Taki terror wprowadzali Rosjanie na okupowanych terenach! „Zapędzili nas do piwnicy”; „Nie było czym oddychać”

autor: PAP/EPA/STEPAN FRANKO

Żołnierze zagonili nas do szkoły, wokół której rozstawili artylerię; byliśmy ich żywymi tarczami – mówi PAP 40-letni Wołodia, pokazując ciemne pomieszczenia szkolnej piwnicy, w której spędził miesiąc rosyjskiej okupacji.

Wieś Jagodno znajduje się w pobliżu położonego na północy Ukrainy Czernihowa. Żołnierze armii rosyjskiej – zdaniem Wołodii „skośnoocy Tuwińcy” z azjatyckiej części kraju – przybyli do niej wkrótce po rozpoczęciu 24 lutego inwazji.

Chodzili po domach i krzyczeli: wyłaźcie albo sami was wypłoszymy granatami

— wspomina 40-latek.

Potem zapędzili nas do piwnicy szkoły; powiedzieli, że do każdego, kto spróbuje uciec, zaczną strzelać

— dodaje.

„Gwałcili młode dziewczyny ze wsi”

Wokół budynku szkoły nadal widać pozostałości rosyjskiej obecności: wykopane dla artylerii dziury, okopy, części pocisków oraz pozostawione przez żołnierzy buty.

Wokół szkoły i na naszych podwórkach rozstawili swój sprzęt. Wiedzieli, że jak nas wszystkich stłoczą, Ukraińcy nie będą tu strzelać

— tłumaczy Wołodia.

Zapytany o to, jak żołnierze odnosili się do mieszkańców wsi odpowiada: „traktowali nas jak mięso”.

W pierwszych dniach zastrzelili przechodzącego tędy 32-letniego chłopaka, którego wcześniej nie było w domu i nie został zabrany do piwnicy

— wspomina mężczyzna.

Słyszałem też o tym, że gwałcili młode dziewczyny ze wsi

— dodaje.

„Zabrali ze sobą wszystko, co pokradli”

Wołodia opowiada, że Tuwińcy całymi dniami pili, jeździli na skradzionych rowerach i bawili się.

U moich rodziców znaleźli na przykład 10 litrów bimbru

— wspomina.

Gdy uciekali, zabrali ze sobą wszystko, co pokradli: lodówki, telewizory, pralki, telefony, odzież, nawet majtki

— wymienia.

Pokazując pomieszczenia piwnicy, w której razem z kilkuset innymi mieszkańcami wsi spędził miesiąc rosyjskiej okupacji, mówi, że w ich ścianach – ze starości, zimna, braku powietrza czy osłabienia – zmarło 11 osób.

Na początku dwa razy dziennie dawali nam niewielkie wojskowe racje żywnościowe. Tego nie wystarczało, więc później pozwolili nam chodzić do mieszkań i podwórek po ziemniaki, marchewki czy słoiki, które potem gotowaliśmy na podwórku szkoły. Dla siebie, ale też dla nich

— wspomina Wołodia.

Potem kazali nam sprzątać i pomagać sobie naprawiać szkody; spodobało im się, jak pracujemy, więc dawali nam trochę więcej jedzenia

— dodaje.

„Nie było czym oddychać”

Ściany piwnic, w której nadal nie ma prądu, pokryte są dziecięcymi rysunkami – w tym flagami Ukrainy czy narodowym hymnem – kalendarzem odliczającym dni okupacji oraz listą zastrzelonych osób oraz tych, które zmarły podczas zamknięcia. Na drzwiach wejściowych do każdego z pomieszczeń więźniowie zaznaczyli liczbę osób – osobno dorosłych i dzieci – które w nim mieszkały.

W największym, nieco ponad 50 metrowym pomieszczeniu, żyło w tym czasie 175 osób.

Wszędzie było ciemno, zimno i wilgotno, na głowy stale kapała nam woda. W moim pokoju, gdzie zamknięto mnie razem z rodzicami, wydrążyliśmy w ścianie dziurę, bo nie było czym oddychać. Przez pleśń, której się tu nawdychałem, do teraz mam problemy z płucami

— mówi Wołodia.

Gdy na początku kwietnia wieś została wyzwolona przez ukraińskie wojsko, żołnierze przyznali, że „wiedzieli o tym, że w szkole są cywile i dlatego nie bombardowali znajdujących się wokół niej pozycji rosyjskich” – wspomina 40-latek.

Źródło: https://wpolityce.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wyświetlenia : 160
WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com