Warszawa prawie jak Rzym, ale Iga Świątek przegrała z ciemnością

AG/AP
Co to za wyzwanie zagrać jednego dnia ćwierćfinał i półfinał turnieju WTA? Dla Igi Świątek takie, z którym już się kiedyś mierzyła. Dwa lata temu w Rzymie zrobiła to ze świetnym skutkiem, teraz w Warszawie zabrakło jej jednego punktu, by zdążyć przed ciemnością, przez którą trzeba było przerwać granie.
Minęło mniej więcej 20 minut półfinału, gdy Iga Świątek przerwała ciszę na centralnym korcie Legii swoim charakterystycznym, walecznym okrzykiem „Jazda”. Nim, a wcześniej świetną akcją zakończoną soczystym forhendem z połowy kortu, poderwała z miejsc komplet około pięciu tysięcy widzów.
Wtedy było 3:1 i 30:0 dla serwującej Polki. Kilka chwil wcześniej Yanina Wickmayer niespodziewanie wygrała gema serwisowego Igi, mimo że przegrywała w nim już 0:40. Zrobiło się więc nie 3:0, a tylko 2:1. Ale przy podaniu Belgijki Świątek nie pozwoliła jej wyrównać stanu pierwszego seta. I w tym secie nie pozwoliła jej już na nic – po 37 minutach gry wygrała 6:1. I swoim zwyczajem zeszła na kilka minut do szatni.
Publiczność przez cały dzień czekała na dwa mecze Igi. Dziennikarze nerwowo oglądali inne spotkania i zastanawiali się, czy Iga zdąży rozegrać w sobotę i ćwierćfinał, i półfinał. A ona niczym się nie dekoncentrowała, tylko pewnym, bezwzględnym krokiem szła do celu, jaki sobie wyznaczyła. I skoro potrzebowała zejść do szatni, to zeszła do szatni, nie przejmując się czy aby w końcówce meczu nie zrobi się zbyt ciemno i czy nie będzie trzeba go przerwać i dokończyć w niedzielę.
Iga Świątek mówi wprost: „Nie będę wam kłamała”
Niestety, wygrała ciemność. Świątek prowadziła 6:1, 5:2 i serwowała, ale Wickmayer nie odpuściła i jeszcze – oby „jeszcze” – nie mamy Igi w finale. Belgijka obroniła trzy meczbole, doprowadzając w końcu do stanu 5:5. I wtedy zrobiło się na tyle ciemno, że półfinał postanowiono dokończyć w niedzielę o godzinie 12.
Dla Igi turniej w Warszawie nie ma wielkiej rangi, jeśli chodzi o punkty czy pieniądze. Ktoś, kto wygrywa imprezy wielkoszlemowe i od 70 tygodni jest liderem światowego rankingu, nie musi szukać 250 dodatkowych punktów tu, skoro 2000 punktów znajduje regularnie w Paryżu, a potrafił je zdobyć i na US Open. Iga absolutnie nie musi też nastawiać się na skromną gażę w Warszawie, gdy podnosi z kortu miliony w innych, tenisowo bardziej prestiżowych lokalizacjach. Ale Świątek gra w Warszawie z imponującą determinacją. Bo gra dla rodaków i oczywiście dla siebie. – Tu jest trochę więcej stresu. Nie będę wam kłamała: zawsze zależało mi, żeby w Polsce pokazać dobry tenis – mówiła dziennikarzom na konferencji prasowej już po pierwszej rundzie.
Siegemund spędziła na korcie aż 6 godzin i 19 minut. Ale możliwe, że ona jest w lepszej sytuacji
Szkoda by było, gdyby Świątek wypuściła tak wielką szansę na zagranie o tytuł u siebie. Szkoda, że skomplikowała się jej sytuacja. Naprawdę brakowało tylko jednej piłki (i to aż w trzech akcjach, gdy Iga miała meczbole), by Iga wygrała w sobotę dwie rundy w stylu, jaki już znamy.
Ona po 80 minutach skończyła ćwierćfinał z niespełna 19-letnią Czeszką Lindą Noskovą (59 WTA), pokonując ją 6:1, 6:4. A z Wickmayer (79 WTA) mogła wygrać jeszcze szybciej. Ale rutyniara, która ma już prawie 34 lata, prawie sto rozegranych meczów wielkoszlemowych i która swój największy sukces – półfinał US Open – osiągała wtedy, kiedy Świątek była ośmioletnim dzieckiem (2009 rok), się wybroniła. 98 minut nie wystarczyło, żeby ją pokonać. Teraz trzeba będzie się z tym przespać i spróbować jeszcze raz.
Przez praktycznie cały mecz Igi z Wickmayer myśleliśmy, że Niemka Laura Siegemund jest w bardzo złej sytuacji, bo w sobotę musiała spędzić na korcie w sumie aż sześć godzin i 19 minut (3 godziny i 24 minuty w ćwierćfinale z Lucrezią Stefanini i 2 godziny i 55 minut w półfinale z Tatjaną Marią), żeby się znaleźć w finale. Ale ostatecznie Niemka wydaje się być w sytuacji całkiem niezłej, porównując do Świątek czy do Wickmayer.
Zjeść i przymknąć oko – Świątek miała to przećwiczone
Świątek była o włos od drugiego w karierze wejścia do finału turnieju WTA po wygraniu jednego dnia ćwierćfinału i półfinału. Ten pierwszy raz był w Rzymie w 2021 roku, w turnieju rangi WTA 1000. Wtedy było najpierw 6:2, 7:5 z Eliną Switoliną, a następnie 7:6, 6:3 z Coco Gauff. Natomiast najlepsze przyszło nazajutrz – w tamtym niedzielnym finale Iga rozbiła Karoliną Pliskovą 6:0, 6:0 i zdobyła swój trzeci tytuł WTA w karierze (po Roland Garros 2020 i Adelajdzie 2021).
W tamtą rzymską sobotę Iga spędziła na korcie 3 godziny i 24 minuty, jak pokazywał zsumowany czas jej meczów ze Switoliną i Gauff, a między meczami ona i jej sztab zebrali doświadczenia, które teraz na pewno bardzo się przydały. – Jak Iga spędziła czas między meczami? To była głównie praca trenera Ryszczuka z przerwą, żeby Iga coś zjadła? – pytaliśmy wtedy Piotra Sierzputowskiego, ówczesnego głównego szkoleniowca Igi. – Zdecydowanie tak. Ważne było też wyciszenie. Iga poszła do prywatnych fizjoroomów, gdzie mogła w ciszy i spokoju przymknąć oko i odpocząć tyle, ile się dało. Czasu między meczami było bardzo mało. Ale wyszło całkiem nieźle – opowiadał trener.
Iga przeprosiła kibiców, a w odpowiedzi dostała burzę braw
W tę warszawską sobotę Iga po pierwszym meczu błyskawicznie opuściła kort, z klasą przepraszając kibiców, że nie rozda im autografów.
Ona po prostu wiedziała, że pracy nie skończyła, że dopiero jest w połowie i że musi zadbać o wszystkie ważne szczegóły.
Wieczorem w meczu z Wickmayer Iga tej pracy nie dokończyła. Ale spokojnie. Wcale nie jest źle.
Wszyscy wierzymy, że najlepsze przed nami
Rok temu w Warszawie Świątek odpadła w ćwierćfinale. Wtedy była zmęczona dopiero co zakończoną serią wygranych aż 37 meczów i aż sześciu turniejów z rzędu. Teraz Iga pewnie będzie fizycznie zmęczona taką sobotą, jakie trafiają się bardzo rzadko. Na pewno nie pomoże jej też świadomość, że mogła tę sobotę skończyć dużo lepiej, że świetne okazje uciekły.
Jednak mimo wszystko warto pamiętać, że choć Wickmayer uratowała się z opresji, to Świątek jest wciąż w dużo lepszej sytuacji – jej do finału wystarczą dwa wygrane gemy w secie, który ona na pewno może dokończyć na swoich warunkach.
Po tamtej sobocie w Rzymie w niedzielę Świątek zagrała świetny finał, a nagrodą za rozbicie Pliskovej był dla niej pierwszy w karierze awans do top 10 rankingu WTA. Teraz po intensywnej sobocie bez happy endu w Warszawie Iga wciąż ma w zasięgu niedzielny finał.
A to jest okazja do zrobienia kolejnej rzeczy do wspominania latami. Ze wszystkich 14 tytułów WTA, jakie Świątek już zdobyła żaden nie miał tak niskiej rangi, jak ten, o który ona może zagrać teraz. Ale można być pewnym, że jeśli Iga zagra w tym finale i jeśli go wygra, to trofeum będzie znaczyło dla niej dużo więcej niż mówią liczby. I dla nas również. Zwłaszcza po tym wszystkim, co z Igą w Warszawie już przeżyliśmy.
Źródło: sport.pl