Polskie obligacje wysyłają sygnał ostrzegawczy. Szczurek: Będzie test warunków skrajnych

[Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl; stooq]

– Jeżeli priorytetyzacja wydatków na obronność ma polegać na tym, że wyłączamy je z limitów zadłużenia, jednocześnie obniżając podatki, to oszukujemy siebie i wyborców – mówi w rozmowie z Gazeta.pl Mateusz Szczurek. Z byłym ministrem finansów rozmawiamy o kondycji finansów publicznych, o inflacji i rentownościach obligacji, które wysyłają sygnał ostrzegawczy.

Łukasz Kijek: Od 1 do 10. Jak oceniłby pan dziś stan finansów publicznych?

Mateusz Szczurek, były minister finansów, członek Europejskiej Rady Fiskalnej: To jednak zbyt uproszczona skala…

Mamy dziś problem z finansami publicznymi, czy nie?

Problem jest długoterminowy i postępujący. To ma swoje wady i zalety. 

Wady i zalety?

Zaleta to ciągle niewielkie zagrożenie kryzysem w najbliższym czasie. Mimo wzrostu rentowności obligacji – realne stopy procentowe ciągle są dosyć niskie i ciągle mamy do czynienia z tzw. ujemnym efektem kuli śniegowej. Wielkość gospodarki i dochodów podatkowych rośnie szybciej niż koszty obsługi długu, więc dług sam z siebie spada nawet przy sporym deficycie budżetowym.

Czyli dobrze? Przynajmniej na chwilę…

Trudno jest polegać w perspektywie pięciu czy dziesięciu lat na podwyższonej inflacji. Co więcej, tendencje polityczne i praktyki tego, co rządzący odruchowo robią w odpowiedzi na jakikolwiek kryzys, będą potęgowały koszty i przybliżały nas do problemów już krótkoterminowych, czyli zdolności państwa do wykonywania swoich funkcji i zdolności finansowania deficytu na co dzień.

Dlaczego to jest groźne?

Wystarczy spojrzeć na doświadczenia takich państw jak Włochy, gdzie w ciągu jednej dekady lat osiemdziesiątych problem długu publicznego stał się trwale istotny. 

Dług Włoch do PKB wynosi dziś ponad 150 proc. To ciężar, który od lat nie pozwala wrócić tej gospodarce do normalności.

Ten problem we Włoszech jest niemal nieodwracalny. W sytuacji, w której nominalny wzrost PKB spowolnił z różnych powodów, Włochy muszą bardzo pilnować się z wydatkami i są narażone na powracające ataki spekulacyjne. Złoty okres swobody w wydawaniu publicznych pieniędzy zakończył się tam na dobre.

Scenariusz włoski w Polsce? Mam wrażenie, że swoboda wydawania publicznych pieniędzy w Polsce też przeżywa właśnie swój złoty okres. Około 260 mld złotych wynosi dziś zadłużenie, które jest poza kontrolą parlamentu. Wchodzą w to obligacje BGK i PFR.

Pomijając wskaźniki makroekonomiczne, problemem jest rzeczywiście ograniczona demokratyczna kontrola nad wydatkami państwa, czy to mówimy o „funduszu covidowym”, czy różnych instrumentach budżetowych, które stają się nośnikiem przy wypłatach 13. i 14. emerytury. Słyszymy też o pomysłach odmiennej klasyfikacji wydatków na obronność.

Jeśli mechanizmy stabilizujące finanse publiczne są złe, to warto je zmienić po odpowiedniej dyskusji. Natomiast to jest zupełnie inna historia, niż utykanie różnych kategorii wydatków po kątach i udawanie, że nie mają one wpływu na wypłacalność państwa. To potęguje postępujący w Polsce problem utrudnionej politycznej i społecznej dyskusji nad priorytetami. Nie może być tak, że wszystkie wydatki są priorytetem.

Jeżeli priorytetyzacja wydatków na obronność ma polegać na tym, że wyłączamy je z limitów zadłużenia, jednocześnie obniżając podatki, to oszukujemy siebie i wyborców. Znaczenie lepszą sytuacją jest jednak uwzględnianie wszystkiego, na co państwo wydaje pieniądze, w ramach reguł, które mają sens z punktu widzenia ich głównego zadania, czyli zapewniania stabilności finansów publicznych.

Jednocześnie politycy wiedzą, że stabilność finansów publicznych nie wywołuje dreszczy u wyborców. Ci wolą dostać kolejne tarcze, trzynastki etc.

Stabilność finansów publicznych nie jest żadnym priorytetem, ona jest ograniczeniem. To ograniczenie niekoniecznie daje o sobie od razu znać, ale jeżeli je zignorujemy, to po dziesięciu latach dyskusja o priorytetach straci sens.

Priorytety nagle pojawią się same tak jak we Włoszech?

Państwo nie będzie w stanie wykonywać swoich funkcji w normalny sposób, jeżeli będzie zmagało się z trudami finansowania deficytu budżetowego. To ograniczenie sabotować będzie wszystkie funkcje państwa.

Czy mamy już jakieś sygnały ostrzegawcze?

Problemem staje się tempo zmian rentowności obligacji i tempo zmian stóp procentowych dla gospodarstw domowych. Tak jak mówiłem, realne stopy są wciąż ujemne, ale sytuacja, w której rentowności zmieniają się o 100-200 punktów bazowych w skali miesiąca pokazuje, jak szybko komfortowa dla skarbu państwa sytuacja może się odwrócić. Moment wzrostu rentowności obligacji to jest moment prawdy, w którym sztuczki utykania wydatków poza budżetem centralnym przestają mieć znaczenie i przestają pomagać nawet na papierze – każdy musi płacić więcej, a poza budżetem trzeba płacić jeszcze więcej. Wzrost rentowności w ostatnich miesiącach był na tyle duży, że to będzie test warunków skrajnych dla strategii zarządzania długiem publicznym.

Ale teraz dług do PKB nie rośnie, a rząd może się chwalić statystyką.

Tak, na razie nie mamy problemu z rosnącą dynamika długu, ale to przecież wynika z inflacji. Patrząc tylko na statystyki długu, wszystko jest jeszcze świetnie, ale ktoś za to płaci.

„Pan, pani, społeczeństwo…”

Otóż to! Marna to jest pociecha, że dług nie rośnie, skoro rosną i będą rosnąć nie tylko nominalne stopy procentowe, ale ogólnie koszty życia, które dają się Polakom coraz mocniej we znaki z miesiąca na miesiąc. Problem jest szczególnie dotkliwy dla wydających dużą część swojej pensji na żywność i energię. I z punktu widzenia takich rodzin, stabilizacja długu do PKB nie jest żadną pociechą. Inflacja stała się dziś niezwykle uporczywa.

Premier jednak twierdzi, że to „putinflacja”. Dobrze brzmi, ale ile ma wspólnego z realiami?

Problem inflacji w Polsce nie jest nowy. Presja inflacyjna i oczekiwania pojawiały się jeszcze przed pandemią, to po części było oznaką dobrej koniunktury i niedostatecznych możliwości produkcyjnych gospodarki. COVID jedynie na chwilę to odwrócił i wysoka inflacja powróciła przed wybuchem wojny w Ukrainie i wzrost cen surowców to tylko jeden z powodów wyższej inflacji. Rząd w walce z inflacją uruchamia różne tarcze, czyli np. „antyputinową”. Dobra polityka rządu może ograniczać społeczne koszty wzrostów cen żywności lub energii. Nie rozwiązuje jednak problemu inflacji wspieranie popytu w sytuacji, w której to podaż jest problemem.

Bo to jest dolewanie oliwy do ognia?

Jeżeli NBP poważnie traktuje swoją konstytucyjną rolę i walczy z inflacją, to ta walka musi być krwawsza i bardziej intensywna, gdy rząd do tej inflacji się dokłada. W praktyce będzie to oznaczać jeszcze wyższe stopy procentowe i wyższe koszty dla zadłużonych, inwestujących.

Źródło: https://next.gazeta.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com