„Kontrast między dwiema granicami nie mógł być większy”. Relacja aktywistów z granicy Białorusi i Ukrainy

Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl

„Kontrast między dwiema granicami nie mógł być większy” – pisze Kalina Czwarnóg z Fundacji Ocalenie, porównując sytuację na granicy z Ukrainą i z Białorusią. Poniżej publikujemy jej relację.

W tym tygodniu minie 100 dni od rosyjskich inwazji na Ukrainę. Od tego czasu do Polski wjechało ponad 3,5 mln uchodźców, z których około 1,3 mln zostało w naszym kraju. Relacja Kaliny Czwarnóg z Fundacji Ocalenie podsumowuje pierwsze miesiące od wybuchu wojny w Ukrainie z perspektywy wolontariuszy – i porównuje z działaniami państwa i służb wobec uchodźców i migrantów, którzy przekraczali granicę z Białorusią.

Pierwszy tydzień, pierwszy szok

Bardzo szybko okazało się, że nikt nic nie wie. Pomimo że od wielu tygodni było właściwie pewne, że wojna to kwestia czasu, ani rząd, ani samorządy nie miały gotowych żadnych planów na nagłe przybycie do Polski dużej liczby uchodźców. Z samej granicy docierały do nas sprzeczne informacje, więc ciężko było rozeznać się w faktycznej sytuacji i potrzebach. Zdecydowaliśmy więc, że koleżanka z zarządu, Agata Kołodziej, która akurat kończyła swoją zmianę na polsko-białoruskim pograniczu, zamiast do Warszawy, zjedzie z prawnikiem Tadeuszem Kołodziejem i posłem Frankiem Sterczewskim wzdłuż granicy na południe, żeby na własne oczy ocenić, jak wygląda sytuacja na granicy polsko-ukraińskiej. Kontrast między dwiema granicami nie mógł być większy.

Pomimo tego, że inwazja trwała dopiero trzy dni, już wtedy wysyłali nam zdjęcia hałd ciuchów rozrzuconych na ziemi, przywiezionych przez kogoś dla uchodźców w dobrej wierze. Bardzo szybko zwykli obywatele i obywatelki organizowali rozdawanie jedzenia i wody. Przyjeżdżały już pierwsze osoby chętne odebrać kogoś spod granicy i zawieźć w głąb kraju.

Agata i Tadeusz raportowali: Koordynacji centralnej brak. Przedstawicieli rządu brak. Na każdym przejściu sytuacja wygląda inaczej, tak jak akurat ktoś lokalnie zarządzi, lub się zorganizuje. Ryzyko handlu ludźmi ogromne. Nikt nie rejestruje tego kto kogo zabiera i gdzie. A przecież większość osób przekraczających granicę to młode kobiety i dzieci. Wykończona kilkudniowym staniem w kolejce kobieta łatwo może zgubić dziecko w tłumie. Albo zaufać obcemu mężczyźnie z wolnym miejscem w ciepłym aucie. Niedługo później zapadła decyzja, że w punktach recepcyjnych przy granicy otworzymy bezpieczne przestrzenie dla dzieci. Pierwsza zostanie otwarta już 12 marca.

28 lutego, telefon od K.B., dziennikarza znanego z polsko-białoruskiej granicy. „Kalina, zróbcie coś, tutaj w Medyce są setki czarnych osób. Stoją na mrozie, słaniają się na nogach, zasypiają na stojąco. Nikt im nie pomaga, nikt ich nie wpuszcza do autokarów, nie zabiera do samochodów. Ktoś tu zaraz umrze!”

Jeszcze tego samego dnia organizujemy pierwszy autokar. W międzyczasie odzywamy się do Biennale Warszawa, które już wcześniej sygnalizowało, że mają sporą przestrzeń w centrum Warszawy, którą chętnie udostępnią nam na działania z osobami z doświadczeniem migracji. Pewnie raczej chodziło im o freeshop, albo przestrzeń warsztatową, ale kiedy opisujemy im pokrótce całą sytuację i mówimy, że musimy gdzieś położyć, ogrzać i nakarmić kilkadziesiąt osób, reagują pełną otwartością. Obdzwaniają znajome sąsiednie knajpy, zamawiają darmowe posiłki. Aktorzy i aktorki organizują materace, pościel. Bus z 53 osobami dociera do Biennale nad ranem 1 marca.

Od tego momentu w Biennale zatrzymało się już prawie 300 osób, 4 psy i 2 koty. Znajdują w nim schronienie wszystkie osoby – te przywiezione naszymi transportami z granicy, ale także takie, których miejscy wolontariusze przeganiają z dworców (osobom bez ukraińskiego paszportu mówiono, że mają iść do swojej ambasady – nawet jeśli dana osoba była uchodźcą, lub najbliższe przedstawicielstwo jej kraju znajdowało się w Berlinie), rodziny romskie, ukraińskie i dwukulturowe. Punkt recepcyjny w Biennale Warszawa działa nadal, otwiera się co tydzień na 4 dni (wtorek-sobota).

Ja również byłam na granicy polsko-ukraińskiej – pojechałam po osoby z Azji Środkowej do Korczowej. Już Tadeusz i Agata opowiadali o szoku na widok uśmiechniętych, uprzejmych strażników granicznych przenoszących dzieci przez granicę na rękach, pomagających z bagażami. Do tej pory funkcjonariusze straży, których spotykaliśmy od sierpnia 2021 r., celowali w dzieci z broni, ładowali je na ciężarówki i przepychali przez druty polsko-białoruskiej granicy. Dzieci syryjskie uciekały od wojny, w której uczestniczyły wojska Putina tak samo jak dzieci ukraińskie.

Po 8 miesiącach na Podlasiu nie mogłam powstrzymać odruchowego napięcia w całym ciele na widok mundurów WOT w Korczowej. Ta sama formacja, która wyciąga aktywistów, czy dziennikarzy z samochodów, bezprawnie dokonuje brutalnych zatrzymań kilkaset kilometrów na północ, tutaj przewozi zgrzewki wody dla uchodźców i pyta, w czym może pomóc.

Prywatne kliniki medyczne ogłaszają, że będą leczyć uchodźców z Ukrainy za darmo. PKP też oferuje darmowe przejazdy. Komunikacja miejska w Warszawie ogłasza, że przejazdy dla wszystkich Ukrainek i Ukraińców są za darmo.

Osoby w polskich i białoruskich lasach pytają nas „Dlaczego nam nie możecie pomóc tak samo? W czym jesteśmy różni? Nasze domy też zniszczyły bomby, nasze dzieci nie są bezpieczne tam, skąd pochodzimy”. Uchodźcy, których udało się wydostać z podlaskiego piekła, ewakuowani do Polski latem Afgańczycy, a także obecni tu od lat Czeczeni pytają: „Jak możemy się włączyć w pomoc? Wiemy, jak to jest, jak trzeba uciekać i zostawić wszystko. Współczujemy Ukrainie”.

Po trzech tygodniach wojny było już w Polsce milion osób, które uciekły przed wojną z Ukrainy. „Pomożemy wszystkim, możecie na nas liczyć” – mówi rząd. Kiedy w sierpniu zeszłego roku staliśmy na polu w Usnarzu Górnym, upominając się o 32 osoby, które uciekły przed Talibami z Afganistanu, ten sam rząd mówił „dziś wpuścimy 32 osoby, jutro przyjdzie 300, pojutrze 3 tysiące, potem 30 tysięcy i 300 tysięcy. Polski na to nie stać”. Musieliśmy więc przez 8 miesięcy dokonać cudownego skoku gospodarczego, skoro nagle tyle rzeczy, o które latami upominaliśmy się w imieniu osób uchodźczych, teraz okazały się możliwe do załatwienia od ręki dla milionów osób z Ukrainy. 

Trzeciego szoku brak – społeczeństwo obywatelskie daje radę

W kolejnych tygodniach wojny popularny stał się żart, że Polska to jest jedno wielkie NGO. Powstaje Grupa Zasoby, która w końcu przyłącza się do Fundacji Ocalenie. Przez 35 dni działania na Dworcu Zachodnim po prywatnych mieszkaniach lokuje 5530 osób. Na Centralnym powstaje oddolna inicjatywa wolontariacka Grupa Centrum i zarządza wsparciem na dworcu lepiej niż jakakolwiek władza. Ocalenie szkoli i wysyła na granicę wolontariuszy i wolontariuszki do pracy w bezpiecznych przestrzeniach dla dzieci: do Hrubieszowa, Przemyśla, Zamościa, Łodyny, Dorohuska i Korczowej. Zatrudniamy na potęgę: koordynatorki wolontariatu, specjalistów i specjalistki do organizacji większej liczby kursów języka polskiego i świetlic dla dzieci na Mazowszu, ukraińskojęzyczne mentorki w Centrach Pomocy Cudzoziemcom w Warszawie, Łomży i Łodzi. Wiemy, że gdy opadnie pierwszy wybuch pomocowego entuzjazmu, to na organizacjach pozarządowych będzie się opierał główny ciężar pomocy i wspierania integracji osób, które postanowiły uciec do Polski. Tutaj właściwie nie ma zaskoczenia – tak było przecież zawsze, zmieniła się tylko skala.

Źródło: https://wiadomosci.gazeta.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com