Na tę broń dalekiego zasięgu czeka Ukraina. „W Moskwie zrobi się głośno”

Fot. REUTERS/Ken Cedeno
Donald Trump ogłosił, że rozwiązał kwestię dostaw rakiet Tomahawk dla Ukrainy. Zastrzegł jednak, że najpierw chce wiedzieć, jak Kijów zamierza je wykorzystać. Ukraińscy eksperci uważają, że to nie komunikat do Kijowa, lecz sygnał wysłany w stronę Moskwy. Czy amerykański prezydent rzeczywiście otwiera drogę do nowego etapu wsparcia, czy to jedynie gra nerwów z Kremlem?
Prezydent USA Donald Trump przyznał, że zanim podejmie decyzję o przekazaniu Ukrainie rakiet manewrujących Tomahawk, chce wiedzieć, w jaki sposób Kijów planuje je wykorzystać. Tymczasem analitycy z amerykańskiego Instytutu Studiów nad Wojną oceniają, że broń ta mogłaby znacząco osłabić rosyjskie siły, umożliwiając precyzyjne uderzenia w kluczowe obiekty wojskowe w głębi terytorium Federacji Rosyjskiej – od zakładów produkcji dronów w Tatarstanie po bazy lotnicze w Saratowie.
W zasięgu najnowszych wersji Tomahawków znajduje się nawet blisko dwa tysiące rosyjskich celów strategicznych. Moskwa próbuje bagatelizować potencjalne zagrożenie – Władimir Putin nazwał te rakiety „nie całkiem nowoczesnymi„, choć przyznał, że ich przekazanie wprowadziłoby nowy poziom napięcia w relacjach z USA. Brytyjski „The Telegraph” ujawnił, że Wołodymyr Zełenski prosił o Tomahawki podczas spotkania z Trumpem na marginesie Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku, po którym amerykański prezydent zaskakująco stwierdził, iż Ukraina mogłaby odzyskać granice z 1991 roku.
Ukraińscy eksperci: Trump doskonale wie, co i gdzie na terenie Rosji planujemy niszczyć
– Jeszcze zanim Trump objął urząd, przekazaliśmy Amerykanom listę około 200 rosyjskich obiektów, które trzeba zneutralizować, by osłabić zdolności Rosji na linii frontu – mówi w rozmowie z ukraińskim Radiem NV major rezerwy Ołeksij Hetman, były wojskowy i analityk. Hetman podkreśla, że priorytetem Kijowa są cele wojskowe i logistyczne.
Jednocześnie ekspert uważa, że wypowiedź Donalda Trumpa to gest, który niekoniecznie przesądza o szybkim przełomie. – On doskonale wie, co i gdzie planujemy niszczyć – które obiekty są krytyczne z punktu widzenia rosyjskiego dowodzenia i zaopatrzenia. Jeśli Tomahawki trafią do nas, będzie dobrze – mówi wojskowy.
– Sugerowanie przez Donalda Trumpa przekazania Ukrainie rakiet Tomahawk nie skłoni Władimira Putina do zakończenia wojny. Mam bardzo złe przeczucia: Putin nie ma teraz żadnej motywacji, by ją zakończyć – stwierdził w rozmowie z telewizją Kyiv24 Wiktor Szlinczak, szef Instytutu Polityki Światowej.
Według niego nie ma gwarancji, że rosyjski prezydent zdecyduje się na rozejm w najbliższych miesiącach. Szlinczak ostrzega, że przerwanie działań mogłoby wywołać wewnętrzny kryzys polityczny w Rosji – społeczeństwo zaczęłoby zadawać niewygodne pytania władzy, a to mogłoby zagrozić pozycji Putina. – Dlaczego więc miałby przerwać wojnę, która działa jak hamulec dla takich pytań? – dodaje ekspert.
Wasyl Pechnio, dziennikarz i analityk, nie kryje sceptycyzmu wobec zapowiedzi Donalda Trumpa o możliwym przekazaniu Ukrainie rakiet Tomahawk. Zdaniem eksperta to nie komunikat skierowany do Kijowa, lecz do Moskwy – kolejna próba mająca zmusić Kreml do reakcji. – To oświadczenie nie dla nas. To oświadczenie dla Rosjan. Od ich reakcji będzie zależała dalsza postawa prezydenta USA – pisze Pechnio.
– Mój wniosek jest niepocieszający – Tomahawków nie będzie. Bo nie ma ich czym odpalać – stwierdza. Zwraca uwagę, że opcje odpalenia są mało realne w kontekście szybkich transferów.
Pechnio przypomina, że Tomahawk to nie tylko same rakiety i wyrzutnie. – To ogromna infrastruktura, którą Ukraina musiałaby jednocześnie zapewnić. Poza tym produkcja Tomahawka jest bardzo kosztowna i punktowa – na wiele takich pocisków nie możemy liczyć – uważa.Kreml reaguje na zapowiedz Trumpa ws. Tomahawków. Ekspert: Strach Rosji ma praktyczne podstawy
Zapowiedź Donalda Trumpa w sprawie przekazania Ukrainie rakiet Tomahawk wywołała natychmiastową, ostrą reakcję Kremla – według komunikatów z Moskwy miałoby to doprowadzić do pogorszenia stosunków i eskalacji napięć. – Strach Kremla przed tymi pociskami ma całkowicie praktyczne podstawy. Tomahawk to skomplikowana, trudna do przechwycenia broń. Pojedynczy pocisk potrafi wyrządzić poważne szkody – mówi dla ukraińskiej stacji „24 Kanał” pułkownik rezerwy i ekspert wojskowy Roman Switan.Switan podkreśla, że efekt strategiczny byłby złożony. – Gdyby Ukraina dysponowała Tomahawkami, to dla rosyjskiej gospodarki mogłoby to oznaczać ogromne problemy. Nawet kilka-kilkanaście pocisków wystarczy, by trwale uszkodzić znaczącą część infrastruktury wojskowej i przemysłowej. To nie tylko uderzenie w zakłady zbrojeniowe, lecz też efekt psychologiczny i polityczny wewnątrz Federacji Rosyjskiej – mówi ekspert. Zwraca także uwagę, że liczy się nie tylko sama liczba rakiet, ale też ich zdolność do przełamania rosyjskich systemów obronnych. – Jeżeli choćby część z nich dotrze do celu, to w Moskwie zrobi się głośno. Dla Putina takie uderzenia oznaczają nie tylko materialne straty, lecz też osłabienie legitymizacji reżimu – tłumaczy Switan.
Pułkownik dodaje, że nawet potencjalne użycie Tomahawków zmienia kalkulacje. – To jest broń odstraszająca, nie tylko ofensywna. Sam fakt, że przeciwnik może uderzyć daleko i precyzyjnie, zmusza do przebudowy planów strategicznych i logistycznych. Dlatego Kreml reaguje emocjonalnie – bo w grę wchodzi nie tylko sprzęt, ale też przyszłość jego machiny wojennej – mówi wojskowy.
Źródło: gazeta.pl