Rusłan Szoszyn: Ukraińcy w obwodzie kurskim znaleźli piętą achillesową Władimira Putina

Gospodarz Kremla zakładał, że ma czas na to, by w nieskończoność wykrwawiać Ukrainę. Wojna potoczyła się inaczej, rosyjski przywódca ma poważny dylemat. Musi pilnie podjąć decyzję, ale nie ma już dobrych rozwiązań.
Polegała na tym, że żołnierzy zasadniczej służby wojskowej (w Rosji trwa rok, poborowi podlegają mężczyźni w wieku 18-30 lat) nie wysyła się do strefy działań wojennych nad Dnieprem. W świetle prawa Putin mógłby to zrobić, gdyby Rosja została napadnięta i gdyby w kraju ogłoszono stan wojenny. Niczego takiego Kreml nie robi, mimo że Ukraińcy zajęli już ponad 1 tys. km. kw obwodu kurskiego. Rosyjski przywódca nadal woli obracać się w świecie „specjalnych” i „antyterrorystycznych” operacji. Wszystko po to, by nie powiedzieć swoim rodakom wprost: „rozpętałem wojnę i sprowadziłem ją do waszych domów”. Teraz musi pilnie znaleźć wystarczającą liczbę żołnierzy, by wypchnąć Ukraińców i nie pozwolić im się okopać. W przeciwnym wypadku klęska wizerunkowa będzie nie do nadrobienia.
Znacznie bardziej ryzykowne będzie kierowanie 18-letnich żołnierzy siłą wcielonych do wojska do walki z dobrze wyszkolonymi siłami specjalnymi Ukrainy. W takim przypadku Rosjanom mógłby się przypomnieć Afganistan, gdy młodzi chłopacy wracali w trumnach z wojny, której przyczyn nie rozumieli. Wszystkie sondaże z ostatnich lat wskazują, że jedynie co trzeci mieszkaniec Rosji uważa, że inwazja na Afganistan „była uzasadniona”.
Wojna Rosji z Ukrainą. Putin nie osiągnął swoich celów
Zapewne większość omotanych propagandą Rosjan już zdążyło się pogubić co do tego, jakie cele stawia przed sobą Kreml w trwającej od ponad dwóch lat (a w zasadzie od 10 lat) wojny. Najpierw Putin mówił o „odzyskaniu Krymu”. Następnie przekonywał, że musi „bronić ludności Donbasu”. Później stwierdził, że chce „denazyfikować” i „demilitaryzować” Ukrainę. Ale nie uprzedzał Rosjan, że ich powołani do wojska tuż po ukończeniu szkoły średniej synowie będą musieli ginąć w obronie Kurska. Wielu Rosjan zapewne zacznie się zastanawiać nad przyszłością swojego kraju. I zadawać pytania. Czy polityka Putina nie sprawi, że jutro trzeba będzie bronić Moskwy?
Nastroje w społeczeństwie rosyjskim już nie są jednoznaczne. Owszem, większość popiera działania swojej armii nad Dnieprem (wielu ekspertów uważa, że w dyktaturze Putina ludzie boją się szczerze odpowiadać na to pytanie w rozmowie z ankieterami), ale jednocześnie większość Rosjan już chce zakończenia wojny i rozpoczęcia rozmów pokojowych. Z najnowszego sondażu niezależnego ośrodka Centrum Lewady (przeprowadzonego w lipcu, przed ofensywą Ukrainy w obwodzie kurskim) uważa tak aż 58 proc. Rosjan.
Ofensywa Ukrainy w obwodzie kurskim. Kijów wybrał odpowiedni moment
Ukraińcy zaatakowali więc teren Rosji w najgorszym dla Putina momencie, gdy od miesięcy w rosyjskim społeczeństwie rośnie poparcie dla rozmów pokojowych i niechęć do wojny. W obecnej sytuacji Putin nie może takich rozmów rozpocząć, bo przecież „nigdy nic nie robił pod presją”. Nie może też ściągnąć swoich najważniejszych sił z Donbasu, bo pokrzyżowałby trwającą od wielu miesięcy ofensywę. Nie może też ogłosić powszechnej mobilizacji i stanu wojennego, bo to dobiłoby jego gospodarkę. Wygląda na to, że dzisiaj Putinowi nie pozostały już żadne dobre rozwiązania. Każdy krok będzie zły.
Ale najgorszą decyzją będzie brak decyzji. Bo gdyby Ukraińcy przedarli się w głąb Rosji i sprawili ucieczkę mieszkańców 500-tysięcznego Kurska, konsekwencje dla rządów Putina byłyby nie do przewidzenia. Wtedy większość jego rodaków ujrzy „nagiego króla”, który obiecał budowę wielkiego imperium, a nie jest w stanie obronić własnego kraju.