Lewandowski wrócił. I został totalnie przyćmiony. Bohater jest tylko jeden

Fot. Joan Monfort / AP

To zbieg okoliczności, że Real Madryt doszedł do głosu dopiero, gdy na boisku pojawił się Robert Lewandowski. El Clasico składało się z dwóch połów kompletnie do siebie niepodobnych, ale miało jednego bohatera – Jude’a Bellinghama, którego dwa gole pozwoliły pokonać Barcelonę 2:1.

Barcelona zaczęła jakby zainspirowana przez siedzących na trybunach Rolling Stonesów. Już w 6. minucie Mick Jagger i Ronnie Wood oklaskiwali gola Ilkaya Gundogana, a gdy mijał kwadrans, łapali się za głowy, bo w słupek trafił Fermin Lopez. Barcelona miała w tym meczu na koszulkach symbol Stonesów – usta z wystającym językiem, które zastąpiły na ten mecz logo Spotify, głównego sponsora klubu, by uczcić nowy album zespołu „Hackney Diamonds” i grała z iście rockowym zacięciem. Nie zwalniała tempa nawet na chwilę. Grała ostro i intensywnie. Dzięki determinacji Gundogana, który wykorzystał niedokładne strącenie piłki Aureliena Tchouameniego, szybko wyszła na prowadzenie. Później po solówkach Fermina i Joao Cancelo była jeszcze bliska podwyższenia. Przez godzinę ani razu nie zafałszowała, ale później do głosu doszedł Jude Bellingham. Najpierw rewelacyjnym strzałem sprzed pola karnego wyrównał wynik meczu, a w doliczonym czasie gry, dzięki świetnej orientacji w polu karnym Barcelony, strzelił drugiego gola i dał Realowi zwycięstwo.

Od 60. minuty Barcelona miała już na boisku Roberta Lewandowskiego, który wrócił po kontuzji kostki. Ale przez pierwszy kwadrans był na boisku tylko teoretycznie, bo mecz ułożył się tak, że zaraz po jego wejściu Real niemal wyłącznie atakował, a Barcelona tylko się broniła. Dopiero w końcówce meczu Lewandowski pokazał, jak bardzo stęsknił się za piłką: cofał się, by rozgrywać akcje, napędzał je podaniami do skrzydłowych, dwa raz źle ją skontrolował, aż w końcu oddał groźny strzał z dystansu, po którym piłka przeleciała nad poprzeczką. Do uderzenia Bellinghama sporo mu jednak brakowało. 

Wyścig z czasem. Trzy tygodnie zamiast pięciu

Klasyk już nie pochłania i nie elektryzuje jak dekadę temu, gdy Jose Mourinho obwieszczał, że cały świat na półtorej godziny zatrzymuje się, by oglądać ten mecz. Wtedy na drugiej trenerskiej ławce siedział Pep Guardiola, a po boisku biegali Cristiano Ronaldo i Leo Messi. Retoryka chwilami zakrawała o walkę dobra ze złem. W tych meczach próbowaliśmy rozstrzygać, kto jest najlepszym trenerem i dla kogo gra najlepszy piłkarz. Ale już od kilku lat świat nie wstrzymuje oddechu, gdy tylko Real Madryt spotyka się z FC Barceloną. Jest spokojniej, konferencje prasowe nie uginają się od zaczepek i prowokacji. Ale to wciąż mecz, w którym chce wystąpić każdy piłkarz. – Wszystkie dzieci o tym marzą – uśmiechał się Xavi. 

To pragnienie najlepiej było widać po kontuzjowanych piłkarzach Barcelony, którzy w ostatnich godzinach zaciskali zęby, niektórzy przyjmowali też przeciwbólowe zastrzyki, byle pojawić się na treningu i uzyskać przepustkę do tego spotkania. Jak pisali Hiszpanie: meczu, w którym i tak nie czuje się bólu. W ostatnich dniach z Hiszpanii napływały informacje, że rehabilitacja Lewandowskiego przebiegła bardzo dobrze, ale kwestia zmieszczenia go w meczowej kadrze i tak miała ważyć się do ostatniej chwili. Jeszcze w piątek odbyły się konsultacje z lekarzami i fizjoterapeutami. Po treningu ważne były odczucia samego Polaka. 

Największe dzienniki w Katalonii relacjonowały to wszystko godzina po godzinie, żonglowały szansami na występ poszczególnych piłkarzy, a oni sami mrugali okiem do kibiców, zamieszczając w sieci zdjęcia z mniej i bardziej zagadkowymi opisami. Kibice próbowali wyczuć, kto blefuje, a kto naprawdę jest gotowy.

Wyglądało to tak:

  • 11:10 – piłkarze Barcelony wychodzą na trening. Lewandowski, Pedri, De Jong, Kounde i Raphinha, dotychczas kontuzjowani, także. Przebiegają nawet przez specjalny szpaler utworzony przez pozostałych zawodników.  
  • 12:15 – Barcelona przesuwa podanie kadry na dzień meczu z Realem.
  • 13:02 – Xavi przyznaje na konferencji prasowej, że sam był zaskoczony obecnością niektórych piłkarzy na treningu. „To pokazuje, że wszyscy chcą grać. Fantastycznie. Mamy dobre przeczucia, ale poczekamy do jutra”.
  • 13:03 – trener dostaje pytanie konkretnie o Lewandowskiego. „Nic mu nie jest. Wszystko z nim dobrze. Jutro zdecydujemy. Wystawimy tylko tych piłkarzy, którzy będą gotowi w stu procentach”.
  • 19:43 – Raphinha zamieszcza post na Instagramie, wysyłając najprawdopodobniej sygnał, że jest gotowy do gry.
  • 20:35 – Mundo Deportivo wyjaśnia, że pojawienie się Julesa Koundé na treningu nie był blefem. Francuz zaoferował się Xaviemu do gry.
  • 20:37 – swój post w mediach społecznościowych zamieszcza również Pedri.
  • 22:25 – Sport podaje, że Frenkie de Jong zdecydował się przyjąć zastrzyk przeciwbólowy, by znaleźć się w kadrze na El Clasico.
  • 23:00 – Sport, Mundo Deportivo, AS i Relevo przewidują, że Lewandowski zacznie mecz w wyjściowym składzie
  • Sobota, 11:50 – Javi Miguel, dziennikarz AS-a podaje, że Lewandowski jednak usiądzie na ławce rezerwowych, podobnie jak Kounde i Raphinha.
  • Sobota, 12:05 – Barcelona wreszcie publikuje listę powołanych. Są na niej Lewandowski, Raphinha i Kounde. Brakuje za to de Jonga i Pedriego.
  • Sobota, 14:45 – pojawiają się oficjalne składy. Lewandowski zaczyna na ławce rezerwowych.
  • Sobota, 17:35 – w 60. minucie Lewandowski pojawia się na boisku.

Walka z czasem, którą stoczył Robert Lewandowski, zaczęła się znacznie wcześniej – już następnego dnia po odniesieniu kontuzji, gdy przeszedł dokładne badania potwierdzające skręcenie kostki. Wydawało się wówczas niemal pewne, że Klasyk obejrzy z trybun. Był 5 października, a prognozy mówiły o pięciu tygodniach przerwy. Dlatego dzień przed meczem kataloński Sport napisał na pierwszej stronie o cudzie Lewandowskiego, a Xavi nie mógł nachwalić się klubowych lekarzy, którzy „zawodników niedostępnych na pięć tygodni przywracają do gry już po trzech”.  

W te trzy tygodnie Lewandowski opuścił tylko trzy mecze Barcelony. Z punktu widzenia klubu wyszło o tyle dobrze, że pierwszy tydzień rehabilitacji przypadł na reprezentacyjną przerwę, gdy ligowe rozgrywki i tak były wstrzymane. Patrząc po czasie – to Polska więcej straciła na kontuzji Lewandowskiego. I to jej kibice częściej gdybali, jak potoczyłby się mecz z Mołdawią, gdyby był na boisku. Nie brakowało w nim przecież okazji do strzelenia gola, ale zawodziła skuteczność. Myśl, że Lewandowski przynajmniej jedną z nich by wykorzystał, była wręcz nachalna.

Barcelona aż tak bez Polaka nie cierpiała – Ferran Torres, który zmienił go w meczu z Porto, już dziesięć minut później strzelił jedynego gola, a w następnych spotkaniach do głosu doszli wychowankowie. Kibice Barcelony doświadczyli tego, czego życzyli sobie kibice reprezentacji Polski: pod nieobecność Lewandowskiego wykreowali się nowi liderzy, odpowiedzialność wzięli młodzi. W meczu Ligi Mistrzów z Szachtarem zwycięskiego gola strzelił Fermin Lopez, który jeszcze w poprzednim sezonie był wypożyczony do trzecioligowego Linares Deportivo. Wcześniej, jedyną bramkę w spotkaniu z Athletikiem Bilbao zdobył Marc Guiu – siedemnastolatek, który tego wieczoru debiutował w Barcelonie i oszalał ze szczęścia 33 sekundy po wejściu na boisko, bo już drugim dotknięciem piłki skierował ją do bramki. Jeszcze wcześniej najmłodszy z tego grona, zaledwie szesnastoletni, Lamine Yamal strzelił gola w zremisowanym 2:2 meczu z Granadą.

Kibice Barcelony, tak dumni z La Masii i kochający wychodzących z akademii młodziaków, byli wniebowzięci. I choć Barcelona bez Lewandowskiego i kilku innych kontuzjowanych piłkarzy wygrała z Porto, Athletikiem Bilbao i Szachtarem, a mecz z Granadą zremisowała 2:2, to pragnienie odzyskania na Klasyk największych gwiazd było olbrzymie. To bowiem mecz o zupełnie innej presji i innym stopniu trudności – zarówno na boisku, jak i w głowie każdego piłkarza. To Himalaje piłkarstwa, w których niezwykle przydaje się doświadczenie. 

Jude Bellingham przyćmił wszystkich. Absolutny bohater

To były dwie tak różne połowy, że aż trudno uwierzyć, że pochodziły z jednego meczu. Nigdy nie dowiemy się, jak ten mecz przebiegłaby z Lewandowskim od pierwszej minuty. Ile goli więcej strzeliłaby Barcelona, do ilu sytuacji by doszedł, a ile pomógłby stworzyć. Ale nikt nie będzie się dłużej nad tym zastanawiał, bo Barcelona w pierwszej połowie nawet przez chwilę za Polakiem nie tęskniła. Ani za nim, ani za żadną z nieobecnych gwiazd. Lewandowski mógł siedzieć i napawać się grą kolegów. Podobnie jak w poprzednich meczach nie zastąpił go jeden zawodnik. Na środku ataku rotowali się Ferran Torres i Joao Felix. Z głębi pola wbiegali Ferran i Gundogan. 20-latek, który raptem cztery miesiące temu grał jeszcze w trzeciej lidze, kolejny raz imponował ciągiem na bramkę i dochodzeniem do pozycji strzeleckich. 

Ale najwłaściwiej po takiej połowie będzie pochwalić całą drużynę. Barcelona była lepszym zespołem niż Real – świetnie zorganizowanym, bardzo kompaktowym, bez oczywistego słabego punktu. Ronald Araujo z pomocą Joao Cancelo kompletnie wyłączyli z gry Viniciusa Jr. Gavi niemal w pojedynkę zdominował środek pola. Inigo Martinez w pierwszej połowie świetnie rozprowadzał piłkę, a już na początku drugiej trafił w słupek. A o to wszystko było o tyle łatwiej, że Real rozgrywał jedną ze słabszych połów w tym sezonie. Nie ratował go nawet Jude Bellingham. Do czasu.

Po przerwie Real wyraźnie się ożywił. Zaczęło się od przebłysków Rodrygo i Viniciusa. Później groźny strzał oddał Tchouameni. I to było ostatnie ostrzeżenie. Po chwili uderzył Bellingham. Bardzo mocno, niezwykle precyzyjnie. Oddał najpiękniejszy możliwy strzał, w najważniejszym momencie. Już wtedy był bohaterem tego meczu, a w doliczonym czasie jeszcze zwieńczył dzieło, trafiając na 2:1. Rozczarowana mina Xaviego mówiła wszystko. Barcelona przez godzinę zagrała koncertowo, ale na ostatnie pół godziny na scenę wdarł się Bellingham – na ten moment najlepszy solista na świecie.

Źródło: sport.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wyświetlenia : 55
WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com