W przyszłym roku sytuacja w Ukrainie się zmieni. „Czegoś takiego nie widzieliśmy od czasów II wojny światowej”

W przyszłym roku wojna w Ukrainie może wejść w zupełnie nową, znacznie bardziej krwawą fazę. — Może to być moment masowych walk okupionych wielkimi stratami po obu stronach — mówi Onetowi płk Piotr Lewandowski. Ukraina zakłada, że docelowo wystawi do walki kilkaset tysięcy żołnierzy, a Rosjanie – mimo ewidentnego falstartu mobilizacji – mają potencjał do przerzucenia na front kilkaset tysięcy ludzi, i to jak na putinowskie standardy nieźle wyszkolonych. Dobra wiadomość dla Ukraińców jest taka, że wojsko Putina – m.in. za sprawą sankcji – jest coraz bardziej upośledzone technologicznie.

Niewyszkoleni, chorzy, niekiedy w podeszłym wieku ludzie, których z łapanki wysyła się na front. Zdarza się, że rezerwiści sami muszą kupować sobie niezbędny na polu walki sprzęt, bo armia praktycznie nic im nie zapewnia. W punktach mobilizacyjnych czasami nie ma łóżek, a niekiedy nie ma dosłownie niczego – „żołnierzy” wywozi się na pole i tam muszą czekać wiele godzin na pierwsze decyzje i rozkazy. Takie migawki, których można znaleźć całkiem sporo w sieci, wydają się standardem i dowodem na to, że rosyjskie wojsko nie jest żadną drugą potęgą na świecie, a jedynie powodem do kpin.

— Musimy pamiętać, że widzimy te miejsca, gdzie mobilizacja wyglądała naprawdę źle. Obraz budowany tylko takim przekazem jest po części zafałszowany, choć oczywiście jest prawdą, że mobilizacja w Rosji została przeprowadzona w sposób praktycznie dziki – mówi w rozmowie z Onetem płk rez. Piotr Lewandowski z Centrum Szkolenia Wojsk Obrony Terytorialnej, były szef bazy tarczy antyrakietowej w Redzikowie i weteran wojny w Iraku i Afganistanie.

Mobilizacja wyglądała dobrze, ale tylko na papierze

— Pijani rezerwiści czy zdjęcia miejsc punktów mobilizacyjnych, gdzie nie było łóżek czy nie było domów, to wszystko nie daje pełnego obrazu. Bardziej znamienne są informacje, kogo wcielano do armii i co się później z tymi ludźmi działo — ocenia płk rez. Lewandowski.

Pułkownik podkreśla, że mobilizacja opiera się na bazach informacyjnych o żołnierzach, a takie bazy w Rosji okazały się mocno nieaktualne. — Nic dziwnego, bo one były w dużej mierze papierowe, a nie komputerowe. Znamienna jest scena, w której minister obrony wizytuje terenowe biuro mobilizacyjne w Moskwie i się okazuje, że tam nic nie jest skomputeryzowane. Jeżeli tak to wygląda w stolicy, to zastanówmy się, jak to wygląda gdzieś na obrzeżach Rosji, np. w Jakucji?

Oficerowie odpowiedzialni za mobilizację byli rozliczani z frekwencji. Gdy okazało się, że bazy są nieaktualne, bo część rezerwistów ma inne adresy, a część ludzi na wieść o mobilizacji zaczęło się ukrywać, oficerowie poszli po linii najmniejszego oporu. — Zaczęto brać tych, których najłatwiej złapać, czyli np. ludzi, którzy mieli stałe zatrudnienie w zakładach pracy. I nieważne nawet było, że czasami ci ludzie pracowali w zakładach, które produkowały coś na rzecz rosyjskich sił zbrojnych – komentuje płk Lewandowski.

Pracujesz w Rosji, pięć dni później jesteś w ukraińskiej niewoli

— Na wszelki wypadek nie robiono żadnej komisji lekarskiej, aby, broń Boże, nie okazało się, że ktoś jest niezdolny do służby. Mało tego, zdrowi ludzie wiedzieli, że mogą zostać wcieleni, więc sporo z nich zaczęło się ukrywać lub zaplanowało ucieczkę z Rosji. Wcielano więc do wojska tych, którzy byli przekonani, że nie muszą się ukrywać, bo do wojska nie pójdą z powodu chorób. To zabrzmi brutalnie, ale dla Rosjan to nie miało większego znaczenia, bo i tak zakładano, że większość takich rezerwistów i tak długo nie pożyje – zauważa ekspert.

Chaos był jednak znacznie większy. Rezerwiści po zasadniczej służbie wojskowej byli często kierowani bezpośrednio na front, bez żadnego szkolenia. Płk Lewandowski przypomina, że było to złamanie obowiązujących przepisów w Rosji. — Rozkaz mówił jasno. Trzy dni wcielenia, dwa tygodnie szkolenia uzupełniającego i dopiero po tym czasie rezerwista miał być kierowany do jednostek macierzystych. W rzeczywistości wielu rezerwistów wysyłano praktycznie od razu na front.

Dlaczego Rosjanom tak się spieszyło? — Wiele miejsc, które miało tych ludzi szkolić, przestało istnieć. Bo za szkolenia często były odpowiedzialne jednostki wojskowe, które od miesięcy walczą już w Ukrainie. Efekt jest taki, że rezerwista potrafi już po pięciu dniach znaleźć się w ukraińskiej niewoli. Niedawno pojawił się wywiad z kierowcą mechanikiem bojowego wozu piechoty, którego zmobilizowano, gdy był w swoim zakładzie pracy w Rosji. Ten mężczyzna wstał od biurka, a pięć dni później był już w ukraińskiej niewoli, z czego dwa dni błąkał się w lesie.

Rosjanie uruchomili 80 ośrodków szkolenia. „Jeżeli nawet połowa z nich…”

Pułkownik Lewandowski prosi, by nie nazywać tego, co dzieje się w Rosji „częściową mobilizacją”. — Ona niczym nie różni się od powszechnej mobilizacji. Słowo „częściowa” zostało użyte tylko po to, by nie przyznać się do upokarzającej klęski. Jestem mocno przekonany, że ostatecznie to nie będzie 300 tys. rezerwistów, bo liczba zmobilizowanych żołnierzy będzie znacznie większa.

To jest zła wiadomość dla Ukrainy. Ale jeszcze gorsza jest taka, że Rosjanie mają potencjał, by mobilizacja na dalszych etapach wyglądała już inaczej. — Rosjanie uruchomili co najmniej 80 ośrodków szkolenia. Jeżeli nawet połowa z nich działa dobrze, to i tak będą w stanie szkolić jednostki zupełnie nowe. Z całą pewnością w przyszłym roku na froncie w Ukrainie pojawią się nowe oddziały, jak na standard rosyjski nieźle wyszkolone – mówi płk Lewandowski.

Pod znakiem zapytania stoi jednak kwestia, jakiego sprzętu będą używały nowe jednostki. — Nie jest zbiegiem okoliczności, że nagle armia białoruska przekazuje sprzęt armii rosyjskiej. Ten sprzęt trafi najprawdopodobniej do tych jednostek, które będą nowo formowane. To będzie może i sprzęt przestarzały, ale raczej technicznie sprawny. I może być go sporo.

— Ponadto Rosjanie mimo wszystko ciągle w bazach materiałowych mają sprzęt, który na Ukrainę jeszcze nie trafił. On był częściowo niesprawny, ale nie bez powodu w tej chwili wszystkie rosyjskie zakłady zdolne do naprawy ciężkiego sprzętu, zostały zmobilizowane i pracują na potrzeby armii — zauważa płk Lewandowski.

Takiej masy wojsk nie widzieliśmy od czasów II wojny

Rozmówca Onetu szacuje, że Rosjanie mogą wysłać w przyszłym roku na front w Ukrainie kilkaset tysięcy rezerwistów.

Ale i Ukraina rośnie w siłę. — Z danych sztabu ukraińskiego wynika, że obecnie Ukraina ma na różnym etapie formowania ponad 90 brygad. Ukraińskie brygady są duże, choć oczywiście inaczej wygląda jednostka pancerna, a inaczej zmechanizowana. Ale możemy uśrednić, że taka brygada liczy około 5 tys. ludzi. Ukraina zakłada, że docelowo te 90 brygad wystawi do walki, najprawdopodobniej już w 2023 r.

Przy takim scenariuszu łączną liczbę żołnierzy po obu stronach będzie trzeba liczyć już nie w setkach tysięcy. — Mówimy o zmasowaniu, którego nie widzieliśmy od czasów II wojny światowej. Konflikt, który widzieliśmy do tej pory, może się okazać tylko preludium, jeżeli chodzi o rozmiar strat i masowe walki — ocenia rozmówca Onetu.

Dobra wiadomość dla Ukrainy jest taka, że wojsko Putina – m.in. za sprawą sankcji i strat w wojnie – jest coraz bardziej upośledzone technologicznie. Ukraina odwrotnie, bo za sprawą dostaw z Zachodu może liczyć na coraz to lepsze uzbrojenie. Płk Lewandowski studzi jednak optymizm, przekonując, że do Ukrainy wciąż trafia zbyt mało sprzętu. — Wcześniej to była kroplówka, teraz jest to strumyk. Wodospadu nie będzie, dlatego że zdolności produkcyjne Zachodu są takie, jakie są. Zachód nie zakładał przecież, że będzie produkował rocznie tysiące czołgów.

Zdaniem wojskowego, Ukraina będzie potrzebowała m.in. lotnictwa. — Gdyby Ukraina takie lotnictwo uzyskała, to przy swoich zdolnościach sił naziemnych, Ukraina mogłaby zyskać sporą przewagę. Należy jednak pamiętać, że Rosję chroni parasol broni jądrowej. Moim zdaniem maksimum zwycięstwa dla Ukrainy byłoby wypchnięcie sił rosyjskich w okolicę strefy ATO — uważa płk Lewandowski.

Płk. rez. Piotr Lewandowski jest pracownikiem Centrum Szkolenia Wojsk Obrony Terytorialnej im. kpt. Eugeniusza Konopackiego, ps. „Trzaska” w Toruniu. Jest to jednostka, która zajmuje się przygotowaniem żołnierzy, zarówno Terytorialnej Służby Wojskowej, jak i żołnierzy zawodowych, do funkcji dowódczych oraz instruktorsko-specjalistycznych w strukturach Brygad Obrony Terytorialnej.

Onet.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com