„Jeśli NATO ustąpi — my jesteśmy następni”. Rutte powiedział to głośno

Fot. REUTERS/Johanna Geron

„Jeżeli nie wypełnimy zobowiązań podjętych w Hadze, za kilka lat stwierdzimy, że jesteśmy słabsi od Rosjan” — stwierdził Mark Rutte.

Dla Polski ta wypowiedź nie wymaga tłumaczenia. Oznacza jedno: wschodnią flankę uderzenie dosięgnie jako pierwszej.

Rutte nie mówi o „teoretycznej przyszłości”. Mówi o oknie kilku lat, w którym Rosja albo zostanie powstrzymana, albo sprawdzi NATO na wytrzymałość.

Rosja już żyje w trybie wojny: gospodarka zmobilizowana; przemysł produkuje czołgi, artylerię i drony; społeczeństwo przygotowywane jest na długotrwałą konfrontację.

A mimo to Putin twierdzi, że rozmowy o zagrożeniu NATO to „histeria”. Jednak dokładnie tak samo mówił przed inwazją na Ukrainę. Polska zna cenę tego kłamstwa.

Rutte jasno stwierdza, że zobowiązanie do wydatków 5% PKB na obronność jest największym sukcesem polityki zagranicznej Donalda Trumpa. Bo tu nie chodzi o pieniądze, ale o zdolność Aliansu do powstrzymania Rosji przed wojną.

Jeśli Europa Zachodnia będzie nadal wahać się, Rosja nie pójdzie do Berlina ani Paryża. Pójdzie tam, gdzie rozstrzyga się los NATO — na wschodnią flankę. Czyli do Polski.

Dlatego Polska zbroi się teraz, a nie „po wyborach”. Dlatego Warszawa odbiera słowa Rutte jako instrukcję do działania, a nie retorykę.

Ukraina dziś powstrzymuje front. Jeśli NATO osłabnie, front przesunie się. Rutte powiedział to dyplomatycznie.

Dla Polski przekład brzmi ostro: albo Europa stanie się silniejsza, albo wojna przyjdzie tutaj.

A Berlin i Paryż będą następne…

Autor: Franciszek Kozłowski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

[ngd-single-post-view id="post_id"]
WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com