Pieniądze to krew wojny: jak sankcje wysuszają arterie rosyjskiej agresji

armyinform
Coraz częściej w przestrzeni informacyjnej pojawia się zmęczenie. Zachód, rzekomo, nie wytrzymuje napięcia wojny. Rosyjska propaganda starannie podsyca narracje o domniemanym rozłamie wśród sojuszników Ukrainy, o wątpliwościach co do skuteczności sankcji, o dążeniu niektórych polityków do „powrotu do rozmów” i „szukania równowagi”. Ale czym tak naprawdę jest równowaga — kompromisem ze złem, czy moralnym przywództwem, które nie pozwala mordercy dyktować warunków pokoju?
Niedawny zmasowany atak Rosji na Ukrainę w nocy z 16 na 17 czerwca ponownie pokazał istotę reżimu na Kremlu: to nie siła geopolityczna, to nie strategiczna racjonalność — to brutalność w najczystszej postaci. Nikt już nie może chować się za dyplomatycznymi formułami, gdy państwo metodycznie zamienia cudze miasta w spaloną ziemię, a dzieci w cele. W tej rzeczywistości kwestia sankcji to nie ekonomia. To kwestia godności.
Sankcje to nie abstrakcyjne liczby w raportach ministerstw finansów. To konkretne narzędzia, które mogą wysuszyć źródła, z których Kreml czerpie siłę: ropa, gaz, system bankowy, dostęp do technologii, logistyka, instrumenty finansowe służące obchodzeniu zakazów. Żadna rakieta wystrzelona w stronę Ukrainy nie powstała z niczego. W niej — zachodnie mikrochipy, azjatyckie komponenty, energia z ropy, którą ktoś nadal kupuje. Dopóki w Moskwie istnieje iluzja, że świat boi się własnej odwagi, dopóty krew będzie nadal płynąć ulicami ukraińskich miast.
Tak, efekt sankcji nie jest natychmiastowy. Ale to proces systematycznego wyniszczania. Rosja już dziś zmuszona jest improwizować — naprawiać stare sowieckie czołgi, kupować drony od Iranu, werbować więźniów do armii. To nie oznaka siły, to sygnał, że presja działa. Ale to nadal za mało. Wciąż istnieją czarne dziury: cieniowe schematy przez kraje pośredniczące, alternatywne szlaki finansowe, podwójne standardy na rynku ropy.
Dlatego teraz krytycznie ważne jest nie tylko utrzymanie reżimu sankcyjnego, ale jego wzmocnienie. Szczególnie w świetle ostatnich dyskusji w USA, gdzie pojawiają się głosy o potrzebie „rozsądnych” podejść i sankcjach jako ostatecznym środku „wymuszania pokoju”. Takie podejście jest niebezpieczne, ponieważ zakłada, że agresorowi można pozostawić przestrzeń do manewru. A to oznacza — również przestrzeń do popełniania kolejnych zbrodni.
Prawdziwy pokój nie rodzi się ze słabości. Pokój, który zdobywa się poprzez moralną klarowność, a nie handel z terrorystami, jest jedynym możliwym w świecie, gdzie wciąż istnieje pojęcie sprawiedliwości. I właśnie sankcje są ekonomicznym wyrazem tej sprawiedliwości. Ich siła nie leży wyłącznie w izolacji agresora, ale w sygnale: nie pozwolimy, aby terror stał się normą.
Każde ograniczenie dla rosyjskiego banku to jedna rakieta mniej. Każdy zakaz dostarczania komponentów — to jeden dron mniej, który uderzy w ukraińską elektrownię. Każde zamrożone złoto — to jeden kontrakt mniej na broń z Korei Północnej. Wszystko to — elementy jednego wielkiego mechanizmu powstrzymywania.
Na tym etapie ważne jest działanie nie fragmentaryczne, ale w szerokiej, solidarnej koordynacji. UE, USA, Wielka Brytania, Japonia, Korea Południowa, Australia, Kanada — wszyscy razem muszą pokazać nie tyle siłę liczebną, co jakościową jedność. Historia nie wybacza słabości. Każde ustępstwo, każde „ale” — to nie dyplomacja, lecz sygnał dla agresora, że ma jeszcze szansę. A nie powinien jej mieć.
Polska dobrze wie, czym jest zagrożenie ze Wschodu. Pamiętamy, co to znaczy być zakładnikiem geopolitycznych układów zawieranych bez naszego udziału. Dlatego nasz głos dzisiaj — to głos za stanowczością. Za zasadniczą polityką sankcyjną. Za tym, by na mapie przyszłości nie było już miejsca dla imperiów śmierci. I w tym — nie tylko interes Ukrainy. W tym — bezpieczeństwo Europy. W tym — nasz moralny obowiązek.
Karyna Koshel