„Flirtowaliśmy ze śmiercią”. Jak się pracuje w firmach Elona Muska

Elon Musk / autor: Elon Musk/ Twitter
Elon Musk potrafi zarabiać pieniądze. Jest dzisiaj najbogatszym człowiekiem świata, jego majątek szacuje się na ok. 240 miliardów dolarów. Jeszcze nie tak dawno powszechnie uważano go za geniusza i wizjonera. Ale w ostatnich latach z bohatera stał się antybohaterem. Tylko i wyłącznie na własne życzenie. Musk szeruje najgłupsze teorie spiskowe z komentarzami w stylu „a to ciekawe”. Kupionego przez siebie Twittera używa jak tuby do promowania własnych poglądów politycznych. Potrafi przekazać Starlinki walczącej Ukrainie, a potem nagle stwierdzić, że je wyłączy. W internecie złości się jak dziecko, bywa śmieszny, krindżowy, niezręczny – a jednocześnie, dzięki swojemu majątkowi, ma większy wpływ na świat niż którakolwiek z osób, która to czyta. Elon nie dla wszystkich jest miliarderem zza oceanu, który odleciał w alt-rightową krainę. Dla setek tysięcy ludzi to pracodawca, szef, prezes. Oto cztery firmy Muska – i cztery osobne opowieści.
I. J’adore hardcore, czyli Twitter
28 października 2022 r.: Elon Musk finalizuje kupno Twittera. 4 listopada 2022 r.: Elon Musk zwalnia mniej więcej połowę jego załogi. Z firmą musi się pożegnać blisko 4 tys. osób – w tym doświadczeni specjaliści od cyberbezpieczeństwa czy moderacji treści. Według raportu dziennikarzy The Telegraph Musk w kilka miesięcy wyrzucił w sumie 80 proc. pracowników. Nierzadko zwalniał całe zespoły, dezorganizując strukturę organizacji. W tym okresie burzy i naporu pracownicy odbywali specjalne rozmowy, w których musieli udowadniać swoją przydatność dla organizacji. Jakich arbitrów przekonywali? Nie samego prezesa, bynajmniej, ale blisko. Elon specjalnie w tym celu zatrudnił w Twitterze dwóch swoich kuzynów. To, czy daną osobę jednak zostawić w firmie, czy zwolnić, oceniali 29-letni James Musk i jego młodszy brat Andrew.
A warunki pracy? 16 listopada, nieco ponad dwa tygodnie po tym, jak kupił Twittera, Elon Musk wysłał do pracowników maila w środku nocy. Według źródeł Washington Post list głosił, że ludzie mają albo odejść, albo być „ekstremalnie hardkorowi”. Enigmatyczne sformułowanie, ale Elon od razu wyjaśnił, że „to oznacza bardzo intensywną pracę przez długie godziny„. Zresztą już wcześniej zapowiadał pracownikom, że w ramach nowych porządków mogą się spodziewać 80-godzinnego tygodnia pracy. (Tak, 80-godzinnego, dobrze napisałam.) W nocnym mailu dodał jeszcze, że osoby, które chcą zostać w firmie, do końca kolejnego dnia mają się oficjalnie zobowiązać, że dostosują się do nowych zasad. Jest taka piękna polska fraza „kultura zapierdolu”. Musk w ciągu miesiąca od kupna Twittera wprowadził ją z gracją słonia.
II. Jak w tartaku, czyli Tesla
„Fabryka we Fremont to jeden z największych zakładów produkcyjnych w Kalifornii” – czytamy na stronie Tesli. W maju 2017 r. dowiedzieliśmy się, jak wygląda BHP w tej imponującej placówce. Cytowany przez LA Times raport wykazał, że jeśli chodzi o wypadki przy pracy, fabryka w rekordowym roku przebiła średnią w przemyśle motoryzacyjnym o ponad 30 proc. Jak się okazało, bezpieczniej niż w zakładzie Tesli było nawet w branżach tradycyjnie bardziej kojarzonych z wypadkami przy pracy – czyli w tartakach i rzeźniach.
Firma Muska nie próbowała zaprzeczać doniesieniom. Oto ich oficjalny komentarz: „Być może w przeszłości, kiedy dopiero się uczyliśmy, jak być firmą motoryzacyjną, mierzyliśmy się z pewnymi wyzwaniami, ale liczy się przyszłość. Wprowadziliśmy zmiany, dzięki którym teraz mamy zdecydowanie najniższy w branży wskaźnik urazów”. Jakie to zmiany? Tego możemy się domyślać dzięki pracy dziennikarzy śledczych z programu „Reveal” nadawanego w publicznym amerykańskim radiu. Według nich Tesla miała poprawiać sobie statystyki m.in. w ten sposób, że… ograniczyła wzywanie karetek. Cytując fragment programu (źródłem było pięcioro byłych pracowników pionu medycznego w fabryce): „Lekarze […] nalegali, żeby pracownicy z poważnymi urazami – w tym człowiek, który odciął sobie czubek palca – jechali na SOR Lyftem”. Jakby co: Lyft to coś takiego jak Uber.
A skoro już jesteśmy przy zdrowiu, to pamiętacie pandemię? W marcu 2020 r. wszędzie, jak świat długi i szeroki, zamykano miejsca pracy. Lockdown obowiązywał też w stanie Kalifornia. Musk z początku próbował się opierać obostrzeniom, ale w końcu zamknął zakład Tesli we Fremont. Nie na długo. W maju otworzył go ponownie. Pracownikom ogłosił, że jeśli chcą, mogą sobie zostać w domach, ale wtedy on nie wypłaci im pensji. Władzom stanowym – bo byli tacy, którzy próbowali mu wbić do głowy, że to, co robi, jest niebezpieczne – oznajmił, że jak komuś się nie podoba, to proszę go aresztować. Efekt? Według urzędników przynajmniej kilkuset pracowników fabryki Tesli zachorowało na Covid-19.
III. Raj dla kobiet, czyli SpaceX
W 2021 r. Ashley Kosak, która pracowała w SpaceX jako inżynierka, opublikowała pewien długi tekst. Opisała, jak w organizacji traktowali ją koledzy – i jak tych kolegów traktował z kolei HR. Według jej słów zatrudnieni w firmie Muska mężczyźni bez pozwolenia przytulali współpracownice; podczas wieczorku integracyjnego członek zespołu, do którego raportowała, przeciągnął ręką po jej bluzce, dotykając klatki piersiowej; w czasie pandemii koledzy z pracy traktowali Instagram jak Tindera, a jeden przyszedł do domu Kosak i upierał się jej dotykać, chociaż kilkukrotnie prosiła go, żeby zachowywał się profesjonalnie. Przykładów w tekście jest dużo więcej, nie będę cytować wszystkich. To, co ważne: Kosak pisze, że wszystkie takie sprawy zgłaszała do HR-u – i nic się nie wydarzyło. Zero reakcji. Zero konsekwencji.
Kosak była pierwsza, ale niejedyna. W czerwcu 2024 r. osiem osób, które były wcześniej zatrudnione w SpaceX, pozwało firmę i samego Elona Muska. Jak twierdzą, zostały nielegalnie wyrzucone z pracy za to, że sprzeciwiły się napastowaniu seksualnemu i dyskryminacji płciowej w firmie. O co chodzi? Dwa lata wcześniej napisały list otwarty, w którym stwierdziły, że polityka „zero tolerancji” wobec molestowania seksualnego w praktyce wcale w firmie nie działa. Krótko potem przynajmniej piątkę podpisanych pod listem osób zwolniono. Prezeska SpaceX, Gwynne Shotwell, stwierdziła, że przez ich działania inni pracownicy mogli się poczuć niekomfortowo – bo według niej list otwarty był formą wywierania nacisku, żeby ludzie podpisywali się pod czymś, co nie odzwierciedla ich przekonań.
IV. Flirt ze śmiercią, czyli Boring Company
„Ta spółka ma szczęście, że w ostatnich miesiącach nie było żadnej ofiary śmiertelnej”. „Przez cały czas flirtowaliśmy ze śmiercią”. To cytaty z e-maila, który pracownik spółki Boring Company wysłał do swojego managera ds. bezpieczeństwa. „Drążenie tuneli jest niebezpieczne samo z siebie. Ale Boring działało w taki sposób – nie poświęcając uwagi kwestiom bezpieczeństwa – że ryzyko poważnego urazu lub śmierci było większe niż w innych projektach budowlanych”. To cytat z byłego członka kadry kierowniczej.
Boring Co. to przedsiębiorstwo górnicze Muska, obecnie drążące „tunel szybkiego ruchu” pod Las Vegas. W lutym 2024 r. w magazynie „Fortune” ukazał się tekst o o tym, jakie panują w nim warunki pracy (to z niego pochodzą powyższe cytaty). Oto kilka z wymienionych tam zarzutów. Spółka Muska miała pozwalać nieodpowiednio przeszkolonym pracownikom operować ciężkim sprzętem. Normą miały być zatrucia i oparzenia chemikaliami (cytat z pracownika: „miałem przyśpieszacz na twarzy, w oczach, w ustach, wymiotowałem od tego; wszyscy elektrycy w którymś momencie poparzyli się chemią”). Biegnące wzdłuż tuneli taśmy transportujące ziemię i skały nie miały żadnych zabezpieczeń – w każdej chwili kupa kamieni mogła spaść na głowę komuś, kto akurat pod nimi przechodził. A managerowie do tego stopnia dokręcali śrubę, że pracownicy – z braku czasu na dojście do toalety – załatwiali potrzeby fizjologiczne w tunelach, które drążyli. To nie brzmi jak XXI wiek. To brzmi jak fabryka z „Ziemi obiecanej”.
Elon Musk ma swoich fanów i wyznawców. Są ludzie, dla których nadal jest idolem, i którzy będą go bronić. Jasne, można sobie wmawiać, że skoro Musk wciąż jest multimiliarderem, to wszystko w jego firmach działa i o co chodzi. Albo upierać się – w myśl znanej rosyjskiej zasady „dobry car, źli bojarzy” – że co ten biedny Elon jest winny, przecież nie upilnuje wszystkiego, pewnie managerowie źle ogarniają. Ale jeśli spojrzeć na sprawę bez kluczenia: za warunki pracy w swojej firmie ostatecznie odpowiedzialny jest CEO, szef, właściciel. A to, że zrobiło się majątek, nie oznacza, że w każdej sprawie jest się geniuszem, który wszystko robi dobrze. I jest coś dramatycznie smutnego w tym, że można być wielkim amerykańskim miliarderem, słać w kosmos rakiety, testować autonomiczne samochody i wszczepiać małpom czipy do mózgu – a zarządzać jak szef Januszexu z memów o panu Areczku.