnych gwarancji bezpieczeństwa.” Podkreślił, że Kijów nie zgodzi się na zawieszenie broni bez mechanizmów, które uniemożliwiłyby kolejne ataki.
Po wizycie w Waszyngtonie ukraińska delegacja kontynuowała rozmowy z europejskimi sojusznikami – w tym z Polską, która pozostaje jednym z kluczowych partnerów Ukrainy w zakresie dostaw broni i szkolenia żołnierzy.
Dla Warszawy spotkanie w Białym Domu jest przypomnieniem, że los wojny rozstrzyga się nie tylko na froncie, ale także przy stole negocjacyjnym. Jednak kompromis, w którym Rosja zachowa zdobycze terytorialne, nie jest pokojem – to jedynie odroczenie nowej wojny.
Autor: Franciszek Kozłowski