Czterodniowy tydzień pracy autorstwa Tuska to podstęp. Chodzi o efektywniejsze i dłuższe zatruwanie ludzi

Donald Tusk / autor: Fratria

Racjonalny jest pomysł czterodniowego tygodnia pracy. Dla Donalda Tuska i jego kolegów jest racjonalny. Na czym polega ich praca? Na gadaniu i kombinowaniu, jakby tu wywołać wojnę domową, ale nie odczuć jej skutków. A ponieważ to drugie jest raczej niemożliwe, pozostaje to pierwsze. Czy w Polsce brakuje gadania, w tym tego najbardziej bezsensownego? Skąd, mamy tego w nadmiarze, a wręcz cierpimy na ogromną nadpodaż.

Można by wprawdzie się samoograniczyć i zamknąć dziób na jakiś czas, ale to się nie udaje, bo polityk z zamkniętym dziobem to jak ryba, która nie przepuszcza wody przez skrzela. Po prostu by się udusił. Skrócenie tygodnia pracy o jeden dzień roboczy mogłoby sprawić, że będzie mniej bezsensownego gadania. Gdyby polityką kierowała logika i zdrowy rozsądek. Ale nie kieruje.

Polityka to taki zawód, gdzie głupoty (jak te o skróceniu tygodnia pracy do czterech dni) mówi się na okrągło. A najwięcej głupot pada w weekendy, gdy zwykli ludzie się relaksują, a politycy chcą wykorzystać ich wyluzowanie i większą tolerancję na idiotyzmy. Dlatego w weekendy mamy największy poziom toksyfikacji. I tego akurat skrócenie tygodnia pracy nie zmieni, a nawet pogorszy proporcje – będzie trzeci dzień na intensywną toksyfikację. I mało czasu na odtrucie w tygodniu pracy.

Donald Tusk od dawna (o ile nie od zawsze, z małym wyjątkiem na kominach i wysokościach) zajmuje się tylko gadaniem i szukaniem nowych form toksyfikacji obywateli. Nie jest to zajęcie bardzo wyczerpujące, a on sam doskonale je zergonomizował i kiedy nie ma żadnej kampanii ani konieczności intensywnej toksyfikacji, to sobie odpuszcza. Tak jak w czasach gdy był premierem. Nie znał się na rządzeniu, więc po co miałby siedzieć w urzędzie, skoro mógł wyskoczyć do Sopotu bądź poharatać w gałę. Wtedy oficjalne skrócenie tygodnia pracy miałoby sens.

Obecnie Tusk jest tylko przewodniczącym partii, bo nawet nie jest w Sejmie. Czyli nie pracuje wcale (premier jednak musi coś czytać i podpisywać, oficjalnie się spotykać), a tylko zajmuje się gadaniem oraz planowaniem gadania i jego rozmieszczeniem w fizycznej przestrzeni (żeby nie płynęło tylko z Warszawy). Dla niego wystarczyłby jednodniowy tydzień pracy, ale to mógłby być za duży szok dla innych, szczególnie dla tych, którzy jednak coś robią, np. wytwarzają jakieś produkty i wykonują jakieś usługi. I za to mają płacone. Bo nie każdy w Polsce zajmuje się tylko gadaniem, a ludzie muszą jeść, ubrać się, mieć jakieś wyposażenie mieszkań i przemieszczać się.

Jako polityk Donald Tusk ma płacone za nic, bo niczego użytecznego, a tym bardziej potrzebnego nie wytwarza. Bez tego, co on „produkuje” można by się doskonale obejść, a nawet pewnie lepiej by się żyło. Zresztą ma tak wysoką europejską (i krajową) emeryturę, że mógłby to samo robić za darmo. Ale nie może, gdyż wtedy wysyłałby komunikat, że jego gadanie i wiążąca się z nim toksyfikacja nie są nic warte. One nie są nic warte faktycznie, ale jak są opłacone, to sprawiają wrażenie, że jednak są coś warte.

Gdyby skrócić tydzień gadania takich osób jak przewodniczący PO (bo przecież nie tydzień pracy), z jego punktu widzenia byłyby same korzyści. Mógłby zabrać ludziom jeden z dni roboczych, np. piątek, gdy mieli mniej możliwości, żeby się natknąć na jego gadanie, i gadać przez dłuższy weekend, ewentualnie mając dodatkowe wynagrodzenie za gadanie w nowy dzień ustawowo wolny od pracy. Ludzi by jakoś dopadł, czyli osiągnął swój cel toksyfikacyjny, a jeszcze by dodatkowo zarobił.

Donald Tusk wspomniał o robotach i automatyzacji jako alternatywnie dla pracy ludzi. Wtedy oni nie musieliby tyle harować, a tylko zajmować się wymyślaniem, nadzorem i kontrolą. Większość męczącej pracy spadłaby na roboty. O swojej „pracy” w kontekście robotów nie mówi, ale nawet dziecko wie, że jego byłoby najłatwiej zastąpić. Jakimś odpowiednio zaprogramowanym botem, czyli na nienawiść, szajbę na punkcie PiS i wojnę wszystkich ze wszystkimi. Nawet ten styl z zacinaniem się i udawaniem, że gadanie poprzedza jakieś wnioskowanie można by zaprogramować.

Zautomatyzowanie Tuska jest dużo łatwiejsze niż robotyzacja w przemyśle czy usługach. Tylko on nie chce bota w swoje miejsce, bo stałby się całkiem nieużyteczny (na komin już się nie wdrapie). Poza tym istnieje ryzyko, że gadanie odpowiednio zaprogramowanego bota byłoby logiczniejsze, ciekawsze i w sumie pożyteczniejsze. No i krótsze, bo mogłoby zostać „opiłowane” z tego wszystkiego, co jest tylko podtrzymywaniem komunikacji (fatyczna funkcja mowy).

Pozornie pomysł z czterodniowym tygodniem pracy miałby ulżyć ludziom. Nieważne, kto za to zapłaci po stronie pracodawców i ile ktoś na tym straci po stronie pracobiorców. W istocie chodzi o to, żeby tacy jak Tusk mieli więcej czasu na gadanie i toksyfikację. I choć można by ich doskonale zastąpić botami, na to się nie zgodzą. Bo podobno cenna jest ich oryginalność.

Faktycznie oryginalność takich osób jak panna Jachira, Joński&Szczerba, Gajewska&Myrcha, Gajewska bis, Tetetka (nie Teresa Tuszyńska, tylko Tomasz Trela), Grabiec (nie ten z „Balladyny”, ale z Legionowa) czy Franek (nie Kimono, tylko Sterczewski) jest niebywała i niezwykle cenna. Właściwie liczy się jedynie ich oryginalność, bo nic innego nie mają. Tylko nie każdy w tym gustuje. I oni wszyscy w czterodniowy tydzień pracy ładowaliby akumulatory, żeby w wydłużony weekend wyładować się na przeciętnych Polakach, czyli ich dopaść, ogłupić i zatruć (toksyfikacja).

Czterodniowy tydzień pracy nie został pomyślany jako ulżenie ludziom ciężko pracującym, tylko wydłużenie ich ekspozycji na gadanie (głupotę) polityków, a przez to toksyfikację. Jeśli więc to ma być warte zachodu osiągnięcie, to lepiej schować się w Amazonii albo na południowej wyspie w Nowej Zelandii. I odciąć od źródeł toksyfikacji. To nie będzie bowiem czterodniowy tydzień pracy, tylko trzydniowy tydzień indoktrynacji i zatruwania umysłów. Przez oryginalnych trucicieli, bo przecież na zastąpienie ich przez boty się nie zgodzą. Za co by bowiem wtedy im płacić, także emerytury? No chyba że za to, żeby w ogóle przestali gadać. Pewnie nieprzypadkowo jednym z synonimów gadania jest „trucie”.

Źródło: wpolityce.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com