Ukraina wygrywa bitwę o Charków, może wygrać wojnę, ale czy wygra pokój?

Zniszczenia we wsiach w rejonie Charkowa na Ukrainie, gdzie aktualnie toczą się walki. / autor: PAP/Alena Solomonova

Analitycy amerykańskiego Institute for the Study of War argumentują, że Ukraina wygrała bitwę o Charków.

Bitwa o Charków

Analizując ostatnie doniesienia z frontu i obserwując ruchy wojsk rosyjskich są zdania, że stronie ukraińskiej udało się najpierw odeprzeć siły rosyjskie od miasta, tak aby agresor nie był w stanie ostrzeliwać jego dzielnic ogniem artyleryjskim, a następnie realizując kontruderzenie Ukraińcy doszli do granicy z Federacją Rosyjską zdobywając miejscowość Ternowa.

Fakt ten potwierdzają też umieszczane w sieci filmy przedstawiające oddziały pospolitego ruszenia z tzw. Ługańskiej Republiki Ludowej, które uciekając przez natarciem ukraińskim chciały przejść do Rosji, ale, i tu ciekawostka, nie zostali wpuszczeni. Przeczy to narracji Putina z 9 maja, kiedy opowiadał on o walce „ramię w ramię” z prorosyjskimi formacjami Donbasu mówiąc wręcz, o nich per, „nasi Ludzie”, których Rosja nigdy nie opuści. Rzeczywistość wygląda nieco inaczej, propagandowe jeremiady rozmijają się z rzeczywistością, nie tylko zresztą w tym obszarze. Zdobycie przez Ukrainę Ternowy umożliwia zarówno kontynuowanie natarcia w stronę ważnego węzła komunikacyjnego jakim jest miejscowość Wołczańsk, ale również stawia przed władzami w Kijowie ważny dylemat o charakterze politycznym. A mianowicie czy przekroczyć granice państwową z Federacją Rosyjską, co oznaczałoby, jeśliby tego rodzaju decyzja została podjęta, wejście wojny w nową fazę. Rosjanie, w opinii ekspertów ISW wycofują się z okolic Charkowa, chcąc skoncentrować swe wysiłki w Donbasie.

Duże straty Rosjan

Wydaje się jednak, że niezależnie od tego czy oddziały ukraińskie przekroczą granice państwową, czy tego nie zrobią, to i tak wojna wydaje się zmieniać swe oblicze. Pojawiły się informacje ukraińskiego Sztabu Generalnego o tym, że na południu siły rosyjskie budują umocnioną eszelonowaną obronę, co świadczyć ma o tym, że na tym kierunku nie mają zamiaru atakować a przygotowują się do defensywy. To też skłania do wniosku, że główny nacisk położony zostanie w Donbasie, najprawdopodobniej podjęta zostanie próba „małego okrążenia” Sewierodoniecka i Łysyczańska. Piszę małego, choć należałoby określić je mianem malutkiego, zwłaszcza, że we wcześniejszych fazach wojny na Ukrainie eksperci argumentowali, że strategicznie Rosjanie mogą chcieć najpierw zamknąć siły ukraińskie na południowym-wschodzie w „wielkim kotle” uderzając na Dniepr z kierunku charkowskiego i zaporoskiego. To dość szybko okazało się zadaniem przekraczającym rosyjskie możliwości, więc pojawiła się koncepcja „małego okrążenia”, które miałoby zamknąć w kotle siły ukraińskie w wyniku uderzeń z północy z okolic Iziumu i południa z Doniecka.

Teraz pojawia się kolejna koncepcja jeszcze bardziej ograniczonego przestrzennie rosyjskiego uderzenia. O determinacji Rosjan świadczy i to, co stało się ostatnio w okolicy miejscowości Bilohoriwka. Rosjanie chcieli tam sforsować rzekę Siewiernyj Doniec, po to aby zamknąć w okrążeniu Sewierodonieck i Lisiczańsk, ale ponieśli w czasie przeprawy ciężkie straty. Nie zrażeni nimi podjęli w ostatnich godzinach ponownie próbę forsowania rzeki, również nieskuteczną i z równie dużymi stratami. Analitycy liczą) rosyjskie straty w czasie tej nieudanej przeprawy, oceny wahają się od dwóch BTW do nawet brygady, tym niemniej mamy do czynienia ze znacznym ich rozmiarem.

Prócz tego ważne, a może nawet ważniejsze jest co innego. Otóż, jak napisał Mick Ryan, australijski dwugwiazdkowy generał, obecnie wykładowca akademicki, który na bieżąco analizuje i komentuje przebieg wojny skuteczne zorganizowanie operacji forsowania rzeki jest chyba najtrudniejszym działaniem sił lądowych, wymagającym koordynacji wysiłków w wielu domenach, odpowiedniego planowania i przygotowania. Rosjanie nie potrafią najwyraźniej tego robić, stracili mnóstwo sprzętu, w tym najcenniejszego i trudnego do zastąpienie inżynieryjnego, ale co ważniejsze, stracili najprawdopodobniej możliwość zorganizowania przeprawy na tym kierunku operacyjnym, co może mieć istotne znaczenie dla powodzenia operacji okrążania Sewierodoniecka i Lisiczańska czyniąc ją trudniejszą i mniej prawdopodobną.

Wolne postępy Rosjan

Co to wszystko razem wzięte oznacza dla perspektyw wojny? Otóż rosyjskie postępy w Doniecku mają miejsce, ale są znacznie wolniejsze niźli to pierwotnie zakładano. Próby okrążenia sił ukraińskich, póki co kończą się niepowodzeniem, front stabilizuje się a typowaną przez wielu ekspertów linią rozgraniczenia może stać się rzeka Siewierny Doniec. Reportaże z linii frontu zamieszczane w amerykańskich mediach zawierają powtarzające się opinie, ukraińskich dowódców, że „Rosjanie walczą jak zombie”, nie licząc się ze stratami w ludziach, próbują, powtarzając uporczywie natarcia na tym samym kierunku osiągnąć przełamanie w wyniku zmęczenia przeciwnika i przewagi ogniowej. To w pewnym stopniu wyjaśnia dlaczego zachodni analitycy są zadnia, że rosyjski system dowodzenia jest wadliwy, mało twórczy i inicjatywny, dowódcy szczebla taktycznego nie cechują się pomysłowością a wszystkie decyzje skoncentrowane jest „na szczycie” co utrudnia adaptacje do ciągle zmieniającej się sytuacji na polu walki, zwłaszcza jeśli szwankują systemy łączności. Wyjaśnia to również dlaczego postępy Rosjan są tak niewielkie. Ale kwestia ta stawia też na porządku dnia pytanie o zdolność, obydwu zresztą stron, choć w przypadku atakującej Rosji odpowiedź na nie jest ważniejsza, do uzupełniania strat. Ukraińskie media informują powołując się zresztą na opinie wywiadu i analityków wojskowych, że już obecnie Rosjanie przeprowadzają skrytą mobilizację, która docelowo ma doprowadzić do wzrostu ich sił o 100 tys. żołnierzy. Każdemu, kto byłby gotów podpisać kontrakt oferuje się 170 tys. rubli miesięcznie, co w Rosji jest bardzo znaczącą kwotą. Oczywiście nie dla informatyków w Moskwie i Petersburgu, bo ci zarabiają więcej, zresztą z tego powodu akcja werbunkowa w większych miastach jest prowadzona bez większego zaangażowania, ale w ubogich regionach w rodzaju Dagestanu czy Buriacji, to góra pieniędzy. Konstantin Maszowiec, ukraiński ekspert wojskowy jest zdania, że nawet jeśli założy się, że pozyskani teraz „żołnierze kontraktowi” to pierwszorzędny materiał, co samo w sobie świadczy o sporym optymizmie, to realizacja tych planów da rosyjskim siłom zbrojnym co najwyżej 20 do 25 Batalionowych Grup Taktycznych, a to oznacza, że Rosjanie nie będą mieli potencjału przełamaniowego i co najwyżej uzupełnią luki powstałe w wyniku poniesionych strat. Michael Kofman, ekspert think tanku CNA stworzonego przez amerykańską marynarkę wojenną, jest też zdania), że Rosjanie nie ogłoszą mobilizacji. Nie mają do tego ani niezbędnego systemu prawno – organizacyjnego, ani nie są w stanie przeszkolić takiej liczby rekrutów. Będą raczej starali się odwoływać do półśrodków, skłaniać zwalnianych do rezerwy, po rocznym przeszkoleniu, poborowych aby ci podpisali kontrakty, zachęcać innych. Skala tych działań pozwoli im na uzupełnienie strat, rotowanie walczących oddziałów, ale jednocześnie raczej świadczy o ograniczonych celach wojny, a nie dążeniu, do opanowania całej Ukrainy, czy choćby lewobrzeżnej jej części. To ostatnie wydaje się dziś zdecydowanie poza zasięgiem ich możliwości.

Punkt kulminacyjny operacji w Donbasie

Mike Martin analityk wojskowy pracujący King’s College War Studies, napisał, że „bitwa o Charków” przypomina mu poprzednią, toczoną o Kijów. Sposób działania strony ukraińskiej w obydwu przypadkach był podobny. Najpierw atakowane były linie zaopatrzenia, następnie rosyjskie zgrupowanie było odcinane od głównych sił i metodycznie niszczone. W jego opinii „czas pracuje dla Ukrainy”, morale wojska jest wysokie a zaopatrzenie, wraz z narastaniem pomocy Zachodu, poprawia się. Nie można tego powiedzieć o stronie rosyjskiej, która będzie miała do czynienia z narastającymi problemami z zaopatrzeniem i spadającym morale swych oddziałów. Z czasem, w jego opinii, działania wojsk ukraińskich będą w większym stopniu skoncentrowane na akcjach zaczepnych, co dodatkowo, pogłębiać będzie spadek nastrojów po stronie rosyjskiej. Zdaniem większości analityków druga faza wojny – operacja w Donbasie, właśnie osiąga swój punkt kulminacyjny. Impet rosyjskiego uderzenia wytraca swą siłę, zdobycze terytorialne są niewielkie a straty duże. Wiele wskazuje na to, że wchodzimy w trzecią fazę wojny – stabilizacje sytuacji na linii rozgraniczenia a w perspektywie być może zmniejszenie intensywności walk, choć niewykluczona jest kolejna, czwarta faza polegająca na przejściu strony ukraińskiej do kontrofensywy.

W takim momencie prezydent Francji, Macron, zaapelował do liderów Zachodu aby „nie upokarzać Rosji”, rozpocząć rokowania między Rosją a Ukrainą, a to ostatnie państwo, zamiast przyjmować do Unii Europejskiej umieścić w bliskim, ale jednak zewnętrznym kręgu państw z Unią współpracujących. Na domiar wszystkiego prezydent Ukrainy ujawnił) w trakcie wywiadu we włoskiej stacji telewizyjnej RAI1, iż Macron chciałby aby Ukraina zaakceptowała utratę części swojego terytorium i zgodziła się na rozmowy, które w gruncie rzeczy przypominałyby Porozumienia Mińskie. Trudno inicjatywy te traktować w innych kategoriach niźli, obiektywnie rzecz biorąc, działanie na rzecz Moskwy, która wojnę może przegrać, a jej pozycja, z czasem będzie ulegać osłabieniu. W podobny sposób należy również traktować lakoniczny komunikat kanclerza Scholza, który ukazał się po jego rozmowie telefonicznej z Putinem. Jest on znacznie bardziej wywarzony niźli apele Macrona, ale pkt. 1 w którym mowa jest o natychmiastowym zawieszeniu ognia, w obliczu aktualnej sytuacji, jest obiektywnie rzecz biorąc również działaniem na rzecz Moskwy i wezwaniem do powrotu do formuły Traktatów Mińskich. Problem zarówno Paryża jak i Berlina wydaje się jednak polegać na tym, iż tego rodzaju opcja nie interesuje dziś nikogo. Ani Kijowa, który coraz częściej mówi, że warunkiem zakończenia wojny jest odzyskanie wszystkich utraconych przez Ukrainę ziem, w tym Krymu i Donbasu, ani mocarstw anglosaskich, ani też państw Europy Środkowej i Nordyckiej, które też wystąpiły ostatnio wspólnie przeciw propozycjom zmian w unijnych traktatach, co równolegle proponował Macron. Zarysowuje się zatem pęknięcie między „starą Europą”, reprezentowaną dziś przez prorosyjską Francję, której towarzyszy uprawiającą chybotliwą politykę Berlin a Europą Środkową (za wyjątkiem Węgier) i Północną, które wespół z Anglosasami tworzą umowną koalicję nieprzejednanych. Przezwyciężenie tego podziału będzie, jak się wydaje, głównym zadaniem dyplomacji w najbliższych tygodniach. Będą od tego zależały zarówno decyzje madryckiego szczytu NATO jak i tempo procedowania przyjęcia Finlandii i Szwecji do Paktu, a także to czy wojną z Rosją, zostanie wygrana. Od zasypania tego pęknięcia zależeć będzie jeszcze coś znacznie ważniejszego, a mianowicie czy wygrany zostanie pokój z Rosją, którego istotą będzie budowa stabilnego systemu bezpieczeństwa w naszym regionie i zakwestionowanie, co najmniej na pokolenie, a jeszcze lepiej na zawsze, rosyjskich ambicji imperialnych. Ta walka rozstrzygnie się równolegle na froncie w Donbasie i w toku negocjacji w Paryżu, Berlinie i Waszyngtonie.

Marek Budzisz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com