Seryjny „samobójca” grasuje w Rosji Putina. I nikt już się nie dziwi

Śmierć Romana Starowojta, byłego gubernatora Kurska i krótko urzędującego ministra transportu, oficjalnie uznanego za samobójcę, to kolejny przykład dziwnej śmierci rosyjskiego urzędnika, której okoliczności budzą więcej pytań niż odpowiedzi.
Oficjalna wersja mówi o odebraniu sobie życia przez Starowojta z powodu oskarżeń korupcyjnych. Chodziło o przyjmowanie łapówek w zamian za kontrakty przy budowie umocnień granicznych. 7 lipca minister odwołany dekretem Władimira Putina, a w kilka godzin później został odnaleziony z raną postrzałową głowy w swoim samochodzie w podmoskiewskim Odincowie.
Sprawa była świeża, a dokumenty śledczych, choć wstępne, wskazywały na korupcyjną siatkę związaną z resortem obrony i FSB. Mimo to śledztwa nie będzie – jak zawsze w takich przypadkach, gdy dochodzi do samobójstwa, rosyjskie organy ścigania uznają sprawę za zamkniętą.
Tyle że to „zawsze” oznacza tu coś więcej niż statystyczną anomalię. W ciągu ostatnich dwóch lat co najmniej kilkunastu wysoko postawionych urzędników, generałów i menedżerów państwowych spółek „popełniło samobójstwo” w dziwnych okolicznościach. Wielu z nich wyskoczyło przez okno, inni postrzelili się sami w klatkę piersiową. Jeszcze inni znikali, a po jakimś czasie odnajdywano przypadkowo ich ciała. Zaskakująca była zgodność narracji służb, które z reguły natychmiast wykluczały udział osób trzecich, nie prowadząc rzetelnego dochodzenia.
Rosja od lat przypomina kraj, w którym funkcjonuje swoisty system wewnętrznego terroru – nie tyle państwowego, ile korporacyjno-klanowego. Rządy Putina to nie dyktatura w klasycznym sensie, ale raczej system mafijny z elementami państwa. Jest oparty na lojalności, podziale zysków i eliminacji tych, którzy zawodzą. Jeśli ktoś zbytnio się wzbogacił, zaczął mówić, okazał nielojalność albo naraził ważniejsze frakcje, ten stawał się problemem. A takie problemy w Rosji „się rozwiązuje” szybko.
Tradycyjna metoda
W imperium Romanowów opozycjonistów, działaczy rewolucyjnych i krytyków władzy represjonowano głównie przez zesłania i więzienia. Jednak również wtedy zdarzały się niewyjaśnione zgony. To czasy sowieckie wyznaczyły pewien kierunek w rozwiązywaniu spraw poprzez likwidację przeciwników.
Weźmy choćby przypadek Michaiła Frunzego, jednego z najwybitniejszych dowódców Armii Czerwonej, który zmarł „na skutek komplikacji po operacji” w 1925 r. W rzeczywistości – a wszystko na to wskazuje – został otruty. Być może na osobisty rozkaz Stalina. Inny przykład to Siergiej Kirow, przyjaciel Stalina, którego zamordowanie w 1934 r. zapoczątkowało falę wielkich czystek. Niektóre hipotezy mówią wprost: Stalin sam zlecił zabójstwo, by mieć pretekst do represji.
W czasach tzw. późnego komunizmu represje były bardziej subtelne, ale nadal skuteczne. Niewygodni dziennikarze, intelektualiści czy reformatorzy często umierali nagle na serce, udar albo przez nieszczęśliwe wypadki. Np. Jurij Timofiejewicz Galanskow, poeta i opozycjonista, zmarł w 1972 r. na sepsę po operacji przeprowadzonej w areszcie. Przed śmiercią udało się przemycić do domu gryps z informacją, że „robią wszystko, aby przyspieszyć moją śmierć”.
Po 1991 r. brutalne metody nie zniknęły, tylko ewoluowały. W XXI wieku władza zaczęła działać bardziej dyskretnie. Śmierć Anny Politkowskiej i Aleksandra Litwinienki w 2006 r., potem Borisa Niemcowa zastrzelonego pod murami Kremla w 2015 r., a ostatnio też Aleksieja Nawalnego to tylko najgłośniejsze przypadki śmierci, po których służby niezbyt pilnie szukały winnych, albo wręcz tuszowały własny udział.
Tak więc to, co dziś obserwujemy w postaci „seryjnych samobójstw”, nie jest nowością, a jest to jedynie współczesna wersja starej rosyjskiej praktyki eliminowania niewygodnych ludzi z zachowaniem pozorów legalności. Zmieniają się nazwiska, metody i okoliczności, ale mechanizm pozostaje ten sam.
Nowe czasy, stare metody
W 2022 i 2023 r. w odstępie kilku miesięcy zginęli m.in. Siergiej Protosenia, były wiceprezes Novateku, Władisław Awajew z Gazprombanku oraz Aleksander Subotin z Łukoilu, który oficjalnie zmarł po „szamańskim rytuale”. Wspólny mianownik? Związki z sektorem energetycznym, przemysłem obronnym lub strukturami siłowymi.
W wielu przypadkach ofiary miały dostęp do informacji wrażliwych, zwłaszcza kontraktów wojskowych, szlaków transferu uzbrojenia, przepływów finansowych przez firmy fasadowe. W większości tych przypadków nie przeprowadzono nawet niezależnych sekcji zwłok, nie dopuszczono niezależnych śledczych ani dziennikarzy.
Taka liczba „wypadnięć przez okno” zaczęła w końcu funkcjonować jako gorzki mem. Nawet wśród Rosjan mówi się, że lepiej nie myć okien w wieżowcu, jeśli się pracuje w Gazpromie. Ale za tym czarnym humorem stoi świadomość, że życie człowieka w tym systemie nie ma żadnej wartości, jeśli zagraża interesom silniejszych. W tym sensie Rosja coraz mniej przypomina państwo, a coraz bardziej syndykat.
Dlatego śmierć Starowojta, choć zaskakująca, wpisuje się w logikę rosyjskiego państwa mafijnego. Jeśli ktoś zaczyna ciągnąć za niewłaściwe nitki, jeśli gdzieś pojawia się przeciek, jeśli ktoś obiecał, że będzie milczał – ale ktoś inny zaczyna w to wątpić – wtedy odpowiedź jest zawsze ta sama. Samobójstwo. Bez śledztwa. Bez sekcji. Bez świadków. W Rosji takie rzeczy się po prostu dzieją. I nikt już się nie dziwi.