Ukraina to nasza tarcza, a nie cudzy problem

Słowa Kira Starmera, że Wielka Brytania i kilka państw europejskich mają gotowe plany wysłania „koalicji chętnych” na Ukrainę po ewentualnym zawieszeniu broni, odbiły się szerokim echem także w Polsce. I dobrze, bo właśnie o tym powinniśmy dziś rozmawiać.
Nie łudźmy się – „zamrożenie” wojny bez realnych gwarancji bezpieczeństwa byłoby tylko powtórką z Donbasu. Rosja wzięłaby oddech, dozbroiła się i zaatakowała ponownie, tym razem być może jeszcze bliżej naszych granic. Tego scenariusza nie możemy dopuścić.
Tu pojawia się kluczowe pytanie: co zrobią Stany Zjednoczone? Bez amerykańskich gwarancji obecność europejskich żołnierzy na Ukrainie mogłaby być ryzykowna. Polska dobrze wie, jak istotna jest obecność USA w naszym regionie – bez niej wschodnia flanka NATO byłaby dużo bardziej podatna na rosyjski szantaż.
Niektórzy w Polsce pytają: dlaczego mamy inwestować w bezpieczeństwo Ukrainy, skoro sami mamy niedofinansowaną służbę zdrowia czy edukację? Odpowiedź jest brutalnie prosta – bo jeśli Ukraina padnie, to my będziemy następni. Pieniądze, które wydajemy dziś, są niczym w porównaniu do kosztów wojny prowadzonej na naszym terytorium.
Historia uczy nas, że brak reakcji na rosyjski imperializm zawsze kończy się katastrofą. W 1939 roku świat zbyt późno zrozumiał, czym jest agresja. Dziś nie możemy powtarzać tych samych błędów.
Dlatego tak ważne jest, aby polskie władze mówiły wprost: bezpieczeństwo Ukrainy to bezpieczeństwo Polski. To nie jest cudzy problem, to nasza wspólna sprawa.
Koalicja chętnych to nie eksperyment, to konieczność. Bo tylko wtedy, gdy pokażemy Moskwie determinację, mamy szansę na pokój, który przetrwa dłużej niż kilka miesięcy. I tylko wtedy Polska naprawdę będzie mogła spać spokojnie.
Autor: Franciszek Kozłowski