Paragony grozy. Co mówią o Polakach? „Dysonans podecyzyjny” i „autoparodia”

Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Wyborcza.pl

– Popularność paragonów grozy nie dziwi – jest to połączenie mody z manifestem politycznym w kontekście realnie rosnących cen, choć oczywiście nie tak bardzo rosnących, jakby to wynikało z owych paragonów, które czasem zmieniają się we własną autoparodię – mówi Tomasz Markiewka. Co jeszcze paragony grozy mówią o Polakach? Spytaliśmy o to kilku ekspertów.

Sekretarz Generalny Izby Gospodarczej Gastronomii Polskiej Sławomir Grzyb uważa, że paragony grozy nie istnieją (i „nie mogą Cię skrzywdzić”, jak mówi popularny mem. „Tymczasem paragony grozy:”- red.). Grzyb przywołuje tu słowa Olgi Roszak-Pezały, burmistrzyni Mielna, która broniła cen w nadmorskich restauracjach. 

Jesteśmy gminą, która zaczęła walczyć z „paragonami grozy”, odkłamujemy Bałtyk. Pokazujemy, że w naszej gminie, na polskim wybrzeżu ceny są proporcjonalne do jakości. Ceny paliw, energii, koszty życia bardzo wzrosły

– mówiła burmistrzyni Mielna. 

A jednak Polacy zwracają uwagę na ceny i publikują w internecie rachunki po posiłkach. Ostatnio pojawia się krytyka tego trendu. Co więc paragony grozy mówią o Polakach?

Paragony grozy. Czy Polacy nie wiedzą, jaka jest sytuacja i że „musi boleć”?

Burmistrzyni Mielna zaznaczyła istotny wątek, jakim jest wzrost kosztów utrzymanie biznesu, szczególnie w czasie inflacji. 

„Mamy kryzys w gastronomii, przez dwa lata epidemii rząd wygonił wykwalifikowanych pracowników z gastronomii, zlikwidował kilkadziesiąt tysięcy lokali gastronomicznych. Przedsiębiorcy w gastronomii muszą teraz więcej płacić za wszystko, ale głównie za pracowników, których brakuje. Nawet Ukraińcom się nie opłaca pracować w gastronomii. Cena benzyny wzrosła z 5 zł do 8 zł i to Polacy rozumieją, więc powinni zrozumieć, że danie, które kosztowało 50 zł teraz kosztuje 80 zł” – wskazuje Sławomir Grzyb z IGPP.

Paragony grozy były jednak publikowane jeszcze przed pandemią. Może więc Polacy nie zdają sobie sprawy z tego, że ceny w menu odzwierciedlają wysokie koszty utrzymania restauracji?

Polacy często nie zastanawiają się, z czego wynika cena w restauracji i przypisują silne negatywne intencje restauratorom, zapominając, że ich sytuacja się zmieniła. Stąd nierzadko nieprzyjemne komentarze pod zdjęciami paragonów odnoszące się do właścicieli restauracji

– zauważa dr Katarzyna Sekścińska, adiunktka w Katedrze Psychologii Biznesu i Innowacji Społecznych na Wydziale Psychologii, Uniwersytetu Warszawskiego. 

Konrad Bochniarz, analityk zespołu makroekonomii w Polskiej Siecii Ekonomii, uważa jednak, że Polacy zdają sobie sprawę z tego, że biznes sezonowy jest specyficzny, a firmy gastronomiczne w miejscowościach turystycznych mogą narzucić wysokie ceny.

Wtóruje mu Łukasz Komuda, współautor podcastu „Ekonomia i cała reszta”, ekspert rynku pracy Fundacji Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych. Ekonomista podkreśla też, że nie upatrywałby silnego komponentu emocjonalnego w braku wiedzy ekonomicznej. „Jedzenie w restauracji czy barze niemal zawsze będzie droższe niż w domu – w cenie posiłku pokrywamy przecież masę kosztów: pracę ludzi, wynajem lokalu, energię itd. Ale nie wydaje mi się, by to był jakiś sekret, którego istotna część naszych rodaków nie zna” – pisze Komuda.

Bardziej ogólne spojrzenie proponuje Tomasz Markiewka.

Kiedy mówimy dziś o paragonach grozy, musimy wziąć pod uwagę obecny kontekst społeczny. Żyjemy w czasach inflacji, ludzie realnie odczuwają wzrost cen, a to sprawia, że ich uwaga automatycznie kieruje się na ten wątek

– zauważa filozof i publicysta.

„Każdy (i każda) z nas pamięta ceny sprzed inflacji. Dlatego ludzie jej tak nie znoszą. Kiedy dostają podwyżki w pracy, myślą, że dlatego, że na nie zapracowali (a nie z powodu inflacji). Kiedy muszą zapłacić więcej w restauracji, czują się biedniejsi, a to uczucie, którego nikt nie lubi. Po prostu proces zdawania sobie sprawy, że stać nas na mniej, niż myśleliśmy, jest bardzo bolesny” – zauważa Adam Leszczyński, historyk, socjolog, dziennikarz i publicysta

Polacy nie wiedzą, ile kosztuje jedzenie w restauracjach?

Może więc Polacy nie zdają sobie sprawy z tego, ile kosztuje jedzenie na mieście, z czym zderzają się dopiero na wakacjach? „Historycznie Polacy jadali rzadko na mieście, od czasów PRL wyjście do restauracji było luksusem. Na stołówkach jadało się nawet na wakacjach” – pisze Leszczyński. Do dziś niewiele się jednak zmieniło. 

Według badań IPSOS zrobionych dla Biedronki, przeciętny Polak je poza domem niespełna 0,8 razy w tygodniu. Francuski SIAL podaje zaś, że Hiszpanie robią to 4,3 razy w tygodniu, Amerykanie 3,6 razy, Francuzi 2 razy, Brytyjczycy 1,6 razy, a Niemcy 1,1 razy

– wylicza ekonomista. 

U nas obiad w restauracji jest formą luksusu, na który regularnie pozwolić sobie może niewiele osób” – uważa dr Sekścińska. Konrad Bochniarz uważa natomiast, że prawdziwy problem leży w braku tańszych alternatyw dla restauracji w turrystycznych miejscowościach.

Czemu Polacy publikują paragony grozy?

Tomasz Markiewka stwierdza, że paragony grozy to pewna moda, w której ludzie w czasach mediów społecznościowych chcą uczestniczyć. „Publikowanie paragonów grozy stało się po prostu trendem. I tak jak każdy trend przyciąga on ludzi, którzy chcą się w niego włączyć – chcą uczestniczyć w swego rodzaju modzie. Czasem wychodzi śmiesznie, kiedy na przykład ktoś wkleja zdjęcie paragonu za wodę z McDonalda, choć mógł ją kupić dwa razy taniej w sklepie obok” – uważa filozof.

Podobne zdanie ma Łukasz Komuda, który paragony grozy odbiera „jako specyficzny rodzaj konsumpcji na pokaz, przy którym nie narażamy się na oskarżenie o to, że się przechwalamy. (…) Być może nie chodzi o dany lokal i jego ceny, ale o nas, nasze emocje i nasze ego, zranione zderzeniem wyobrażenia o własnej zamożności z cennikiem w restauracji”. Również Adam Leszczyński ma takie wrażenie: „Wszyscy – cały Zachód – przechodzi teraz przez ten proces. Okazuje się, że jesteśmy znacznie biedniejsi, niż myśleliśmy”.

Tomasz Markiewka znajduje w paragonach grozy również wątek polityczny.

Dla niektórych wstawianie zdjęć z dużymi cenami na rachunku to po prostu sposób na krytykowanie obecnej władzy. A to wszystko dzieje się w sezonie wakacyjnym, gdzie – szczególnie w miejscach turystycznych – łatwo znaleźć kosmiczne ceny

– pisze filozof. 

Część Polaków publikując paragony grozy ma intencję pokazania generalnej drożyzny, jakiej doświadczamy

– wtóruje mu dr Sekścińska.

Dysonans podecyzyjny

Z wypowiedzi ekspertów można wywnioskować, że Polacy wiedzą, że w restauracjach jest drogo, choć jadają tam rzadko. Jest dla nich też jasne, z czego to wynika. Paragony grozy publikują jednak ze względu na modę, albo też chęć buntowania się przeciwko wysokim cenom.

Popularność paragonów grozy nie dziwi – jest to połączenie mody z manifestem politycznym w kontekście realnie rosnących cen, choć oczywiście nie tak bardzo rosnących, jakby to wynikało z owych paragonów, które czasem zmieniają się we własną autoparodię

– podsumowuje Tomasz Markiewka.

Łukasz Komuda ma zbliżone spostrzeżenia i wylicza kilka komunikatów, które niosą paragony grozy:

  1. „Stać mnie na wyjazd wakacyjny – według firmy Provident 2/3 Polaków nie stać na wakacyjny wyjazd. Pollster, który niedawno ankietował w tej sprawie reprezentatywną grupę mieszkańców naszego kraju, sygnalizuje, że 59 proc. rezygnuje z wakacyjnych planów z powodów ekonomicznych.
  2. Popatrzcie, ile zapłaciłem – czyli miałem tyle pieniędzy, by za flądrę i frytki zapłacić np. 100 zł.
  3. W restauracjach, barach i innych przybytkach tego rodzaju nie sprawdzam cen produktów, jakie zamawiam – czyli nie dość, że zdarza mi się takie miejsca odwiedzać, to jeszcze mój budżet domowy jest na tyle obfity, że nie jestem zmuszony do liczenia każdej złotówki.
  4. Uważam, że zapłaciłem zbyt wiele w stosunku do tego, ile wart jest zamówiony posiłek”

Inne spostrzeżenia ma jednak Konrad Bochniarz. „Badania CBOS wskazują, że nawet na krótki, 2-dniowy wyjazd pozwala sobie około 50 proc. gospodarstw domowych. (…) Wśród osób organizujących wyjazdy 80 proc. spędza czas wyłącznie w kraju – najczęściej są to urlopy tygodniowe” – pisze ekonomista.

Osoby przebywające na wakacjach w miejscach turystycznych chcą więc wykorzystać czas na odpoczynek. Dlatego działają impulsywnie i często wybierają restauracje blisko popularnych atrakcji. Bardziej racjonalnie patrzymy na te decyzje po powrocie, przy sumowaniu wydatków poniesionych na wakacjach. Te dosyć często przewyższają zakładaną kwotę wyjazdu, a paragony grozy stanowią sporą część kosztów. Z tej perspektyw zaczynają się narzekania na ceny

– podsumowuje Konrad Bochniarz.

Jego intuicję potwierdza dr Katarzyna Sekścińska: „Na wakacjach chcielibyśmy poczuć tę odrobinę luksusu i zwyczajnie nam przykro i źle, że nie możemy sobie pozwolić na to co byśmy chcieli lub że ten tydzień czy dwa wakacji będą nas kosztować o wiele więcej wyrzeczeń niż się spodziewaliśmy”.

Nic więc dziwnego, że Polacy analizują paragony i zastanawiają się kilkukrotnie, zanim podejmą decyzję o jedzeniu w restauracji. Gdy już taką decyzję podejmą, mają dysonans podecyzyjny, bo z jednej strony chcieli zjeść obiad w restauracji a z drugiej martwi ich, w jaki sposób uszczupliło to domowy budżet. Paragony to przejaw frustracji osób, które pracują cały rok i chciałyby pozwolić sobie na tydzień czy dwa wakacji bez oglądania każdej złotówki dwa razy przed jej wydaniem

– pisze naukowczyni. Szczególnie, że „oszczędności jakimi dysponują dorośli Polacy nie są imponujące. Badanie, które przeprowadziłam na zlecenie Fundacji Think! i city Foundation pokazały, że 14 proc. Polaków nie posiada żadnych oszczędności, 18 proc. ma oszczędności na poziomie poniżej swojej jednej pensji a kolejne 20p proc. na poziomie 1-3 miesięcznych dochodów” –  pisze dr Sekścińska.

Co mówią paragony grozy o naszych zarobkach?

Wnioski Łukasza Komudy z poprzedniego rozdziału mogą prowadzić do pytań, o to kto publikuje paragony grozy? „Dokonując pewnego uproszczenia, ekonomiczna klasa niższa nie jest w stanie dopiąć miesięcznego budżetu, więc gotuje w domu, polując na możliwie najtańsze produkty. Nie wyjeżdża na wakacje. Nie znam badań wnikających w to, jak odbierają paragony grozy, ale myślę, że mają prawo czuć się poniżeni, sfrustrowani i postrzegać enuncjacje 'zapłaciłem za obiad w restauracji 150 zł, ojej jak drogo’ jako problemy pierwszego świata, do którego nie należą. Klasa wyższa nie bierze udziału w zabawie – płaci więcej za kotleta w Juracie i nie robi z tego historii. Jeśli gdzieś poczuje się dotknięta jakością posiłku w relacji do jego ceny, po prostu tam nie wraca. ” – pisze ekonomista.

Wydaje się więc, że grupą odpowiedzialną za modę i echo, jakie wywołują paragony grozy, jest klasa średnia Być może ich wzbudzone aspiracje konsumpcyjne i własne wyobrażenie o swoim statusie, które zderza się ze ścianą w postaci paragonu, tworzą tak żyzne podglebie dla tej mody

– rzuca pomysł Łukasz Komuda. 

Podobne przemyślenia ma Tomasz Markiewka: „Ciekawym skutkiem ubocznym tego trendu jest to, że przy okazji uwidaczniają się różnice w zwyczajach konsumpcyjnych – kto gdzie jada, czy w modnej restauracji, czy w domu, co kto uważa za drożyznę, a co za wyrzeczenie. Nagle Polacy, których wrzuca się do wielkiego wora z napisem „klasa średnia”, uświadamiają sobie, że poruszają się w innych realiach finansowych. Bo kiedy ktoś dzieli się paragonem grozy z modnej restauracji, ktoś inny myśli sobie, że jego czy jej nigdy nie byłoby stać na chodzenie w takie miejsce, z inflacją czy bez, i uważa to za marnotrawstwo” – twierdzi filozof. 

Ważniejsze problemy niż paragony grozy

Paragony grozy są świadectwem nie tylko osób, które je publikują. Łukasz Komuda skierował swoją uwagę również na media: „Uważam, że poświęca się tej sprawie za dużo uwagi, co napędza kolejnych autorów komunikatów o zaskakująco drogich schabowych z kapustką. Gdybym wierzył, że media komercyjne mogą kierować się dobrem publicznym, to powinny informować przede wszystkim o schludnych i tanich lokalach, gdzie mniej zamożna rodzina może zjeść przyzwoity i tani posiłek. Zamiast pochylać się nad zranionym ego kogoś, kogo przerosło dodawanie”. 

Komuda uważa też, że mamy pilniejsze problemy, którymi powinno zająć się państwo niż paragony grozy.  

Co 20 rodzina w Polsce musi wybrać, czy zapłacić czynsz, czy zjeść obiad. Nie w restauracji – w domu. Głód czy bezdomność – to dylemat 2 mln ludzi w naszym kraju. Jak już się z nim rozprawimy, to może przyjdzie czas na cenę frytek w Zakopanem

– mówi Komuda.

Źródło: gazeta.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com