Majmurek: PiS sam jest winny temu, że zachodni przywódcy rozmawiają z Putinem i Łukaszenką, nie oglądając się na Warszawę

Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki Źródło: FORUM, fot: Mateusz Wlodarczyk

Jak wiemy, Angela Merkel jest dla propagandy PiS niemalże tym, czym imperator Palpatine dla mitologii „Gwiezdnych wojen”. Trudno znaleźć wydanie „Wiadomości”, gdzie Merkel nie zostałaby przedstawiona jak arcyłotrzyni Europy, trzymająca w ręku nici wszystkich wymierzonych w Polskę intryg, na czele ze sterowanym z Berlina powrotem Donalda Tuska do ojczyzny.

Ostatnio na odchodzącą pomału z polityki niemiecką kanclerz z prawej strony spłynęła nowa fala ataków. Wszystko za sprawą jej rozmów z Władimirem Putinem i Alaksandrem Łukaszenką na temat sytuacji na polskiej granicy z Białorusią.

Można zrozumieć, że z polskiego punktu widzenia dialog Moskwy i Berlina ponad naszymi głowami wygląda okropnie i budzi najgorsze historyczne skojarzenia. Sprawy nie można jednak oceniać wyłącznie z wąskiej, polskiej perspektywy: mamy poważny kryzys na wschodniej granicy Unii Europejskiej i strefy Schengen, narastające napięcie w relacjach Białorusi nie tylko z Polską, ale całą europejską wspólnotą. Nic więc dziwnego, że poważni zachodni przywódcy – nie tylko Merkel, ale także prezydent Francji Emmanuel Macron – próbują rozwiązać ten kryzys u źródła, rozmawiając z odpowiedzialnym za niego przywódcą i liderem regionalnego mocarstwa, od którego Łukaszenka pozostaje głęboko zależny. To, że prowadzą te rozmowy, nie pytając nawet Warszawy o zdanie, jest oczywiście przykre – ale to wyłącznie wina obecnego obozu władzy.

Spalone mosty, wojskowe parady

Ta sytuacja jest bowiem efektem dwóch polityk obozu Zjednoczonej Prawicy: po pierwsze polityki w Unii Europejskiej w ostatnich sześciu latach, po drugie polityki wobec kryzysu na granicy w ostatnich kilku miesiącach.

Książkę o tej pierwszej można by zatytułować: „Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi”. W krótkim czasie polski rząd na własne życzenie wszedł w głęboki konflikt z Komisją Europejską, popsuł relacje z najważniejszymi stolicami kontynentu – z Paryżem i Berlinem na czele – postawił na egzotyczne sojusze z brexitową Wielką Brytanią i Węgrami, wreszcie zraził do siebie znaczną część europejskiej opinii publicznej swoją polityką wobec kobiet i społeczności LGBT+. Nic więc dziwnego, że w sytuacji kryzysu, gdy potrzebna jest nam solidarna polityka Unii, Polsce ciężko jest wystąpić w roli kształtującego ją lidera.

Nie pomaga też w tym to, jak Warszawa zareagowała na migracyjny kryzys na wschodniej granicy: podporządkowując go wymogom propagandy wewnętrznej, wykorzystując do ataków na opozycję i coraz głupszej, zmilitaryzowanej retoryki spod znaku „murem za mundurem” i „silni, zwarci, gotowi”. Jak mogłaby wyglądać odpowiedzialna reakcja? Cofnijmy się o kilka miesięcy. Już w czerwcu Mińsk wypowiedział umowę o readmisji – umożliwiającą legalne i cywilizowane odsyłanie uchodźców, którzy nielegalnie przybyli do Polski z Białorusi, na teren naszego wschodniego sąsiada. W lipcu Łukaszenka zaczął ściągać pierwszych migrantów na Białoruś.

Wtedy PiS powinien wykonać dwa ruchy. Po pierwsze, zacząć rozmawiać z opozycją w celu obniżenia temperatury politycznego sporu i wypracowania konsensusu na wypadek kryzysu na granicy. Konieczne byłoby pewnie wykonanie kroku, dwóch w stronę opozycyjnych partii. Można na przykład w pełni zrozumieć obawy opozycji co do współpracy z kimś takim, jak szef MSWiA Mariusz Kamiński, już raz skazanym (choć nieprawomocnie) na karę więzienia za przekroczenie uprawnień w czasach, gdy był szefem Centralnego Biura Śledczego.

Po drugie – i najważniejsze – już w lipcu trzeba było umiędzynarodowić sytuację, przede wszystkim w ramach Unii Europejskiej. Polska dyplomacja powinna przez wakacje przedstawiać nasz punkt widzenia europejskim stolicom, budować koalicję, która w razie czego będzie w stanie wywrzeć nacisk na Łukaszenkę, a jeśli trzeba – także na Putina. W takiej koalicji odgrywalibyśmy podmiotową rolę. Wtedy nikt nie dzwoniłby do Mińska i Moskwy, nie konsultując się najpierw z Warszawą.

W wakacje rząd jednak – jak można sądzić na podstawie powszechnie dostępnych informacji – rodzący się kryzys migracyjny przespał. Następnie zajął się przede wszystkim propagandą na użytek wewnętrzny: ministrowie w mundurach, zdjęcia drutów kolczastych, oskarżenia opozycji o „zdradę” i „grę w orkiestrze Łukaszenki”. Prezydent Duda znalazł jeszcze czas, by obejrzeć sobie mecz reprezentacji Polski w piłce nożnej, bo kryzys kryzysem, ale z szalikiem reprezentacji sfotografować się trzeba.

Merkel i Macron, w przeciwieństwie do liderów PiS, to politycy poważni. Gdy nasi przywódcy zajmowali się propagandą, oni pokazali, jak się robi międzynarodową politykę.

Bez dyplomacji nie damy rady

Propagandowej ofensywnie towarzyszyło wprowadzenie, a następnie przedłużenie stanu wyjątkowego. Rząd przekonywał nas, że pozwoli on przywrócić normalną sytuację na granicy. Jak wiemy, nie zadziałał w ten sposób.

Oczywiście, wobec polityki Łukaszenki Polska musiała wzmocnić policyjno-wojskową ochronę swojej wschodniej granicy. Czy faktycznie niezbędny był do tego stan wyjątkowy, jest kwestią mocno dyskusyjną. Jest za to oczywiste, że pogranicznicy, terytorialsi, żołnierze, druty kolczaste, armatki wodne, a nawet mur – jeśli w końcu powstanie – nie rozwiążą kryzysu. Są do tego warunkiem koniecznym, ale nie wystarczającym.

Rozwiązanie może przynieść tylko dyplomacja. Zatkanie kanałów przerzutu migrantów z państw Bliskiego Wschodu. Nacisk gospodarczy na reżim Łukaszenki, który każe się mu zastanowić, czy akcja destabilizacji wschodniej granicy UE jest rzeczywiście opłacalna z punktu widzenia interesów reżimu. Nacisk dyplomatyczny na państwa, od których Mińsk pozostaje dziś najbardziej politycznie i gospodarczo zależny.

Oczywiście, można i należy dyskutować o tym, jak w szczegółach powinna wyglądać dyplomacja. Przede wszystkim na temat tego, jak wiele w relacji z Mińskiem potrzeba „kija”, jak wiele „marchewki”. Bo ważne jest nie tylko to, by ugasić obecny pożar, ale i to, by przy okazji nie dać Łukaszence wszystkiego, czego chce, na czele z zalegitymizowaniem obecnej prezydentury, zbudowanej najpewniej na fałszerstwie wyborczym i fali represji przeciw własnemu społeczeństwu.

Nie da się jednak prowadzić dyplomacji samym kijem, odmawiając rozmów z przeciwnikiem. Przywódcy unijni zaczęli rozmawiać z Łukaszenką po pierwszej fali sankcji, zgodnie z regułami sztuki, łącząc nacisk z dialogiem.

Można też się spierać, czy klucz do rozwiązania konfliktu z Mińskiem leży w Moskwie, czy Pekinie. Jak zwrócił uwagę Adrian Zandberg, lider Partii Razem, dla Łukaszenki kluczowe są gospodarcze relacje z Chinami. Chinom zależy na rozbudowie terminalu kolejowego w Małaszewiczach, stanowi on część Nowego Jedwabnego Szlaku – wielkiego projektu komunikacyjno-handlowego, łączącego Chiny z europejskimi rynkami. Polska ma więc punkt nacisku na Pekin, by skłonić go do nacisku na Mińsk.

Czy PiS chce w ogóle rozwiązać ten kryzys?

We wszystkich tych dyskusjach Polska powinna brać udział. Merkel i Macron nie powinni podejmować tych decyzji bez nas. To, że podejmują, wynika z tego, jaką politykę prowadzili nasi rządzący. Dyplomacja wydaje się przynosić pewne efekty. Pierwszy samolot z Iraku zabrał migrantów z terenu Białorusi do domu. Opustoszało obozowisko w Kuźnicy, nie widać kolejnych. Turcja i Zjednoczone Emiraty Arabskie zablokowały loty na Białoruś z obywatelami Iraku i Syrii na pokładzie – to z ich lotnisk przedostawało się na Białoruś najwięcej migrantów.

Marszałek Czarzasty z Lewicy zadał w czwartkowym wywiadzie ważne pytanie: „Czy jeśli Angela Merkel rozwiąże kryzys na granicy, to okaże się zdrajczynią?”. Propaganda PiS wydaje się uważać, że tak. W piątek w portalu „wPolityce” można było przeczytać kuriozalny tekst Jacka Karnowskiego, którego teza sprowadza się do tego, że Merkel rozmawiała z Łukaszenką, choć nie było do tego żadnego powodu – Polska przecież „bohatersko odparła szturm na swoją granicę”. Pani kanclerz miało chodzić nie o rozwiązanie kryzysu, tylko o „zapobieżenie wzrostowi prestiżu Polski”.

Czytając taką narrację, dochodzącą z mediów najbliższych władzy, nie sposób nie zadać sobie pytania: czy naszym rządzącym zależy w ogóle na przywróceniu na granicy normalnej sytuacji? Czy raczej na tym, by kryzys i niepewność trwały tak długo, aż nie odbuduje się na nich sondaży? Jak mawiał jeden z bohaterów „Kleru” Wojciecha Smarzowskiego: „Chodzi o to, żeby pieniądze zbierać, a nie, żeby zebrać i zakończyć zbieranie”.

Źródło

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com