W co gra Scholz? Sprytne zagranie, które zadziałało w przeszłości

Fot. REUTERS/Liesa Johannssen

Olaf Scholz nie uzyskał wotum zaufania, co oznacza przyspieszone wybory. Okoliczności są bezprecedensowe. Lider SPD został czwartym kanclerzem w powojennej historii Niemiec, który przegrał głosowanie nad wotum. Jednak w przeciwieństwie do poprzedników jego porażka wynika z rzeczywistego braku poparcia w Bundestagu. Wszystkie trzy poprzednie przypadki były „ustawione” – komentuje Miłosz Wiatrowski-Bujacz, współautor podcastu „Co to będzie”.

Dlaczego „ustawione”? Bo kanclerze występujący o wotum zaufania robili to, by przegrać głosowanie. Dążyli do rozwiązania Bundestagu i przeprowadzenia przyspieszonych wyborów, które wzmocniłyby ich pozycję.  

Trzeba przegrać, żeby wygrać

Po raz pierwszy zabieg ten został użyty przez Willy’ego Brandta w 1972 roku. Po tym, jak część deputowanych należących do partii tworzących koalicję rządzącą – SPD Brandta i FDP – wycofało swoje poparcie dla rządu, urzędujący kanclerz mógł liczyć na poparcie 248 członków Bundestagu, czyli równo połowy. W obliczu legislacyjnego paraliżu Brandt ogłosił, że będzie dążył do przeprowadzenia przyspieszonych wyborów parlamentarnych. Zgodnie z niemiecką ustawą zasadniczą istnieją tylko dwie drogi do rozwiązania Bundestagu. Pierwsza: po wyborach parlamentarnych żaden kandydat na stanowisko kanclerza nie może liczyć na poparcie większości absolutnej deputowanych. W powojennej historii Niemiec nie było jeszcze takiego przypadku. Drugi scenariusz zobaczyliśmy dzisiaj – urzędujący kanclerz zgłasza wniosek o głosowanie nad wotum zaufania, a w przypadku przegranej może formalnie wystąpić do prezydenta o rozwiązanie Bundestagu.

Równanie, które w celu zrealizowania swojego politycznego planu rozwiązać musiał Brandt, było zatem proste. Skoro kanclerz sam nie może rozwiązać Bundestagu i nie mogą tego zrobić w zwykłym głosowaniu sami deputowani, to jedynym sposobem jest zgłoszenie wniosku o uzyskanie wotum zaufania i zadbanie o to, żeby go nie uzyskać. Na przykład poprzez decyzję o tym, żeby przeciwko wotum zagłosowali członkowie partii rządzącej. Pomysł Brandta wywołał ogromne protesty wśród konstytucjonalistów, którzy – słusznie – przekonywali, że celowe przegranie głosowania nad wotum zaufania jest niezgodne z duchem ustawy zasadniczej. Oburzenie na niewiele się zdało. Kanclerz wotum nie uzyskał, należący do SPD prezydent Niemiec Gustav Heinemann przychylił się do prośby o rozwiązanie Bundestagu i rozpisanie przedterminowych wyborów. SPD uzyskało swój najlepszy wynik w historii i wraz z koalicjantami z FDP wprowadziło do niższej izby parlamentu 271 deputowanych, dzięki czemu Brandt odzyskał większość parlamentarną.  

Gambit Brandta powtórzył w 1982 roku Helmut Kohl. Lider chadecji doszedł do władzy w wyniku wygranego głosowania nad konstruktywnym wotum nieufności dla reprezentującego SPD urzędującego kanclerza Helmuta Schmidta po tym, jak FDP postanowiło wyjść z koalicji rządzącej i stworzyć wspólny rząd z kierowanym przez Kohla CDU. Jako że jego rząd nie został wybrany w wyborach, Kohl przekonywał, że dla zapewnienia sobie pełnej legitymizacji nowa koalicja musi uzyskać od wyborców mandat demokratyczny w głosowaniu powszechnym. Część deputowanych wystąpiła do federalnego sądu konstytucyjnego z wnioskiem o zablokowanie planu Kohla, ale sędziowie uznali, że celowe przegranie głosowania o wotum zaufania jest zgodne z ustawą zasadniczą, legalizując precedens zapoczątkowany 10 lat wcześniej przez Brandta. W uzasadnieniu wyroku sąd zaznaczył jednocześnie, że jest to dopuszczalne jedynie w sytuacji poważnego kryzysu politycznego. Koalicja CDU/CSU i FDP wygrała wybory.

Powtórki z 2005 raczej nie będzie

Ostatnim politykiem, który zdecydował się pójść w ślady Kohla i Schmidta był reprezentujący SPD kanclerz Gerhard Schröder. Schröder wystąpił z wnioskiem o głosowanie nad wotum zaufania w 2005 roku, na rok przed upłynięciem drugiej kadencji jego rządów. Kanclerz zdecydował się na ruch wyprzedzający, bo pogarszające się z miesiąca na miesiąc sondaże wskazywały na ryzyko dotkliwej porażki w wypadku terminowych wyborów w 2006 roku. Choć na początku kampanii SPD traciło do CDU/CSU w sondażach około 15 punktów procentowych, to pokerowa zagrywka prawie się udała – chadecy wyprzedzili socjaldemokratów w wyborach o zaledwie 1 pp. Schröder ostatecznie nie utrzymał się jednak na stanowisku – na czele nowego rządu wielkiej koalicji CDU/CSU – SPD stanęła Angela Merkel.  

W przeciwieństwie do poprzedników Scholz nie ma poparcia większości, ani nawet połowy deputowanych Bundestagu. Choć zatem z Brandtem, Kohlem i Schröderem łączy go to, że wystąpił z wnioskiem o wotum zaufania po to, by doprowadzić do rozpisania przedterminowych wyborów, to trudno mówić o tym, że robi to na własnych warunkach. Po tym, jak Scholz odwołał z rządu reprezentującego FDP ministra finansów Christiana Lindnera, a liberałowie odpowiedzieli wyjściem z koalicji, urzędujący kanclerz ma poparcie jedynie 44 procent członków niższej izby parlamentu. Socjaldemokraci mogą pocieszać się tym, że na pierwszy rzut oka sytuacja na początku kampanii przypomina tę z 2005 roku – tak jak wtedy SPD traci w sondażach do CDU/CSU około 15 punktów procentowych. O powtórkę będzie jednak trudno – na cztery miesiące przed przyspieszonymi wyborami mimo spadającego poparcia dla jego partii Schröder wciąż cieszył się zaufaniem 45 procent ankietowanych. Scholz jest pozytywnie oceniany zaledwie przez 31 procent wyborców, a jego rząd od ponad roku jest najgorzej ocenianym w powojennej historii Niemiec.

Na co liczy Scholz

Scholz liczy, że Niemcy docenią jego gołębie podejście do wspierania Ukrainy. Mimo fatalnych wyników w badaniach opinii publicznej urzędujący kanclerz nie zamierza się jednak poddać. Choć większość szeregowych członków SPD oczekiwało, że w przyspieszonych wyborach ich partia wystawi nowego kandydata na kanclerza – ministra obrony Borisa Pistoriusa, który cieszy się największym zaufaniem wyborców spośród wszystkich niemieckich polityków – Scholzowi udało się stłumić rebelię. Pod koniec listopada Pistorius ogłosił, że nie zamierza ubiegać się o partyjną nominację, a jego decyzja jest „całkowicie osobista i suwerenna”. Odpowiedział w ten sposób na wszechobecne pogłoski, że rezygnację wymusił na nim sam Scholz i jego lojaliści zasiadający na czołowych stanowiskach w SPD.

Według zakulisowych doniesień urzędujący kanclerz zamierza w kampanii atakować lidera CDU Friedricha Merza, zdecydowanego faworyta w wyścigu o fotel kanclerza, za jego „przesadnie agresywne” plany wspierania Ukrainy. Biorąc pod uwagę, że koalicja rządząca rozpadła się dlatego, że liberałowie z FDP nie zgodzili się na zwiększenie pomocy dla Kijowa, o które gorąco zabiegał Scholz, to jest to naprawdę imponujący fikołek. Tym dziwniejszy, że naciskający w ostatnich miesiącach na poluzowanie ograniczeń dostaw broni dla ukraińskiej armii Pistorius jest najpopularniejszym politykiem SPD.

Scholz może liczyć na to, że uda mu się przekonać do siebie część elektoratu AfD. Jeśli brzmi to jak desperacja, to prawdopodobnie dlatego, że tak właśnie jest.

Źródło: gazeta.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wyświetlenia : 116
WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com