Nowy stary herold. Dlaczego Kreml potrzebuje Łukaszenki

Aleksandr Łukaszenka /AFP

Białoruski dyktator udzielił  wywiadu mediom. Dość przewidywalnie, że tematem numer jeden rozmowy dziennikarza wydania „Associated Press” z niegdyś „ostatnim dyktatorem Europy” były wydarzenia na Ukrainie.

Ton rozmowy i jej treść od razu dały jasne do zrozumienia: Łukaszenka mówi nie tylko za siebie. W przesłaniach białoruskiego uzurpatora prokremlowskie narracje były zbyt wyraźnie określono.

Tak samozwańczy prezydent Republiki Białoruś wyraził opinię, że „Ukraina nie wykazuje zainteresowania wobec rokowań z Rosją”.

„Znam stanowisko Federacji Rosyjskiej. Wiem, co Rosja oferuje Ukrainie. Ale dlaczego Ukraina, na terytorium której faktycznie trwa wojna, są działania wojskowe, giną ludzie, nie jest zainteresowana tymi negocjacjami, to inna kwestia. Ale odpowiedź na to pytanie można znaleźć w Waszyngtonie” – powiedział Łukaszenka.

Wystarczy ta wypowiedź Białorusina, żeby jasno zrozumieć: czyje myśli on nadaje, a raczej retransmituje, przekazując kremlowską narrację, o braku niezależności władz w Kijowie.

Prawie bez ukrywania Łukaszenka pojawia się w roli herolda Kremla. Z jednej strony białoruski dyktator nie ma prawie nic do stracenia, od dawna stał się uległym sługą Moskwy, zdolnym w każdej chwili spełnić każdy kaprys właściciela.

Z drugiej strony Kreml postrzega go jako postać na tyle dobrą, by przekazywać sygnały zarówno Ukrainie, jak i Zachodowi.

Nominalnie Łukaszenka jest prezydentem „niepodległego” państwa. Choć z zastrzeżeniami, niezbyt prawomocnym i nie do końca uznawanym w cywilizowanym świecie, ale jednak – prezydentem.

Moskwa uwielbia używać takich „liderów” do swojej gry: kiedy absolutnie kremlowskie idee są rzekomo nadawane przez niezależnych przedstawicieli państw europejskich.

I w tym wywiadzie Łukaszenka jasno określił się w roli gadającej głowy Kremla.  Także nadchodzące wydarzenia w postaci dość oczywistych sankcji wobec faszystowskiego Putina i nadążającego za nim Łukaszenki zmuszają ostatniego do zbliżenia się w kierunku rosyjskiego „kolegi”.

Jest to coraz bardziej globalne przywiążąnie Białorusi do Federacji Rosyjskiej. Putin zahacza Łukaszenkę zgodnie z prawem świata przestępczego – zamazując ręce Białorusina we krwi. A wtedy nie będzie łatwo temu ostatniemu wyjść z takiej „przyjaźni” i uniknąć odpowiedzialności.

Pod tym względem powstanie Państwa Związkowego Federacji Rosyjskiej i Republiki Białoruś wygląda na całkowicie logiczne połączenie – rodzaj konglomeratu tyranów, którzy zagrażają całemu światu.

Dokładnie tak to wygląda: jeden grozi, drugi jest rodzajem zastraszania, heroldem. Lub odwrotnie – narzędziem do znalezienia kompromisu.

Choć brzmi to dziwnie, ale tak po prostu jest. Biorąc pod uwagę rozwój sytuacji na Ukrainie, gdzie Kreml nie odniósł ani jednego prawdziwego zwycięstwa, ponosząc ogromne straty, Putin zmuszony jest szukać wyjścia z sytuacji.

On nie jest gotów, aby zakończyć tę wojnę tak po prostu – musi wyjaśnić swojej ludności, dlaczego to wszystko się zaczęło. Jedną z opcji jest pojawienie się w postaci dobrego dyktatora, który odpowiedział na prośbę strony ukraińskiej, prosząc o rozejm.

Problem polega jednak na tym, że negocjacje walczących stron znalazły się w impasie. Okrucieństwa popełniane przez rosyjskich faszystów na ukraińskiej ziemi faktycznie położyły im kres.

Do tego należy dodać sukcesy ukraińskiego wojska i pomoc wojskową zachodnich partnerów. Kreml stracił inicjatywę. Jeśli od początku wojny inicjatorem negocjacji był Kijów, teraz sama Moskwa jest gotowa działać jako petent.

Oczywiście Kreml nie może tego zrobić bezpośrednio (poziom miłości własnej nie pozwala), dlatego „niezależny” Łukaszenka pojawia się akurat na czas.

I zaczyna rozdawać stare, dobrze znane tezy Moskwy. Zastanawiając się na tym, czy ze strony ukraińskich przywódców istnieje pragnienie dyplomatycznego rozwiązania działań wojennych, białoruski dyktator powiedział następne:

„Może kierownictwo Ukrainy chce, ale nie może. Nie może z jednego powodu: bo dziś to nie Zełeński rządzi Ukrainą (niech się na mnie nie obraża, to jest mój punkt widzenia). Rządzi tam Zachód”.

„Jeżeli tylko Joe Biden powie: „Wystarczy, chłopaki, powalczyliście, mówiąc po rosyjsku, zmasakrowaliście sobie twarze, należy się uspokoić. Nikt nie potrzebuje wojny, jest ona nieopłacalna”, wszystko zatrzyma się w ciągu tygodnia” – takie są wnioski Łukaszenki, a raczej to przesłanie Moskwy.

Właśnie wychodzi tak: Biden jest winny wszystkiemu. Od 2014 roku Rosja prowadzi wojnę z Ukrainą: zajęła Krym, rozpętała konflikt na wschodzie sąsiedniego państwa, a w 2022 roku już atakuje całe terytorium kraju – bombarduje, gwałci, zabija cywilów, wymazuje całe miasta. Natomiast wszystkiemu winą jest Zachód, według Łukaszenki.

Ciekawa to logika, mówiąc dokładniej logika Kremla. Przy tym wszystkim samozwańczy Białorusin uważa, że Putin nie chce globalnego starcia z NATO. I to jest kolejna wiadomość z Kremla.

Z jednej strony Moskwa rozumie, że Federacja Rosyjska nie jest zdolna do walki z Sojuszem Północnoatlantyckim. Było to jasne wcześniej, ale teraz, gdy naród ukraiński zniszczył mit „drugiego wojska świata”, stało się to potwierdzonym faktem.

Ale przyznać się do tego faktu wprost Kreml nie jest w stanie. Dlatego ważne jest, aby wyjaśnić przede wszystkim Rosjanom, że sprawa nie leży w niezdolności Rosji do przeciwstawienia się NATO, lecz po prostu w tym, że Putin „nie chce”. A Łukaszenka jest wezwany do przekazania tego pomysłu.

Ale pomimo wszystkich niedogodności, a nawet beznadziejności swojej sytuacji, białoruski dyktator próbuje zostawić sobie szansę.

„Nie sądziłem, że ta operacja przeciągnie się w ten sposób. Nie jestem tak zanurzony w tym temacie, aby powiedzieć, czy idzie to zgodnie z planem Rosjan, jak oni mówią… Ale chcę jeszcze raz podkreślić, jak właśnie odczuwam, to wszystko się przeciągnęło” – powiedział Łukaszenka, dając jasno do zrozumienia, że stoi osobno, a agresywne plany Kremla osobno.

To prawda, że w tym samym dialogu z wydaniem „Associated Press” dyktator zadeklarował bliską przyjaźń z Putinem i ich nadzwyczajnie poufne relacje.

„Wątpię, by Putin miał bliższe, bardziej otwarte i przyjazne stosunki z którymkolwiek ze światowych przywódców niż z prezydentem Białorusi. Mamy bardzo przyzwoite i uczciwe relacje, zwłaszcza teraz” – powiedział Łukaszenka, zaznaczając, że o wszystkim mówi Putinowi prosto w oczy, jak starszemu bratu.

Dlatego słowa dyktatora Białorusi o tym, że nie jest wtajemniczony w plany Kremla, wydają się co najmniej mało przekonujące.

Ponadto, według niektórych politologów, jedną z wersji „przedłużającej się wojny na Ukrainie” i nieoczekiwanego wycofania wojsk rosyjskich z kierunku Kijowa pod koniec marca jest nagła odmowa Łukaszenki wsparcia ofensywy. W rezultacie siły okupacyjne Federacji Rosyjskiej musiały wycofać wojska w celu przegrupowania.

Oczywiście jest to tylko założenie, które może posłużyć jako opcja zapasowa dla samozwańczego dyktatora Białorusi, który w przypadku niepowodzenia planów Kremla (co jest bardzo prawdopodobne) stara się zapewnić własne alibi.

I choć Białoruś jest de facto już zaangażowana w wojnę Rosji z Ukrainą, ponieważ z jej terytorium przeprowadzono ostrzały i atak, w tym na Kijów, lecz de iure Mińsk nie uczestniczy w agresji.

I nawet przekazując pomyśły Kremla, Łukaszenka próbuje wytyczyć dla siebie drogi ucieczki. To, czy odniesie sukces, jest kontrowersyjnym pytaniem.

Po tym wszystkim, co zrobił, przede wszystkim we własnym kraju z własnym narodem, wyjście z sytuacji dyktatora wydaje się mało prawdopodobne. Na arenie międzynarodowej dyktator również „odniósł sukces”. Sytuację z Polską, którą Łukaszenka doprowadził jesienią ubiegłego roku prawie do konfliktu zbrojnego z sąsiednim państwem, celowo wysyłając tysiące migrantów z Azji na granicę białorusko-polską, można utożsamiać z rozpętaniem wojny.

Ale biorąc pod uwagę jego ogromne doświadczenie prezydenckie (prawie trzy dekady u steru Republiki Białoruś), nie ma wątpliwości, że jeszcze się nie spisuje.

Dlatego słowa dyktatora nie zawsze są jednoznaczne. Odpowiadając na pytanie dziennikarza o prawdopodobieństwo naciśnięcia przez Putina na „czerwony przycisk”, Łukaszenka zaznaczył, że „może czy nie – to Pan musi zadać to pytanie rosyjskiemu przywódcy”.

Ale przy tym ponownie przekazał pozdrowienia od Putina, oswiadczając, że „najprawdopodobniej nie chce globalnego starcia z NATO”. Wzywając więc Zachód do „wykorzystania tego i zrobienia wszystkiego, aby temu zapobiec”. Logika jest ciekawa: agresja została rozpętana przez Kreml, wciągając w to niemal całą Europę i światowe mocarstwa, a teraz to Zachód powinien wykorzystać „pragnienie” Moskwy i je powstrzymać.

Wydaje się, że starcze otępienie zbliża się do Łukaszenki równie wyraźnie jak do jego kolegi z Kremla, a w swoich wnioskach oni nie zawsze są adekwatni. Częściej akurat na odwrót.

Zachód z pewnością odpowie. I pomoże powstrzymać agresję Federacji Rosyjskiej. Ale zrobi to na swój sposób,  wspierając Ukrainę.

Teraz jest to oczywiste dla wszystkich: bez względu na to, jak geograficznie „wielka” była Rosja, naród ukraiński swoją odwagą, wytrwałością i siłą ducha udowodnił swoją wyższość nad średniowieczną Moskwią.

Ukraińcy swoim męstwem chronią całą Europę przed „rosyjskim światem”. A wspieranie Ukrainy dzisiaj jest gwarancją przyszłości całego świata.

Autor: Franciszek Kozłowski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wyświetlenia : 49
WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com