Pentagon będzie walczył, żeby nie oddać Tomahawków Ukrainie. Bo to problem dla niego

Fot. US Army

Na razie w ogóle nie jest pewne, czy Waszyngton zdecyduje się przekazać tę broń Ukraińcom. Prezydent Donald Trump niby wyraźnie to sugeruje, ale nie padła żadna konkretna deklaracja. Być może Tomahowków pozostanie na dłużej w sferze niedomówień jako forma nacisku na Kreml. Rakiety te niewątpliwie mają bardzo dobrą reputację, są uznawane za groźną i skuteczną broń, co czyni je dobrym straszakiem. Tymczasem faktyczne przekazanie ich Ukraińcom wiązałoby się z serią problemów.

Na lądzie to broń rzadko spotykana

Podstawowym problemem jest sposób, w jaki trzeba by je odpalać. Standardowo Amerykanie robią to z okrętów US Navy, nawodnych i podwodnych. Tomahawki opracowano w latach 70. przede wszystkim jako broń morską. Tyle że Ukraińcy właściwie nie posiadają floty. Możliwości odpalania standardowych morskich Tomahawków więc nie mają i mieć nie będą. Wersji wystrzeliwanej z samolotów nigdy nie było. Wydawałoby się, że pozostaje najbardziej oczywiste rozwiązanie, czyli odpalanie ich z ziemi. Tylko że ono wcale nie jest takie oczywiste, bo lądowa wersja Tomahawka to aktualnie rarytas.

Kiedyś było inaczej. Jeszcze przed ukończeniem prac nad morską wersją rakiety w latach 70. zdecydowano się stworzyć dodatkowo wersję lądową. Obie weszły do służby równocześnie w 1983 roku. Lądową nazwano Gryphon. Około setkę wyrzutni, każdą z czterema rakietami, rozmieszczono w pięciu bazach w Europie Zachodniej. Tyle że w 1991 roku wszystkie wycofano ze służby i zezłomowano zgodnie z traktatem rozbrojeniowym INF [Intermediate-Range Nuclear Forces Treaty – przyp.red], podpisanym z ZSRR. Wszystko to stało się pod dokładną kontrolą Rosjan. Przez ponad dwie dekady nie widziano potrzeby odtworzenia tego rodzaju broni, tak długo jak w mocy pozostawał traktat INF. Morska wersja jak najbardziej wystarczała. Traktat INF umarł jednak w 2019 roku, wraz z wycofaniem się z niego USA. Wersja oficjalna głosiła, że to z powodu Rosjan, którzy – choć temu zaprzeczali – w ukryciu opracowywali zakazaną lądową rakietę manewrującą. Amerykanie przy okazji wskazywali, że INF to anachronizm, skoro nie są nim objęte Chiny. Zwracali też uwagę, że tworzy to niekorzystną dla nich sytuację na Pacyfiku.

Właściwie natychmiast po wycofaniu się z traktatu, Amerykanie zaczęli oficjalnie prace nad odtworzeniem lądowych Tomahawków. Nieoficjalnie trwały już wcześniej. Przyjęte rozwiązanie jest bardzo proste. W dużym kontenerze umieszcza się podnoszoną do pionu lekko zmodyfikowaną morską wyrzutnię rakiet Mk 70, instalowaną zwykle na mniejszych okrętach US Navy. Każda zawiera do czterech pocisków Tomahawk lub przeciwlotniczych/przeciwrakietowych SM-6. Cztery takie kontenery na naczepach holowanych przez ciężarówki, wraz z dodatkowymi pojazdami dowodzenia i wsparcia, stanowią baterię systemu Typhoon. Pierwsza weszła wstępnie do służby w 2023 roku.Możliwości są, choć miejscami skąpe

Teoretycznie narzędzie odpowiednie dla Ukraińców więc jest. Problem w tym, że to jeden z priorytetowych programów modernizacyjnych Pentagonu, a nowe i bardzo pożądane rozwiązanie jest aktualnie produkowane na bardzo małą skalę. W służbie są tylko dwie baterie przeznaczone do służby na Pacyfiku. Trzecia jest w przygotowaniu z przeznaczeniem dla europejskiego teatru działań. Plany zakładają, że trafi tu w 2026 roku, a trzy kolejne są zamówione i też podzielone pomiędzy Pacyfik i Europę. Mają być produkowane w tempie jednej rocznie. To oznacza więc sześć baterii dla wojsk USA, rozrzuconych na dwóch krańcach globu. Można być właściwie pewnym, że perspektywa nagłego oddania jednej Ukraińcom, wywołuje w Pentagonie palpitacje serca. 

Z czego wynika tak wolne tempo produkcji i jej mała skala? Konkretnych informacji na ten temat nie ma, ale prawdopodobnie nie chodzi o jedną przyczynę. Wydaje się, że to raczej połączenie kwestii pieniędzy, zdolności do tworzenia całych jednostek, wykorzystujących nową broń, a także potrzeb wojsk USA, które określono w planach strategicznych. Amerykanie nie podali oficjalnie ceny systemu Typhoon. Kiedy w 2025 roku Niemcy wyrazili wstępne zainteresowanie zakupem jednej baterii, odpowiadający za produkcję amerykański koncern Lockheed Martin zapewniał, że jest ją w stanie dostarczyć w ciągu roku od zamówienia. Na razie nie zostało ono jednak sformalizowane. Nie było też mowy o cenie.

Same rakiety Tomahawk, przynajmniej teoretycznie, nie powinny być problemem. Gorzej z praktyką. Amerykanie od początku lat 80. kupili ich dla swojego wojska prawie dziewięć tysięcy. Około dwa i pół tysiąca wystrzelili. Nawet zakładając, że część sprzętu przekroczyła tak zwany resurs (termin przydatności broni do użycia), to powinni mieć znaczny ich zapas, idący w tysiące. Tyle że ten jest zapewne rozdysponowany pomiędzy różne dowództwa, które nie będą skore do oddawania swoich zapasów. Zwłaszcza to pacyficzne, które regularnie alarmuje, iż ma za mało amunicji na wypadek ewentualnego konfliktu z Chinami. Produkcja Tomahawków ciągle trwa, ale jest na poziomie kilkudziesięciu sztuk rocznie. Na przyszły rok zaplanowano zakup 57 dla wojsk USA. Dodatkowo trwa produkcja dla Australii, Holandii i Japonii. Nie jest to więc skala pozwalająca bez problemu i szybko pokryć potencjalne potrzeby Ukrainy z bieżącej produkcji. Amerykańskie zapasy to co innego, ale Pentagon raczej będzie się bronił przed ich uszczuplaniem. Agencja Reutera już cytowała kilku anonimowych urzędników związanych z administracją w Waszyngtonie, którzy wprost twierdzili, że przekazywanie Ukrainie Tomahawków nie będzie możliwe z uwagi na własne potrzeby wojska USA.

Rozkaz Donalda Trumpa mógłby te wszystkie opory przełamać. Gdyby armia USA dostała nakaz, to byłaby w stanie dać Ukraińcom broń, na przykład formowaną właśnie trzecią baterię Typhoon, przeznaczoną dla dowództwa europejskiego. Niechęć do takiego rozwiązania będzie jednak znaczna.

Rewolucji nie będzie

Zaledwie jedna bateria Typhoon z czterema wyrzutniami i maksymalnie 16 rakietami byłaby istotnym wzmocnieniem ukraińskiej kampanii uderzeń na cele w Rosji. Zakładając, że Amerykanie pozwoliliby ich używać bez większych ograniczeń. Główną zaletą rakiet Tomahawk nie jest zasięg sam w sobie. Ten maksymalny aktualnie używanych tak naprawdę nie jest oficjalnie znany. Podawane powszechnie w mediach dwa i pół tysiąca kilometrów to dane dotyczące starszych wersji z głowicami jądrowymi, dawno wycofanymi ze służby. Co do aktualnych wersji mowa albo o „tysiącu mil”, albo o „ponad 900 mil”. Czyli co najmniej około półtora tysiąca kilometrów. Tyle ukraińskie drony już teraz pokonują bez problemu. Tomahawki nie pozwolą więc Ukraińcom sięgnąć znacząco dalej.To co mogłyby im dać, to połączenie dalekiego zasięgu, dużej głowicy, celności i zdolności do skutecznego unikania rosyjskiej obrony. Ukraińskie drony owszem mogą latać daleko, ale z małymi i prostymi głowicami, ważącymi kilkadziesiąt kilogramów. Tomahawk ma zaawansowane głowice z 450 kilogramami materiałów wybuchowych albo z setkami mniejszych bomb odłamkowych. Do tego drony lecą powoli, nie mają zastosowanej technologii stealth i nie wykonują złożonych manewrów. Tomahawk może lecieć 800 km/h na małej wysokości, wykorzystując kształt terenu, czyli na przykład ukrywać się w dolinach, więc jest trudny do wykrycia przez radary. Można być pewnym, że trafienie jakiegoś zakładu nawet kilkoma Tomahawkami byłoby bardziej prawdopodobne i skuteczne, niż wysłanie nań dziesiątek prostych dronów.

Nie należy jednak przeceniać militarnego znaczenia tej teoretycznie jednej baterii Typhoon. Nie dałaby ona Ukraińcom kompletnie nowej zdolności, a jedynie poprawiła już posiadane. Biorąc pod uwagę najpewniej skąpe wydzielanie samych rakiet przez Amerykanów, decydującego wpływu na przebieg wojny raczej by to nie miało. Mogłoby natomiast zaboleć Rosjan oraz mogłoby przynieść wartość polityczną i propagandową. Czy w jakiś sposób przekonałoby Władimira Putina do realnych negocjacji pokojowych – w to raczej należy wątpić. 

Źródło: gazeta.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wyświetlenia : 41
WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com