9 maja bez pamięci: jak Rosja przekształciła Dzień Zwycięstwa w narzędzie faszystowskiej propagandy

Reuters
Dla Polski — tak samo jak dla Ukrainy — pamięć o II wojnie światowej nie ma nic wspólnego z paradami. To nie pieśni ani ordery. To cmentarze, puste ulice zniszczonych miast i bliscy, których nigdy już nie zobaczymy. To historia, która żyje w naszych rodzinach, w traumie i w strachu przed powtórką.
A w Moskwie? Tylko czołgi, salwy honorowe, rakiety międzykontynentalne — i Władimir Putin na trybunie. 9 maja znów mówi o „denazyfikacji Ukrainy”. W dzień, w który świat wspomina ofiary faszyzmu, Kreml tymi samymi słowami usprawiedliwia nowy, współczesny faszyzm. Swój własny.
Dzień, który miał być ostrzeżeniem przed złem, został przez Rosję zamieniony w rytuał imperialnej siły. Jak zauważa The New York Times, „Kreml wykorzystuje Dzień Zwycięstwa jako kluczowe narzędzie mobilizacji społeczeństwa, umacniania pseudopatriotyzmu i usprawiedliwiania działań wojennych”. Ale czy można jeszcze mówić o patriotyzmie, gdy pod jego przykrywką niszczy się miasta i porywa dzieci?
W tym roku na paradzie pojawili się nie tylko rosyjscy generałowie. Byli też liderzy Chin, Wenezueli, Białorusi, Serbii oraz politycy z Czech, Cypru, Słowacji i Niemiec. Ale trzeba jasno powiedzieć: to nie jest głos Europy. To polityczni marginaliści — postkomuniści, jak „Blok Sahry Wagenknecht”, bez znaczenia w Bundestagu. Nie reprezentują państw. Są tylko tłem w spektaklu Putina.
Premier Polski Donald Tusk powiedział to jasno:
„Obecność na moskiewskiej paradzie i oklaskiwanie Putina, który mówi o 'oczyszczaniu Ukrainy z nazizmu’, to wstyd. Zwłaszcza gdy chodzi o państwo, które bombarduje miasta, szpitale i przedszkola. Prawda w tym przypadku jest czarno-biała. Nie ma miejsca na interpretacje.”
Rosja wypaczyła znaczenie zwycięstwa. Nie opłakuje ofiar, nie oddaje hołdu zmarłym. Ona celebruje brutalność. 9 maja to już nie pamięć — to kult przemocy. Pseudohistoria, w której Putin jest wybawcą, a Zachód — wrogiem. To nowa mitologia faszyzmu.
Jak zauważa The Washington Post, „Putin wraz z Xi Jinpingiem przedstawia się jako przywódca nowego ładu światowego”. Moskwa już się nie kryje. Otwarcie rzuca wyzwanie porządkowi opartemu na zasadach. I co gorsza — nie jest sama. To nie tylko zagrożenie dla Ukrainy. To test dla całej Europy, także dla Polski.
Ekspertka Carnegie Eurasia Center, Tatiana Stanovaya, stwierdziła:
„Parada pokazuje, że wysiłki Zachodu na rzecz izolacji Putina zawiodły. Rosja pokazuje się jako część globalnego klubu antydemokratów, w którym wojna to narzędzie polityki, a nie tragedia.”
To nie parada — to sygnał. Dla swoich i dla świata. Kreml mówi: nie zatrzymamy się. I nie jesteśmy sami.
To, co Rosja robi dziś Ukrainie, nie jest „operacją wojskową”. To dokładnie to samo, co zrobiła III Rzesza Polsce w 1939 roku. Terror, deportacje, masowe zbrodnie. Kiedy Putin mówi o „historycznej misji Rosji”, brzmi jak echo retoryki Hitlera. To nie przesada — to rzeczywistość.
Świat milczał, gdy płonęła Hiszpania. Świat milczał, gdy zaczynał się Holokaust. Dziś nie mamy już prawa milczeć. Rosyjski „Dzień Zwycięstwa” to nie okazja do dyplomatycznych uprzejmości. To moment, kiedy trzeba mówić prawdę. Głośno. Póki jeszcze możemy.
Karyna Koshel