PiS ucieka w ostatniej chwili. „Zbliżaliśmy się już do czerwonej linii”

Jacek Gądek Gazeta.pl

Prezes PiS Jarosław Kaczyński ogłosił, że rząd podejmuje decyzję: zamyka granicę dla ukraińskiej żywności. Z informacji Gazeta.pl wynika, że Nowogrodzka uznała po rozmowach z rolnikami i analizie swoich badań sondażowych, że to niezbędne, bo inaczej – przez złość na wsi – starci władzę.-

Zbliżaliśmy się już do czerwonej linii. Gdybyśmy teraz nie zamknęli granicy dla żywności z Ukrainy, to w maju nie byłoby już co zbierać i przegralibyśmy wybory – słyszymy od ważnego polityka PiS.

To miał być już ostatni moment na tak radykalną decyzję, a rolnicy – wedle sztabu PiS – nie zaakceptowaliby delikatniejszego rozwiązania. Nie była to decyzja rządu PiS, ale konieczność wskazana przez sztab wyborczy tej partii.

Wedle informacji Gazeta.pl, centrala PiS miała dwa podstawowe źródła wiedzy, która legła u podstaw o tak radykalnej decyzji. Pierwsza: wyniki badań sondażowych, które na bieżąco wykonywane są na zlecenie PiS – z nich płynął wniosek, że cierpliwość rolników jest już na wyczerpaniu i bez rozwiązania problemu rząd może się niedługo szykować na potężną eskalację kryzysu. Druga: rozmowy z rolnikami podczas spotkań organizowanych przez parlamentarzystów. Obóz rządzący wywiódł z tych spotkań, że rolnicy mają jeszcze wiarę, że PiS rozwiąże problem z ukraińską żywnością tak, jak wcześniej choćby z węglem, ale musi to zrobić już teraz i bardzo twardo – nim ta wiara się ulotni, a rolnicy stracą dochody.

Choć sami rolnicy i to jeszcze tacy, którzy produkują na rynek, to w rzeczywistości bardzo niewielki odsetek mieszkańców wsi, to są ludźmi istotnymi dla lokalnych społeczności i wpływowymi. Bez uśmierzenia wściekłości tych ludzi na ulicach i wschodniej granicach należałoby się spodziewać – i tak też sądzono na Nowogrodzkiej – protestów i blokad. Zwłaszcza że po pszenicy rynek zalałby też nabiał, drób, ziemniaki i masa innych produktów.

Kryzys wokół tej żywności – kolejnych produktów po pszenicy – mógł eskalować z każdym dniem. Dlatego to sam prezes PiS pojechał 200 km pod Ostrołękę, aby ogłosić naprędce przygotowany plan: zakaz wwozu produktów rolniczych z Ukrainy, powszechny skup zboża, dopłaty do niego i dopłaty do nawozów. Tak to już w PiS jest, a i rolnicy do grupa wymagająca bezpośredniości: żeby coś miało wagę, to musi to powiedzieć prezes, nawet jeśli nie ma do tego żadnego formalno-państwowego tytułu. – Prezes przyjechał, bo u nas władzę oznacza prezes – słyszymy wprost.

Paradoksów i kontrastów w tej sytuacji jest bez sporo: prezes PiS (a nie premier) ogłasza decyzję rządu, że granica zostanie zamknięta dla ukraińskiej żywności (co jest nielegalne, bo to polityka celna to domena Unii Europejskiej). Decyzję tylko formalnie podejmuje rząd, ale to decyzja sztabu i prezesa. A Kaczyński ogłasza ją w Łysych, małym miasteczku niedaleko Ostrołęki  – decyzja odbije się echem w całej Europie. Ponadto, gdy Kaczyński ogłasza zakaz wwożenia żywności z Ukrainy i argumentuje to także… interesem Ukrainy. Bo według niego bez tego embarga uderzającego dziś w ukraińską gospodarkę, jutro PiS przegra wybory, a władzę przejmie Platforma Obywatelska, która – to opinia Kaczyńskiego – nie chce za mocno wspierać Ukrainy.

Wedle naszych informacji polski rząd dzień wcześniej poinformował stronę ukraińską, że ogłosi dziś decyzję o zamknięciu granicy dla ukraińskiej żywności. W najbliższych dniach mają się odbyć rozmowy międzyrządowe ws. tego, czy i jaki kształt ma mieć umowa handlowa z Ukrainą o przewozie żywności.

Z kolei Komisja Europejska nie została poinformowana, choć polityka handlowa, celna to domena UE, a więc zamkniecie granicy dla żywności z Ukrainy jest nielegalne. Także komisarz ds. rolnictwa – wskazany przez obóz PiS – Janusz Wojciechowski nie został powiadomiony. Tym bardziej Wojciechowski nie uczestniczył w podejmowaniu tej decyzji. Zresztą jest on odbierany w elektoracie PiS, a zwłaszcza rolniczym, bardzo kiepsko. Uchodzi już za dystyngowanego pana z brukselskich salonów, a nie za swojego chłopa.

PiS spodziewa się teraz ostrej reakcji ze strony Komisji Europejskiej. I wręcz zaciera ręce na wizję, że Bruksela będzie domagać się cofnięcia zamknięcia granic.  Bo PiS chce decyzji bronić twardo – tak jak rolnicy tego żądają. – Rolnicy mówili nam na spotkaniach „PiS musi rozwiązać problem”, więc musimy – słyszymy w tej formacji. – Gdy już ogłosiliśmy decyzję, to będziemy z Brukselą rozmawiać z innej pozycji.

Przedstawiciele obozu rządzącego przekonują, że i inne państwa graniczące z Ukrainą rozważają zamkniecie granicy. Ministrowie rolnictwa – były i obecny – mówili niedawno, że są w tej sprawie prowadzone rozmowy z rządami Węgier, Rumunii, Bułgarii, Czech i Słowacji. Ale nie ma żadnej pewności, czy pójdą one drogą Polski i będą zamykać swoje rynki dla ukraińskiej żywności.

Póki co reakcja Komisji Europejskiej jest jednak niewiadomą. W samym PiS jest za to świadomość, że dotychczas rząd za słabo zabiegał w Brukseli o to, aby żywność z Ukrainy tylko przejeżdżała przez Polskę tranzytem w drodze np. do Afryki, a nie zalewała rynku.

Do hali sportowej szkoły podstawowej zjechała się wierchuszka PiS. Nie tylko prezes Jarosław Kaczyński, ale też premier Mateusz Morawiecki. Dodatkowo ministrowie: ten tu najistotniejszy, bo rolnictwa, Robert Telus, Marlena Maląg, Henryk Kowalczyk, Waldemar Buda i Grzegorz Puda. Plus wiceministrowie. W Łysych miało się odbyć wyjazdowe posiedzenie rządu, ale ostatecznie, choć było sporo ministrów, to posiedzenia formalnie nie zorganizowano.

W Łysych Morawieckiemu i Telusowi pozostało już tylko mówić o drobniejszych rzeczach, bo najważniejszą ogłosił prezes PiS. Istotnych dla konkretnych branż rolniczych, ale nie dla całej branży.

Przekaz płynący z bardzo krótkiej konwencji PiS jest taki: PiS zamyka granicę dla ukraińskiej żywności i da rolnikom dopłaty. Kaczyński starał się przekonać, że dając rolnikom, daje wszystkim. Podkreślił bowiem, że zamknięcie granicy służy też „wszystkim obywatelom, bo kryzys polskiej wsi musiałby się przełożyć na szereg innych kryzysów, odnoszących się także do tych, którzy na wsi nie mieszkają”.

Konwencje PiS odbywające się w większych miastach albo w Warszawie mają inną oprawę niż ta na prowincji. W Łysych nie było żadnego protestu przeciwko PiS, ani transparentów, ani haseł czy wrogości. Sami swoi. Największe ryzyko stwarzał wczorajszy pan w dresie z napisem „almoust famous”, który jednak zadowolił się miejscem przed progiem hali. Na ok. 300-400 osób, które były w środku, nie było żadnego krytycznego głosu, za to spokój i machanie flagami – owszem.

Przed halą sportową szkoły podstawowej goście i działacze partyjni drwią z krytycznych wobec nich telewizji. – Kłamczuchy spadać – mówił jeden z czekających w kolejce mężczyzna. A starsza kobieta dodawała: – Babci się boicie?

Źródło: gazeta.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com