Dziennikarka żołnierzem piechoty. „Na długo przed atakiem wiedziałam, że będę w wojsku”

www.facebook.com/MinistryofDefence.UA

Przed wojną Marina Dawydowa była dziennikarką w ukraińskim mieście Dnipro. W marcu ubiegłego roku, kilka tygodni po rozpoczęciu regularnego ataku Rosji w Ukrainie, zamieniła dziennikarskie pióro na karabin maszynowy. Teraz mówi o sobie: „straszny żołnierz Dawydowa”. – Moje „dziewczęce” radości polegają na tym, że po moim przeszkoleniu żołnierz potrafi założyć sobie opaskę uciskową i pozostaje tylko rannym, nie staje się jednym z tych „na tarczy”, czyli nie umiera – mówi w rozmowie z portalem Niezalezna.pl.

WERSJA UKRAIŃSKA / Українська версія

Znamy się od dawna jako koledzy-dziennikarze… Kiedy i jak zdecydowałaś się chwycić za broń?

Nie mogę powiedzieć, że to była decyzja przez duże „D”. Wszystko do tego się sprowadzało. Ostatni rok przed Wielką Wojną był dość niespokojnym i my z mężem nawet nie omawialiśmy tego, że ktoś idzie do wojska, a ktoś zostaje. Oboje mieliśmy „punkty zbiórki”, w których planowaliśmy się stawić, kiedy nadejdzie „godzina X”. Tak więc na długo przed wiedziałam, że będę w wojsku.

Nie mogę powiedzieć, że to była decyzja przez duże „D”. Wszystko do tego się sprowadzało. Ostatni rok przed Wielką Wojną był dość niespokojnym i my z mężem nawet nie omawialiśmy tego, że ktoś idzie do wojska, a ktoś zostaje. Oboje mieliśmy „punkty zbiórki”, w których planowaliśmy się stawić, kiedy nadejdzie „godzina X”. Tak więc na długo przed wiedziałam, że będę w wojsku.

Miałam dużo szczęścia, trafiając do tej jednostki z takim dowództwem.

Pozwolono mi spełnić moje silne pragnienie opanowania medycyny taktycznej. Otrzymałam możliwość ukończenia niezbędnego szkolenia dla podniesienia wiedzy i teraz zajmuję się szkoleniem personelu z medycyny taktycznej. Mój mąż jest ratownikiem medycznym z dużym doświadczeniem, wiem, ile inwestuje w szkolenie swoich chłopaków, i chcę, żeby moi nie mieli gorzej.

Czy jesteś jedyną dziewczyną w swojej jednostce? Jak ogólnie układa się życie jednostki i Twoje w niej, biorąc pod uwagę, że jesteś kobietą?

Nie jestem jedyną dziewczyną, ale faktycznie jest nas bardzo mało, mniej niż 1 proc. na batalion. A żołnierze są częścią większego organizmu, jakim jest wojsko.

Przemieszczamy się, bywają miejsca bardziej zdatne do życia albo mniej – ale jesteśmy piechotą, żyjemy nie tam, gdzie komfortowo, a tam, gdzie trzeba.

Kiedy brakuje wody technicznej, bardzo pomaga suchy prysznic [produkty takie jak tzw. suchy szampon, chusteczki higieniczne czy specjalne pianki czy żele do ciała – przyp. Niezalezna.pl]. Kłaniamy się nisko za niego nie tylko wolontariuszom. Pozwala on wykąpać się prawie w całości, przy wykorzystaniu zaledwie połowę szklanki wody, raz dziennie lub raz na dwa dni. Jednak głowy tym się nie umyje, ale można zapleść dredy – i problem „z głowy”. Zaplotłam je jeszcze zeszłej jesieni i czuję się świetnie, myjąc włosy raz w miesiącu. Generalnie kwestia higieny w wojsku to dość względna sprawa, bardzo różni się od życia w mieście. Jeśli nie śmierdzisz sąsiadom i nie przyklejasz się do swoich ubrań, jesteś względnie czysty. Zdziwilibyście się, gdybym powiedziała, ile czasu skarpety uważa się za niewymagające zmiany. Wolałabym nie robić krzywdy czytelnikom tymi szczegółami.

Jakie masz sposoby na odprężenie się?

Śpię. Ogólnie rzecz biorąc, umycie się (nawet pod suchym prysznicem), założenie czystych ubrań i wyspanie się w czystej pościeli – to ogromna przyjemność, w życiu cywilnym trudniej to docenić.

Czym dziewczyny pocieszają się w wojsku?

To mi przypomina bajkę o tym, że „zwykłe kobiece szczęście polega na tym, że mąż jej nie bije, że nie zmarła przy porodzie i jeszcze ma nową torebkę”. Jakie „dziewczęce radości”, c’mon? Moje „dziewczęce” radości polegają na tym, że po moim przeszkoleniu żołnierz potrafi założyć sobie opaskę uciskową i pozostaje tylko rannym, nie staje się jednym z tych „na tarczy”, czyli nie umiera.

Pełnicie służbę z mężem w tej samej jednostce. Jak to jest – być razem w wojsku?

Och, pytanie, które było zadawane setki razy. Nie, my pełnimy służbę osobno. Był to świadomy wybór i mieliśmy możliwość robić to razem. Nie skorzystaliśmy z tej możliwości celowo.

Temu jest kilka przyczyn i żadna z nich nie jest związana z miłością. Bardzo kocham i szanuję mojego męża, ale on i ja jesteśmy dość impulsywnymi ludźmi i jesteśmy dość młodym małżeństwem, więc służba w tej samej jednostce: a) denerwowałaby nas oboje; b) denerwowałaby cały batalion; c) mogłaby negatywnie wpłynąć na jakość służby. Nie wiem, czy po powrocie pozabijamy się nawzajem, ale na pewno nie warto tego robić w czasie służby, osłabiając tym skuteczność bojową jednostki. I cieszę się, że mój mąż to rozumie, i popiera to stanowisko obiema rękami. Może to są te dziewczęce radości – wiedzieć, że ktoś Cię rozumie i wspiera?

Dla ciebie zwycięstwo Ukrainy to…?

Powrót do granic państwowych (tego, co teraz nazywamy „granicami 1991”) – na tym zakończy się moja misja jako żołnierki. A potem oczywiście sąd, reparacje itp. – ale mam nadzieję, że tego już jakoś bez naszego udziału dokonają. Ja chcę domu, rodziny i w miarę możliwości powiększenia tej rodziny o jedną osobę – córeczkę. To będzie moje zwycięstwo.

Rozmawiał – Wołodymyr Buha.

Tłumaczenie – Olga Alehno.

Źródło: niezalezna.pl

1 thought on “Dziennikarka żołnierzem piechoty. „Na długo przed atakiem wiedziałam, że będę w wojsku”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com