„Głosuje na ciebie 10 mln osób, a później twoja rola jest sprowadzana do długopisu”

Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl
Prezydent jest najwyższym przedstawicielem RP i gwarantem ciągłości władzy państwowej. Piękne słowa. Trochę jak z życzeniami na święta: „najważniejsze, abyśmy zdrowi byli”. I mają podobną moc sprawczą. Co właściwie może, a czego nie może prezydent? – pisze dla Gazeta.pl dr Kamil Stępniak, doktor nauk prawnych, konstytucjonalista, specjalista w zakresie praw człowieka.
Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej jest najwyższym przedstawicielem Rzeczypospolitej Polskiej i gwarantem ciągłości władzy państwowej. (Art. 126 ust. 1 Konstytucji RP)
Niewątpliwie osoby piastujące urząd prezydenta mogą się czuć jakby wygrały casting do filmu Quentina Tarantino, Jamesa Camerona, Petera Jacksona lub chociaż Pawła Pawlikowskiego. Z tym, że do roli drugoplanowej. Występują w dziele wybitnego reżysera i kosztowało ich to niemało energii, umiejętności i pracy. Finalnie jednak na ekranie widzimy ich, jak w jednym ujęciu przepychają kamień z miejsca na miejsce albo jako pasażerów autobusu, siedzących w trzecim rzędzie tuż za kasownikiem. Nie mam na myśli pozycji prestiżowej prezydenta, bo ta – wiadomo – jest imponująca jak bazylika w Licheniu. Odnoszę się raczej do realnych kompetencji. Oprócz tych o charakterze symbolicznym, nie ma wiele albo są ograniczone koniecznością współdziałania z innymi organami. Najważniejsza wydaje się technika ściskania rąk oraz możliwości oratorskie.
By być sprawiedliwym: na osobę, która ma największy mandat demokratyczny, to naprawdę niewiele. Żaden podmiot nie potrzebuje tak ogromnego poparcia do objęcia urzędu. W wyborach w 2020 r. urzędujący prezydent otrzymał 10,4 mln głosów. Co ciekawe, pięć lat wcześniej było to 8,6 mln głosów. Bronisław Komorowski zebrał w 2010 r. 8,9 mln głosów. W III Rzeczpospolitej mieliśmy sześciu prezydentów. Dwóch (Aleksander Kwaśniewski i Andrzej Duda) zostało wybranych na drugą kadencję. Trochę jak Don Kichot. Głosuje na ciebie dziesięć milionów osób, a później twoja rola jest sprowadzana do długopisu. Brzmi jak materiał do przepracowania na terapii.
Jakie są uprawnienia prezydenta?
Śledząc kampanię prezydencką możemy mieć poczucie, że kompetencje prezydenta są wręcz nieograniczone. Przecież będziemy mieli zapewnione: niskie podatki, tani prąd, więcej mieszkań, Centralny Okręg Przemysłowy, a może nawet nowy kanał w Telewizji Polskiej. Oczywiście Kanał Zero.
Po wyborach okaże się, że jest jak ze słoniem u Brzechwy: „ten słoń nazywa się Bombi. Ma trąbę, lecz na niej nie trąbi”. Być może część polityków sprawujących urząd może myśleć o sobie jak Peja w niedawnym wywiadzie dla Tygodnika Powszechnego, w którym z wrodzoną skromnością przyznał, że jest ikoną. Jednak dla wprawnego polityka ograniczenia ustrojowe związane z urzędem to trochę jak dla kierowcy rajdowego prowadzenie tramwaju. Chyba że głowa państwa z założenia nie chce trzymać się litery prawa, wtedy wiadomo: sky is the limit. Pałac przy Krakowskim Przedmieściu to idealne miejsce dla systemowego piromana w przebraniu strażaka. Gdzie jest realna władza? Nie u prezydenta
Od lat widoczne jest jak poszczególni prezydenci chcieli poszerzać swoje kompetencje. I jest to normalnym zjawiskiem ustrojowym. Jednym z najciekawszych była tzw. wojna o krzesła pomiędzy Donaldem Tuskiem i Lechem Kaczyńskim w sprawie uczestniczenia w posiedzeniach Rady Europejskiej. Zresztą niniejszy przykład obrazuje także to, że nie zawsze im się to udawało. Realna władza jest w małym pałacu. Jak się okazuje: wielki pałac, mało szczęścia. Inicjatywa ustawodawcza przysługuje posłom, Senatowi, Prezydentowi Rzeczypospolitej i Radzie Ministrów. (Art. 118 ust. 1 Konstytucji RP)
Prezydent jest nieodłącznym uczestnikiem procesu legislacyjnego. Po pierwsze może go zainicjować (wnosząc inicjatywę ustawodawczą). W przypadku, gdy nie rządzi powiązana z nim większość parlamentarna, to efekt jest jak wtedy, gdy nieudolnie próbowałem podrywać koleżankę z równoległej klasy. Moja inicjatywa wszystko zapoczątkowała i jednocześnie zakończyła. Jednakże głowa państwa także ma swoje kompetencje na końcu postępowania ustawodawczego, kiedy może ustawę podpisać, zawetować (czyli odmówić podpisania ustawy i z umotywowanym wnioskiem przekazać ją Sejmowi w celu ponownego rozpatrzenia) lub skierować do Trybunału Konstytucyjnego. I tutaj wielkie zaskoczenie. Najczęściej bywa tak, że prezydentom nie podobają się ustawy, których nie uchwalili ich koledzy. Takie życie, przysługa za przysługę.
Prezydent Rzeczypospolitej jest najwyższym zwierzchnikiem Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej. (Art. 134 ust. 1 Konstytucji RP)
Raz na jakiś czas każdy mężczyzna lubi sobie wskoczyć w zieloną kurtkę i spodnie, a później poprzedzierać się przez jakieś zarośla. Większość z nas wtedy kosi trawę na działce, łowi ryby, chodzi po lesie. Jeśli jednak zobaczycie prezydenta w takim wdzianku, to oznacza, że właśnie wszedł (aż nadto) w rolę Zwierzchnika Sił Zbrojnych. W czasie pokoju głowa państwa sprawuje zwierzchnictwo nad Siłami Zbrojnymi za pośrednictwem Ministra Obrony Narodowej, natomiast w trakcie wojny, na wniosek Premiera mianuje Naczelnego Dowódcę Sił Zbrojnych. W razie zagrożenia państwa Prezydent zarządza powszechną lub częściową mobilizację. Jednak ponownie bez zaskoczenia: na wniosek Prezesa Rady Ministrów. Zatem jego uprawnienia po raz kolejny są jak klucz bez zamka. Bardziej rytuał niż samodzielna władza.
Prezydent Rzeczypospolitej nadaje ordery i odznaczenia. (Art. 138 Konstytucji RP)
Żeby nie szerzyć defetyzmu trzeba uznać, że są także takie obszary, w których pierwszy obywatel może działać sam. I nie są to byle jakie dziedziny, bo może np. samodzielnie nadać komuś order albo odznaczenie. Może wygłosić orędzie. Zwołać Radę Gabinetową – organ składający się z Rady Ministrów obradujący pod przewodnictwem Prezydenta. Brzmi poważnie, ale pewnym, niewielkim, ale jednak jego mankamentem jest to, że nie ma żadnych kompetencji. Prezydent także posiada różne organy. I nie mam tu na myśli trzustki czy wątroby, ale np. organ doradczy w postaci Rady Bezpieczeństwa Narodowego. W czasach niepokoju akurat funkcjonowanie takiego gremium ma kluczowe znaczenie.
Prezydent Rzeczypospolitej stosuje prawo łaski. Prawa łaski nie stosuje się do osób skazanych przez Trybunał Stanu. (Art. 139 Konstytucji RP)
Jedną z ciekawszych opcji, które posiada ten urząd, jest ułaskawienie. I tutaj na kartach historii przede wszystkim zapisze się Andrzej Sebastian Duda, który dwukrotnie ułaskawił Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Przy czym dopiero za drugim razem udało mu się to zrobić skutecznie. Choć warto przypomnieć i inne głośno komentowane ułaskawienia: Lech Kaczyński ułaskawił wspólnika swojego zięcia skazanego za wyłudzenie pieniędzy z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Wałęsa ułaskawił „Słowika”. Aleksander Kwaśniewski ułaskawił Zbigniewa Sobotkę – jednego z bohaterów afery starachowickiej. Można długo wymieniać. Parafrazując pewne powiedzenie z polskich wesel: „mnie nie ułaskawisz?”.
Prezydent Rzeczypospolitej, korzystając ze swoich konstytucyjnych i ustawowych kompetencji, wydaje akty urzędowe. (Art. 144 ust. 1 Konstytucji RP)
Jeśli można bezwstydnie powiedzieć, że ktoś lubi akty, to jest to na pewno prezydent. Jest to jedna z głównych prawnych form jego działania. Niestety i w tym wypadku zazwyczaj do tanga trzeba dwojga, bo zdecydowanie większość aktów wydawanych przez Prezydenta do swojej ważności potrzebuje kontrasygnaty premiera. Jest to związane z faktem, że głowa państwa nie ponosi politycznej odpowiedzialności przed parlamentem. Zatem podpis Prezesa Rady Ministrów jest wyrażeniem zgody na nadanie czynności prezydenta skutków prawnych, a jednocześnie jest wzięciem na siebie przez Premiera pewnej odpowiedzialności politycznej. Brzmi jak brzemię.
Są jednak wyjątki, jak od większości reguł. Art. 144 ust. 3 Konstytucji RP ustanawia tzw. prerogatywy prezydenta. Są to czynności, na dokonanie których nie jest potrzebna zgoda szefa rządu. Nie jestem przekonany, że wymienienie wszystkich trzydziestu przyczyni się do atrakcyjności tego tekstu, więc tylko wskażę, że są one związane m.in.: z wyborami do parlamentu, procesem legislacyjnym, powoływaniem sędziów, czy funkcjonowaniem rządu. Kto chce, niech zajrzy do przepisu.
Prezydent Rzeczypospolitej, po zasięgnięciu opinii Marszałka Sejmu i Marszałka Senatu, może w przypadkach określonych w Konstytucji zarządzić skrócenie kadencji Sejmu. Wraz ze skróceniem kadencji Sejmu skrócona zostaje również kadencja Senatu. (art 98 ust. 4 Konstytucji RP)
Co więcej, prezydent może skrócić kadencję Sejmu: gdy tzw. trzecia procedura nie przyniesie powołania rządu lub ustawa budżetowa nie zostanie uchwalona na czas. Oczywiście może on również wydawać rozporządzenia (gdy upoważnia go do tego ustawa), ratyfikować umowy międzynarodowe (w określonym przez Konstytucję RP trybie), zarządzać referendum (za zgodą Senatu), mianować przedstawicieli RP w innych państwach i przy organizacjach międzynarodowych. I oczywiście znajdzie się jeszcze szereg mniejszych lub większych kompetencji. Ich pełna lista mogłaby posłużyć jako lektura na bezsenne noce. Jednak czy one oznaczają realną władzę? W sensie sprawczym takie twierdzenie należy włożyć jednak między bajki. Jak obietnice wyborcze mają się do możliwości prezydenta?
Zmierzając do brzegu, to muszę przyznać, że naprawdę nieco współczuję kandydatom i kandydatkom na urząd prezydenta. Co ci ludzie mają powiedzieć wyborcom? „Będę dumnie nadawał obywatelstwo polskie, powoływał członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, a także wniosę inicjatywy ustawodawcze do Laski Marszałkowskiej, ale zapewne przepadną one w parlamencie”? Brzmi atrakcyjnie jak romantyczna kolacja w fast foodzie. Nie każdą damę przekona.Oczywiście, głowa państwa posiada istotne kompetencje, bez których nie jest możliwe dokonanie pewnych ważnych czynności w kraju. Jednak najczęściej są one elementem większej układanki. Zatem o ile wypowiadane są obietnice kierunkowe czy takie, które są skorelowane z rzeczywistymi kompetencjami w zakresie obronności, legislacji czy stosunków międzynarodowych i można je obiektywnie oceniać przy kreowaniu woli wyborczej, o tyle budowa kolei (Hołownia), uproszczenie prawa gospodarczego (Trzaskowski), kontrakt podatkowy (Nawrocki), legalizacja pokera i marihuany (Mentzen) i inne są zależne od woli parlamentu (lub innych organów państwa). Co jest oczywiście pozycją wygodną, bo zawsze można wykazać brak woli politycznej Sejmu i Senatu.
W procesie wyborczym konieczne wydaje się odróżnienie deklaracji programowych w stylu „W pogoni za szczęściem” od tych, które są typowym środkiem w „Grze o tron”. Te drugie ostatecznie okażą się zwykłą wyborczą kaszaną, wprost idealną na majówkowego grilla.
Źródło: gazeta.pl