Masowy ostrzał Ukrainy, eksplozja rakiety w Polsce, szczyt G20 – co mają ze sobą wspólnego?

Rosyjski pocisk manewrujący. Zdjęcie poglądowe z otwartych źródeł

15 listopada rosyjscy okupanci zaatakowali Ukrainę z powietrza. Według oficjalnych danych Sił Zbrojnych Ukrainy, Rosja uderzyła na całe terytorium Ukrainy 96 powietrznymi i morskimi pociskami manewrującymi (X-101, X-555, kaliber), kierowanymi pociskami powietrznymi X-59, a także dronami szturmowymi Shahed-136/131, Orion, Orlan – 10″. Obrona powietrzna zestrzeliła 77 pocisków i 12 dronów. 

15 listopada Rosja przeprowadziła starty z regionu Rostowa, a także z Morza Czarnego.

Rosja gromadzi rakiety i drony od dwóch tygodni, aby 15 listopada przeprowadzić kolejny masowy atak na Ukrainę. Strajki padły głównie na obiekty infrastruktury energetycznej, ostrzał stał się najbardziej masowy od początku wojny na pełną skalę i doprowadził do nagłych przerw w dostawie prądu w całym kraju.

Większość pocisków zostało zestrzelonych przez Ukraińców. Zestrzelono m.in. 75 pocisków manewrujących, 2 pociski kierowane i 10 dronów. Według wyliczeń armii ukraińskiej, Rosja na wtorkowy atak wydała od 526 do nawet 994 milionów dolarów. 

„Uszkodzonych zostało około 30 obiektów – zarówno obiektów prywatnych, jak i obiektów infrastruktury krytycznej. Wszędzie pracuje policja, wszędzie prowadzone są oględziny miejsca wydarzeń, zbierane są pozostałości rakiet” – powiedział minister spraw wewnętrznych Denys Monastyrskyi.

Minister poinformował też, że w tej chwili wiadomo o jednej osobie zabitej w Kijowie i sześciu rannych – trzech w Kijowie i trzech kolejnych w innej miejscowości.

W wyniku ostrzału doszło do krytycznej sytuacji w systemie energetycznym Ukrainy, około 10 mln obywateli zostało pozbawionych prądu. Rano większość odbiorców była w stanie przywrócić zasilanie, ale awaryjne wyłączenia trwają nadal, aw niektórych przypadkach całkowite wyeliminowanie skutków ataku zajmie nawet rok.

W przeciwieństwie do ostrzału 10 października, który rozpoczął się około godziny 6 rano, Rosja czekała z uderzeniem do godziny 14:00 (być może było to spowodowane szczytem G20, który szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow opuścił tuż po obiedzie).

Od szczytu „Grupy Dwudziestu”, który zakończył się 16 listopada na indonezyjskiej wyspie Bali, trzeba było spodziewać się przełomowych wypowiedzi. Za dużo — gdy obecna jest w nim Rosja, która jest w stanie zablokować każdą niekorzystną dla siebie decyzję.

Zacznijmy od złych: te oczekiwania zostały spełnione. Choć Rosja, a raczej szef jej MSZ Serhij Ławrow, przedwcześnie uciekł z Indonezji, to jednak rosyjski wpływ na końcowy komunikat okazał się dość zauważalny.

Tam prawie w ogóle nie wspomina się o wojnie Rosji z Ukrainą, a sformułowania, w których jest, w końcu podkreślają: nie ma jedności G20 w sprawie rosyjskiej agresji, ta kwestia została przekazana rządom narodowym (i znane jest ich stanowisko). Nie powinno to jednak wpłynąć na poparcie Kijowa przez jego partnerów.

W 2022 roku po raz pierwszy pojawiło się pytanie o zasadność obecności Rosji w „Grupie Dwudziestu”. Żaden inny członek G20 od czasu jej istnienia nie odważył się tak rażąco naruszyć zasad prawa międzynarodowego poprzez otwartą inwazję na terytorium innego państwa. Właściwie powiedział to bezpośrednio prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, który nazwał to G19 w przemówieniu wideo do członków Grupy Dwudziestu. A Rada Najwyższa zaapelowała do państw G20 o wykluczenie Federacji Rosyjskiej z jej członkostwa.

AP Photo / Willy Kurniawan

Przed szczytem G20 przedstawiciele Wielkiej Brytanii i UE obiecali osiągnąć maksymalną izolację rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa. Biały Dom obiecał wcześniej, że Joe Biden nie spotka się z Putinem w żadnym formacie.

Jednak sama Rosja zrobiła wszystko, by jak najbardziej odizolować się od G20. Jak już wiadomo, Putin nie tylko nie przyjechał, ale wręcz odmówił wygłoszenia przemówienia w Internecie, co jest całkiem zrozumiałe, biorąc pod uwagę jego obecny status wyrzutka państw demokratycznych i druzgocącą porażkę na Ukrainie. Reprezentujący Rosję Ławrow wyglądał na raczej nieszczęśliwego, nie powiedział nic nowego, skutecznie zablokował przyjęcie wspólnej deklaracji szczytu Azji Wschodniej z powodu rozbieżności z cywilizowanym światem o Ukrainę, a następnie opuścił szczyt G20 w połowie spotkania.

Ławrow przemawiał na dwóch panelach poświęconych bezpieczeństwu żywnościowemu i energetycznemu oraz ochronie zdrowia, odbył spotkania z przedstawicielami Chin i Turcji oraz Sekretarzem Generalnym ONZ, a także odleciał do domu przed drugim dniem szczytu.

A kilka godzin po przemówieniu Zełenskiego na szczycie – którego propozycje, nawiasem mówiąc, w dużej mierze odpowiadały tematom żywności, energii i bezpieczeństwa nuklearnego – Rosja przeprowadziła zmasowany atak rakietowy na ukraińską infrastrukturę. Znalazło to odzwierciedlenie jedynie w indywidualnych wypowiedziach przywódców państw zachodnich i NATO, a nie całej G20, mimo apelu szefa MSZ Dmytra Kuleby.

Tego samego dnia poinformowano o wybuchach w suszarniach zbożowych w polskiej wsi Przewodów w województwie lubelskim, w pobliżu granicy z Ukrainą. Jednocześnie czas eksplozji – 15:40 czasu warszawskiego – zbiegł się z zakrojonym na szeroką skalę atakiem rakietowym Federacji Rosyjskiej na Ukrainę.

Wiadomo już, że eksplozje, w których zginęły dwie osoby, były spowodowane upadkiem jednej lub dwóch rakiet. W związku z tym Polska zapowiedziała już powołanie się na artykuł 4 Paktu Północnoatlantyckiego, który przewiduje zwoływanie konsultacji w przypadku zagrożenia.

Jednak zarówno Polska, jak i jej sojusznicy w Sojuszu nie przedstawili jeszcze ostatecznej oceny tych wydarzeń. Niewykluczone, że w wybuchu brała udział ukraińska obrona powietrzna – najnowsza wersja jest już aktywnie rozpowszechniana przez Federację Rosyjską.

Twitter / PolskaPolicja

Wiemy, że rosyjski atak rakietowy trwał cały dzień, ale w tej chwili nie mamy przekonujących dowodów na to, kto wystrzelił tę rakietę. Śledztwo trwa – powiedział późno 15 listopada prezydent RP Andrzej Duda.

Jednocześnie Prezydent RP Andrzej Duda powiedział, że „to, co się stało, było odosobnionym incydentem” i „nie ma oznak, że (takie ataki) będą kontynuowane”.

Zaraz po wybuchach media, powołując się na okolicznych mieszkańców, podały, że uderzyły dwie rakiety. Następnie upubliczniono zdjęcia wraku, na których niektórzy eksperci rozpoznali pozostałości pocisku C-300, będącego na uzbrojeniu Rosji. Jednocześnie specjaliści od uzbrojenia są przekonani, że konsekwencje zderzenia z tym pociskiem wcale nie są typowe. A zakłada się, że przy takim incydencie państwo terrorystyczne może sprawdzić, jak faktycznie działa obrona powietrzna NATO.

Zdjęcie wraku rakiety i miejsca wybuchu

W oświadczeniu MSZ RP na wezwanie ambasadora Federacji Rosyjskiej wskazano, że „w Przewodowie spadła rakieta produkcji rosyjskiej” (MSZ osobno podkreśliło, że rozmowa z rosyjskim ambasadora odbyło się „bez podania ręki”).

„Rosja teraz propaguje teorię spiskową, jakoby ukraiński pocisk obrony przeciwlotniczej miał spaść na terytorium Polski. To nieprawda. Nie ma potrzeby bawić się w rosyjską propagandę ani rozpowszechniać jej przesłań. Ta lekcja powinna była zostać wyciągnięta dawno temu , nawet po zestrzeleniu MH17” – napisał na Twitterze szef MSZ Ukrainy Dmytro Kuleba.

Ukraińska Rada Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony ogłosiła już dowody rosyjskiego tropu. Proszą o dostęp do miejsca wybuchu rakiety w Polsce. Taka decyzja została podjęta w Sztabie Naczelnego Wodza. Sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego Ołeksij Daniłow jest przekonany, że incydent wymaga dokładniejszego zbadania.

„Jesteśmy gotowi przekazać naszym partnerom dowody rosyjskiego śladu, który posiadamy. Oczekujemy również od naszych partnerów informacji, na podstawie których wyciągnięto ostateczny wniosek, że jest to ukraiński pocisk obrony powietrznej. Ponadto, Ukraina prosi o natychmiastowy dostęp do miejsca wybuchu przedstawicieli Ministerstwa Obrony Ukrainy i Państwowej Służby Granicznej Ukrainy” – powiedział Ołeksij Daniłow, sekretarz RBNiO.

Niezależnie od wniosków śledztwa, Zachód nie będzie miał żadnych roszczeń wobec Ukrainy. Bo bez względu na to, czyj to był pocisk, uderzenie na terytorium Polski było wyłącznie winą Federacji Rosyjskiej.

„Niezależnie od tego, czy ten pocisk był bezpośrednią prowokacją ze strony Rosji, czy ten pocisk zabłądził, czy ten pocisk jest prawdopodobnie pociskiem ukraińskiej obrony powietrznej, ten pocisk nadal wjechał na terytorium Polski, ponieważ Rosja prowadzi wojnę z Ukrainą, niezależnie kto ją uruchomił iw jakim celu, na pewno zabiła 2 Polaków przez Putina i Rosję” – podkreśla działaczka społeczna, liderka diaspory ukraińskiej w Polsce Natalka Panchenko.

Mimo to Sojusz Północnoatlantycki nie uważa rakiety za atak na siebie. Dlatego nikt nie będzie stosował artykułu 5 Traktatu NATO, który przewiduje zbiorową obronę w przypadku ataku na jednego z sojuszników. Odbędą się tylko konsultacje.

Jednocześnie Polska ma wszelkie powody, by deklarować potrzebę wzmocnienia obrony przeciwlotniczej i umieszczenia w kraju dodatkowych systemów obrony przeciwlotniczej.

To ostatnie może być również ważne dla Ukrainy – w Warszawie mogą nalegać, aby w celu zapewnienia pełnego bezpieczeństwa jej terytorium obrona powietrzna NATO obejmowała również tereny przygraniczne Ukrainy, a być może cały zachód kraju.

Ale jednocześnie nie należy się uspokajać: rosyjska propaganda będzie starała się jak najlepiej wykorzystać tę sprawę. Między innymi poprzez swoich agentów wpływu w UE i USA, starając się wpływać na opinię publiczną, przekonując, że kontynuacja wojny zagraża teraz także państwom zachodnim, a to omal nie wprowadziło NATO w stan wojny z Federacją Rosyjską. To wszystko może być potężnym narzędziem propagowania idei jak najszybszego rozpoczęcia rozmów pokojowych i zamrożenia konfliktu – co próbuje teraz zrobić Federacja Rosyjska. Opór takiej propagandzie nie będzie łatwy, ale jest możliwy.

Karyna Koshel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wyświetlenia : 49
WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com