Do finału jeszcze długo. W ciągu kilku miesięcy będzie kolejna kluczowa faza wojny

Fot. Libkos / AP Photo

Zarówno Rosjanie, jak i Ukraińcy liczą, że w tym roku uda im się przeprowadzić poważne ofensywy, które przełamią obecny impas. Nie nastąpią one jakoś szybko, ani nie będą błyskawiczne. Wojna potrwa jeszcze długo. Wiele zależy od kilku kluczowych czynników.

Wszystkie te czynniki dotyczą ogólnie zdolności Rosji i Ukrainy do wytrzymania długotrwałego konfliktu zbrojnego, pochłaniającego żołnierzy dziesiątkami tysięcy, a amunicję i broń na skalę niespotykaną od wojen światowych. Ta wojna stała się maratonem, biegiem na wytrzymałość po tym, jak już prawie rok temu Ukraińcy skutecznie podstawili nogę Rosjanom szykującym się na łatwy i zwycięski sprint.

Stabilizacja skończy się w ciagu najwyżej kilku miesięcy

Na razie efekt większej niż się spodziewano skuteczności Ukrainy i nieskuteczności Rosji jest taki, że na froncie mamy pat. Obu stronom w obecnych warunkach brakuje sił na dokonanie jakichś istotnych przełamań. Miejscami trwają bardzo intensywne walki, zwłaszcza w Donbasie za sprawą nieustannych ataków Rosjan, oraz w rejonie Kreminna-Swatowe za sprawą ataków Ukraińców. Giną i zostają ranne nawet tysiące żołnierzy dziennie, płoną dziesiątki pojazdów różnego rodzaju i wystrzeliwane zostają tysiące ton amunicji. Pomimo tego patrząc na mapę całej Ukrainy, zmiany w przebiegu linii frontu od prawie dwóch miesięcy można zobaczyć tylko przy pomocy lupy.

Ukraińcy nie mają już przed sobą perspektyw na relatywnie łatwe sukcesy. We wrześniu w obwodzie Charkowskim mogli przeprowadzić błyskawiczną ofensywę, bo atakowali bardzo słabo broniony odcinek frontu. Rosjanom brakowało ludzi do jego obsadzenia po pół roku ciężkich strat, których nie było jak uzupełnić przez oderwany od rzeczywistości Kreml, który nie chciał mobilizować kraju. Późniejszy sukces w obwodzie Chersońskim w znacznej mierze był zasługą dogodnego terenu, czyli wielkiej rzeki Dniepr za plecami Rosjan, mocno utrudniającej im logistykę. Teraz front jest znacznie krótszy, gęściej obsadzony przez Rosjan dzięki mobilizacji, bez katastrofalnych wąskich gardeł logistycznych i z licznymi budowanymi pośpiesznie umocnieniami. Znacznie twardszy orzech do zgryzienia. Do tego jest ciągle ciepło jak na zimę, więc grunt jest rozmoknięty i utrudniający poruszanie się.

Nie oznacza to, że kolejne ukraińskie sukcesy są niemożliwe. Będą jednak znacznie trudniejsze do osiągnięcia i obarczone większym ryzykiem strat. Są właściwie dwa rejony, gdzie można się spodziewać kolejnej poważnej ukraińskiej ofensywy. Jeden to wspomniany front Kreminna-Swatowe, na pograniczu obwodów Charkowskiego i Ługańskiego. Pozycje obu stron nie zmieniły się tam istotnie od października, kiedy Rosjanie zdołali ustabilizować sytuację po klęsce w obwodzie Charkowskim. Ukraińcy miejscami posuwają się naprzód, ale bardzo powoli. Jest to raczej przygotowywanie gruntu pod coś większego w przyszłości niż zmasowane uderzenie. Drugi odcinek to Zaporoże. Ukraińcy mogą tam próbować przeciąć Rosjanom korytarz lądowy na Krym. Mieli chcieć to zrobić już wczesną jesienią 2022 roku, ale według anonimowych rozmówców amerykańskiego dziennika „Washington Post”, zostali od tego odwiedzeni przez zachodnich doradców. W ich ocenie ukraińskie wojsko nie miało wówczas dość sił na tak ambitną operację i było poważne ryzyko ugrzęźnięcia w połowie drogi do Morza Azowskiego po poniesieniu ciężkich strat. Ukraińcy mieli dać się przekonać i w zamian postawić na bardziej ograniczone ofensywy w obwodzie Charkowskim i Chersońskim. Trudno ocenić czy teraz mają większe dostępne siły i większe szanse powodzenia. Rosjanie swoją ciągłą presją w Donbasie zmuszają Ukraińców do kierowania tam dodatkowych sił, komplikując Ukraińcom tworzenie dużego zgrupowania do silnej ofensywy, oraz gromadzenie odpowiednich zapasów sprzętu i amunicji.

Ze swojej strony Rosjanie wydają się straceńczo przywiązani do narzuconego przez Kreml celu zajęcia całego Donbasu. Zużywają ogromne siły na atakowanie Ukraińców tam, gdzie ci są najlepiej na to przygotowani. Z drugiej strony mają jednak szkolić i przygotowywać do nowej ofensywy nawet 150 tysięcy zmobilizowanych wczesną jesienią. Sami Ukraińcy twierdzą, że spodziewają się użycia tych ludzi do otwarcia nowego frontu. Najpewniej na północy Ukrainy, czy to z terenu Białorusi (być może wspólnie z wojskiem białoruskim), czy to z terenu rosyjskich obwodów Briańskiego, Kurskiego lub Biełgorodzkiego. Czy ofensywa przy użyciu takich sił będzie miała szansę na jakiś wielki sukces, raczej wątpliwe. Jakość tego wojska na pewno nie będzie wysoka. Zmusi ono jednak Ukraińców do zorganizowania adekwatnej obrony i być może wyczerpie ich siły, które mogłyby być podstawą potencjalnych ofensyw na południu i wschodzie.

Wszystkie powyższe możliwe wydarzenia, czyli czy to większe operacje Ukraińców, czy Rosjan, to kwestia najpewniej najbliższych miesięcy. Najdalej wiosny, kiedy ziemia zdąży wyschnąć. Do czasu ich rozpoczęcia sytuacja najpewniej będzie wyglądać podobnie do obecnej. Miejscami intensywne walki, ale generalnie bez przełomowych wydarzeń na froncie, które mogłyby istotnie przybliżyć finał wojny. Kiedy już zaczną się większe operacje, to mogą trwać nawet kilka miesięcy, do późnej wiosny czy wczesnego lata. Potem znów czas konieczny do reorganizacji oraz odtworzenia sił i kolejne runda czy to latem, czy wczesną jesienią. Jeśli wszystko szłoby po myśli Ukraińców, to być może w tym etapie atakowaliby Krym, korzystając z wcześniej wyzwolonego Zaporoża, albo poważnie zagrażali okupowanemu od 2014 roku Donbasowi. Taka sytuacja, w połączeniu z wcześniejszymi porażkami, być może doprowadziłaby do jakiegoś przesilenia na Kremlu i realnej szansy na negocjacje pokojowe. Gdyby nic się Ukraińcom nie udało, to być może zmęczone wojną ukraińskie społeczeństwo i Zachód przymusiły Kijów do rozmów i zamrożenia konfliktu na kilka kolejnych lat, które posłużyłyby do zbrojeń Ukrainy i Rosji w oczekiwaniu na kolejną rundę.

Ludzie, sprzęt i wola na wojnę trwającą lata

Wielkie znaczenie dla wyniku walk będzie miało to, jak obie strony konfliktu będą sobie radziły z organizowaniem zasobów do prowadzenia tak długiej intensywnej wojny. To, z czym wojska obu stron zaczęły tę wojnę, w znacznej mierze już dawno się zużyło i przestało wystarczać. Im dłużej będzie trwał ten konflikt, a wszystko wskazuje na to, że będzie trwał jeszcze przez co najmniej większą część roku, tym większe będzie znaczenie skutecznego tworzenia nowych sił, uzupełniania strat i zapewniania sprzętu oraz amunicji. Dotyczy to nawet Rosji z jej na poły mitycznymi zapasami broni odziedziczonymi po ZSRR. W praktyce są one w wielu ważnych kategoriach już na wykończeniu. Braki w amunicji, lufach (w intensywnej walce lufy artylerii czy czołgów szybko się zużywają, zwłaszcza przy używaniu starej, lub kiepskiej jakości amunicji) czy innych częściach zamiennych (np. elementy systemów stabilizacji armat w czołgach, albo silników) to coś, czego nie widać w nagraniach z walk, ale może mieć ogromny wpływ na ich przebieg. Nie jest wielką tajemnicą, że obie strony się z tego rodzaju problemami mierzą. Lepiej i gorzej.

Absolutnie podstawowym zasobem są jednak ludzie. Ukraińcy na ogół radzą sobie z tym lepiej, bo mobilizację przeprowadzili na początku wojny i do początku lata osiągnęli poziom prawie miliona ludzi pod bronią w różnych formacjach mundurowych. Do dzisiaj istotnie się on nie zmienił. Więcej ludzi Ukrainie nie trzeba, bo i tak brakuje dla nich sprzętu. W zamian trwa proces szkolenia tych już pod bronią do możliwie wysokiego standardu. Istotną pomoc świadczą tu NATO i UE. Pod egidą Brytyjczyków trwa operacja Interflex, której celem jest szkolić do 12 tysięcy ukraińskich żołnierzy co 120 dni. Od jesieni trwa operacja unijna, którą koordynuje Polska, mająca na celu na razie wyszkolenie 12 tysięcy Ukraińców.  Do tego trwają oddzielne szkolenia specjalistyczne obsług systemów uzbrojenia przekazywanych przez Zachód, żołnierzy sił specjalnych i podoficerów. Szeroko zakrojony proces, który będzie miał istotny wpływ na relatywnie wyższą jakość ukraińskiego żołnierza. Żołnierza, który na dodatek jest znacznie lepiej zmotywowany do walki.Na tym tle Rosjanie radzą sobie znacznie gorzej. Mobilizację zaczęli katastrofalnie późno, ponad pół roku po rozpoczęciu wojny, kiedy właściwie sypał im się front z braku ludzi i nie było absolutnie żadnej alternatywy. Jak to w Rosji, na początku był totalny bardak, który życiem przypłaciło tysiące mobików rzuconych do łatania frontu bez żadnego przeszkolenia. Ci, którzy zostali w Rosji, mają się lepiej, ale nie dobrze. Wojsku brakuje ludzi i infrastruktury do prowadzenia dobrych szkoleń na taką skalę. Żołnierze zawodowi wyznaczeni do zadań instruktorskich w znacznej mierze zdążyli wyginąć na froncie lub stać się na nim niezastąpieni. Infrastruktury nie da się postawić z dnia na dzień dla ponad stu tysięcy szkolonych, więc część żyje w prowizorycznych warunkach, masowo chorując w rosyjską zimę, albo jeśli mieli szczęście, to trafili do Białorusi, gdzie jak na wschodnie standardy mogą komfortowo się szkolić. Choć początkowy chaos względnie opanowano, to dalej trudno mówić o kompleksowym i skutecznym programie szkoleniowym. Efektem będą masy jako tako przeszkolonych żołnierzy o niskim morale. Czynnik ludzki niezmiennie będzie więc dawał przewagę Ukraińcom.

Drugi niezwykle ważny czynnik to amunicja, a raczej zdolność do jej produkcji. Zwłaszcza tej artyleryjskiej oraz czołgowej. Jej zużycie można mierzyć w wagonach dziennie. To skala, na którą nie były gotowe obie strony. Ukraińcom ich własne zapasy skończyły się jeszcze wiosną. Do dzisiaj ratuje ich ogromne wsparcie Zachodu, który masowo oddaje swoje zapasy i skupuje co się da z całego świata. Popyt jest tak ogromny, że jest globalny deficyt różnych materiałów służących do jej produkcji. Na przykład niedawno Niemcy przyznali, że do tej pory polegali na importowanym z Chin puchu bawełnianym, który stanowi niezbędny element produkcji nitrocelulozy dla amunicji. Ponieważ popyt wzrósł ogromnie, a Chiny mają swoje problemy, to terminy dostaw zrobiły się wielomiesięczne, poważnie wpływając na procesy produkcji. Podobne problemy są z samymi materiałami wybuchowymi, których produkcji nie da się łatwo i szybko zwiększyć. Widać to na przykładzie USA, gdzie zlecone przez Pentagon trzykrotne zwiększenie skali produkcji amunicji artyleryjskiej jest rozłożone na trzy lata. Ukraińcy ze swojej strony starają się uruchomić własną produkcję amunicji o radzieckich kalibrach i pod koniec grudnia pojawiły się pierwsze zdjęcia nowych ukraińskich pocisków artyleryjskich kalibru 152 mm na froncie.

Rosjanie mają podobne problemy. Owszem, poradzieckie zapasy mieli większe, ale zużycie też mają znacznie większe. Jeszcze latem pojawiły się doniesienia o brakach amunicji kalibru 122 mm i wywożeniu zapasów z białoruskich magazynów, czy niepotwierdzonych zakupach w Korei Północnej. Teraz coraz częściej mowa o brakach amunicji kalibru 152 mm i dostawach niskiej jakości pocisków wyprodukowanych w 2022 roku. Jeśli rosyjskia artyleria nie będzie miała czym strzelać, to całe wojsko może stać się bezsilne, bo to właśnie masa artylerii jest jego ostoją. Podobne problemy są z częściami zamiennymi do pojazdów, wydolnością zakładów remontowych i zdolnością do poradzenia sobie z zachodnimi sankcjami poważnie utrudniającymi zakupy części do elektroniki, czy maszyn do produkcji. W tej sprawie Rosjanie zaspali podobnie jak z mobilizacją ludzką. Gospodarkę zaczęli mobilizować też dopiero jesienią, kiedy na Kreml przebiła się rzeczywistość. Ukraińcy w tej kwestii mają i gorzej i lepiej. Gorzej, bo ich krajowy przemysł zbrojeniowy został w znacznej mierze zniszczony, zdezorganizowany i zmuszony do pracy w ukryciu oraz w krajach sąsiednich, co ogranicza jego wydajność, która nigdy nie była wystarczająca do zaspokojenia potrzeb takiej wojny. Na swoje szczęście Ukraińcy mają za sobą koalicję odpowiadającą za około połowę światowej gospodarki. Może i nieruchawą oraz momentami wewnętrznie sprzeczną, ale zasadniczo znacznie bardziej zdeterminowaną niż można było się spodziewać rok temu. Jeśli nie zabraknie woli, to na pewno nie zabraknie środków, aby zapewnić Ukraińcom konieczne wsparcie na długi czas.

Wola to ostatni kluczowy czynnik. Ukraińskie społeczeństwo na razie ma niezachwianą wolę stawiania oporu agresorowi. Liczne i nadpodziw duże sukcesy w walkach sprawiają, że Ukraina jest przekonana, iż może wygrać. Negocjacje, które zawsze wymagają jakichś ustępstw, na razie nie są atrakcyjne. Podobnie Rosjanie, którzy tkwią z uporem w swoich rojeniach o imperialnej potędze i nie dopuszczają myśli o porażce. Pomimo tego, że za sprawą mobilizacji, dużych strat i pogarszającej się stopie życia przeciętnego obywatela, wojna zaczęła dotykać całego społeczeństwa. Kluczowa może się okazać wola Zachodu, bez którego wsparcia Ukraina nie przetrwa. Na razie wydaje się ono być niezachwiane. Pomimo okazjonalnych sygnałów, że kiedyś z Rosją trzeba będzie się jakoś dogadać, to widać raczej szykowanie się na długie wspieranie Ukraińców, niż na porzucenie ich na pastwę Rosji. Skrajna katastrofa gospodarcza wywołana ograniczeniem dostaw surowców z Rosji nie nastąpiła. Kluczowi w tej grze Amerykanie zagwarantowali ogromne pieniądze (43 miliardy dolarów) na wsparcie Ukrainy w tym roku. W skali budżetu USA to drobne, a tyle wystarcza do poważnego wykrwawiania poważnego rywala. Przy okazji zwiększając sprzedaż gazu i broni do Europy. Presji na szybki finał z tej strony też nie będzie. Wojna będzie więc trwać. Na razie żadna ze stron nie doznała dość dużych porażek, aby stracić wolę do jej prowadzenia.

Źródło: gazeta.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com