Rosja nie chce odpuścić „jeziora NATO”. Samoloty to klasyka, były kable, są drony

Fot. REUTERS/Emil Nicolai Helms
Nieznani sprawcy, trudne do wyjaśnienia awarie, drony zapędzające się nad lotniska, statki pod egzotycznymi banderami błądzące blisko ważnych obiektów. Tak właśnie wygląda i najpewniej będzie wyglądać nasza wojna z Rosją. Bez wypowiedzenia, ale z dużą dozą niepewności.
Istotą tego rodzaju działań jest zasiewać obawy, rozniecać emocje, wywierać presję, ale w sposób na tyle nieoczywisty, aby nie dostarczyć jednoznacznego pretekstu do zdecydowanej bezpośredniej odpowiedzi. Podgrzewać NATO, ale nie stworzyć warunków, które dałyby sojuszowi jednoznaczny argument do poważnego działania. Przez lata Rosjanom to uchodziło. Pytanie, czy nie posuwają się właśnie za daleko.
Bo Ukraińcy, bo NATO wrogie?
Choć z ich perspektywy to my mamy posuwać się za daleko, a wszystko, co się dzieje w basenie Morza Bałtyckiego i wschodniej flance NATO, to tylko odpowiedź. Taką wersję podawała w miniony czwartek amerykańska agencja „Bloomberg”, opisując niejawne spotkanie dyplomatów państw NATO i Rosji. Zorganizowano je w odpowiedzi na naruszenie granicy przestrzeni powietrznej Estonii przez rosyjskie samoloty. Rosjanie mieli usłyszeć, że żarty się skończyły i następnym razem taka sytuacja może się skończyć otworzeniem ognia. NATO ma być gotowe na zestrzeliwanie rosyjskich maszyn naruszających granicę. Miało to być dosadne powtórzenie komunikatów wygłaszanych wcześniej publicznie przez polityków.
Ze swojej strony Rosjanie mieli odpowiedzieć, po pierwsze odrzucając oskarżenia o naruszenie przestrzeni powietrznej Estonii. Argumentowali jakoby, że nie ma na to dowodów. Z drugiej strony mieli jednak stwierdzić, że wtargnięcia dronów i samolotów to odpowiedź na ukraińską kampanię uderzeń na Krym. Ukraińcy już od miesięcy poczynają sobie tam bardzo śmiało przy pomocy dronów i rakiet, zadając Rosjanom kosztowne straty, zwłaszcza w zaawansowanym sprzęcie radarowym i przeciwlotniczym. Ci uważają natomiast, nie bez podstaw, że ukraińska operacja nie byłaby możliwa bez wsparcia wywiadowczego NATO. Chodzi zwłaszcza o informacje pozyskiwane przez samoloty zwiadowcze Sojuszu krążące nad Morzem Czarnym. W związku z tym Rosjanie mieli stwierdzić podczas opisywanego spotkania, że ich państwo de facto i tak już znajduje się w stanie konfliktu z NATO. Różne incydenty nie powinny więc nikogo dziwić.
Nie da się ukryć, że przekazywana przez agencję „Bloomberg” relacja jest sprzeczna. Z jednej strony Rosjanie mieli odrzucać oskarżenia o naruszenie granicy, ale z drugiej strony twierdzić, że takie incydenty są odpowiedzią na działania NATO i Ukrainy. Jest jednak faktem, że Rosjanie już od lat twierdzą, że są de facto w stanie konfliktu z Sojuszem, który jest ich „wrogiem”. Nic nie wskazuje na to, aby wzajemne relacje miały stać się mniej napięte i wrogie. Wręcz przeciwnie. Kolejne incydenty nie powinny więc dziwić, a rejon Bałtyku w sposób oczywisty będzie tym jednym z gorętszych.Morze robi się gorące
W natłoku informacji można zapomnieć, że tak naprawdę hybrydowa wojna trwa tam na dobre już od co najmniej dwóch lat, a nawet trzech. W 2022 roku nieznani sprawcy, ale najprawdopodobniej działający na zlecenie ukraińskich służb, wysadzili 3 z 4 nitek gazociągu Nord Stream. Rok później zaczęła się seria w większości niewyjaśnionych jednoznacznie uszkodzeń kabli energetycznych i telekomunikacyjnych leżących na dnie Bałtyku. EE-S1 łączący Estonię ze Szwecją i Balticonnector pomiędzy Estonią a Finlandią (za prawdopodobnych sprawców uznano statek rosyjski i chiński). Kilka razy C-Lion1 między Finlandią a Niemcami (ostatnia awaria za sprawą tankowca z rosyjskiej floty cieni Eagle S). Ten sam statek zerwał też kabel Estlink 2. Wszystkie powyższe zdarzenia zakwalifikowano jako prawdopodobnie lub na pewno sabotaż. Narzędziami były kotwice wleczone po dnie przez płynący niby normalnie statek. Teoretycznie takie wydarzenie można złożyć na karb błędu załogi. Choć zaskakująco dużo tego rodzaju błędów zaczęto popełniać w ostatnich latach.
W kwietniu i maju tego roku doszło nawet do prawie bezpośredniej konfrontacji, kiedy najpierw Estończycy najpierw zatrzymali tankowiec rosyjskiej floty cieni, zmierzający do Rosji, którego zachowanie uznano za podejrzane. Próba powtórzenia tego z kolejnym skończyła się tym, że jego załoga nie usłuchała wezwań do zatrzymania się, a Rosjanie wysłali myśliwiec Su-35 do odstraszenia symbolicznie uzbrojonych estońskich jednostek patrolowych. Kilka dni później Rosja w odwecie zaaresztowała na wodach międzynarodowych na krótko grecki statek, który opuścił estoński port. Od tamtej serii incydentów sytuacja na wodzie do dzisiaj się uspokoiła.
W zamian mamy teraz serię incydentów powietrznych, które skupiły na sobie jeszcze więcej uwagi. Trzy myśliwce MiG-31 naruszające skraj estońskiej przestrzeni powietrznej nad Zatoką Fińską. Drony nad duńskimi lotniskami i bazami lotniczymi, których działania miały być zbyt profesjonalne i skoordynowane jak na przypadkowe pomyłki cywilnych entuzjastów. Dodatkowo Duńczycy twierdzą, że w ten weekend doszło do kolejnych tego rodzaju incydentów. W całej Danii na tydzień zakazano lotów małymi dronami. W niedzielę swój incydent z bezzałogowcami mieli Norwedzy. Dwa samoloty pasażerskie wykonujące loty krajowe zostały zawrócone z planowych tras, ponieważ w pobliżu ich docelowych lotnisk zaobserwowano niezidentyfikowane drony.Wojna hybrydowa jak z podręcznika
W zdecydowanej większości opisywanych przypadków jednoznaczne wskazanie sprawcy nie jest łatwe. Duńczycy mają się przyglądać kilku statkom, które mogły posłużyć jako platformy startowe dla dronów latających po ich niebie. – Możemy powiedzieć tyle, że te wydarzenia przypominają modelowe działania hybrydowe, które widzieliśmy już wcześniej w innych częściach Europy – stwierdził szef duńskiego kontrwywiadu Finn Borch. Schemat jest ten sam co zawsze. Działanie niepowodujące jakichś poważniejszych szkód, ale wprowadzające zamieszanie i obawy. Sprawcy trudni do jednoznacznego wskazania i pociągnięcia do odpowiedzialności. Temat powoli odchodzi w zapomnienie, ale ogólne emocje pozostają. I tak raz po razie.
Działania podręcznikowe z kategorii wojna hybrydowa. Rosjanie są głównymi kreatorami tej koncepcji i najchętniej z niej korzystają. Na największą skalę w latach 2014-15 przeciw Ukrainie. Teraz coś podobnego, choć na mniejszą skalę, dzieje się przeciw NATO. Jak mówi wielu ekspertów, z dużym prawdopodobieństwem tak będzie wyglądać w dającej się przewidzieć przyszłości nasza wojna z Rosją. Bez żadnego oficjalnego wypowiedzenia i bez zmasowanej inwazji. W zamian presja, dywersja, działania poniżej progu wojny powodujące chaos i niepokój, próbujące podważać wiarę w skuteczność własnych państw, sił zbrojnych oraz NATO. Wszystko w celu możliwie największego osłabienia nas, względnie małym kosztem i bez narażenia się na zdecydowany odwet. Wygląda na to, że Polska, kraje bałtyckie i szerzej państwa otaczające Morze Bałtyckie będą na pierwszym froncie tej konfrontacji. Rosjanie nie chcą łatwo odpuścić „jeziora NATO”, jak ironicznie nazywane jest nasze morze od czasu wstąpienia Finlandii i Szwecji do Sojuszu.
Źródło: gazeta.pl