MON wyciąga rękę po radia z USA, choć ma alternatywę w Polsce. Której nie zamawia

Fot. MON

Władze USA wyraziły wstępną zgodę na eksport do Polski radiostacji wojskowych wartych miliard złotych. Ze strony MON i wojska nie ma informacji, o co chodzi. Jednak znów jest to sytuacja, kiedy chcemy importować coś, co potencjalnie możemy produkować w Polsce.

Informacja o potencjalnym zakupie radiostacji amerykańskiej firmy Harris nadeszła z Waszyngtonu. Potencjalnym, ponieważ na razie to tylko wstępna zgoda na eksport. Nie kontrakt. MON i wojsko do tej pory nie informowało oficjalnie o zamiarze tego rodzaju dużego zakupu z USA. Amerykańska agencja DSCA (Defense Security Cooperation Agency), odpowiadająca między innymi za nadzór eksportu uzbrojenia, wydała jednak swój rutynowy komunikat informujący o zamiarze sprzedaży amerykańskiego sprzętu wojskowego. Swoje ewentualne zastrzeżenia mogą teraz przedstawić członkowie Kongresu, po czym zapada formalna zgoda na eksport.

Jak wynika z informacji DSCA, Polska jest zainteresowana zakupem szerokiej gamy radiostacji wojskowych i odbiorników GPS wartych maksymalnie 255 milionów dolarów. Chodzi o AN/PRC-117G, AN/PRC-152A, AN/PRC-158, AN/PRC-160, AN/PRC-163 i AN/PRC-167 oraz wspomniane odbiorniki GPS i standardowy pakiet szkoleń, części zamiennych oraz wsparcia w użyciu. Za wymienionymi powyżej kodowymi oznaczeniami sprzętu kryją się radiostacje doręczne i plecakowe, czyli sprzęt przewidziany do użycia na najniższym szczeblu. Nie oznacza to jednak prostoty, ponieważ nawet te najmniejsze współczesne radiostacje wojskowe muszą być zdolne do automatycznego szyfrowania łączności i działania w realiach walki elektronicznej.

W oświadczeniu DSCA nie ma informacji o liczbie radiostacji oraz odbiorników, które chce kupić Polska, oraz terminach dostaw. – Oceniając po kwocie i rodzaju urządzeń, mówimy o zamówieniu wieloletnim na mniej więcej pięć tysięcy sztuk – mówi Gazeta.pl anonimowy były polski łącznościowiec pracujący w jednej z firm produkujących polskie radiostacje. Jak na warunki naszego wojska to dużo. Radiostacje firmy Harris są już w nim obecne. Weszły do niego początkowo przez Wojska Specjalne i konieczność szybkiego zapewnienia łączności z sojusznikami na misjach. Dwie dekady temu o polskie alternatywy było trudno. Ostatnie duże zakupy, o których wiadomo publicznie, to kontrakt z 2013 roku na 1,7 tysiąca sztuk radiostacji ręcznych i plecakowych Harrisa za 61 milionów dolarów, oraz w 2016 roku na 2,1 tysiąca za 123 miliony dolarów. Do tego w 2018 roku, ale na nieustaloną kwotę oraz liczbę. Radiostacje z USA trafiły do Wojsk Specjalnych, niektórych oddziałów zwiadowczych regularnego wojska oraz do Wojsk Obrony Terytorialnej.

Polska opcja

Zapowiedź kolejnego kontraktu tego rodzaju wywołała, delikatnie rzecz ujmując, poruszenie w kilku polskich firmach. Te twierdzą bowiem, że mają krajowe alternatywy dla radiostacji z USA. – Można wyrazić zdziwienie, że zamiast natychmiastowego podpisania umów ramowych i wykonawczych dotyczących zakupu najnowszego i zaawansowanego sprzętu łączności radiowej produkowanego w Polsce pojawiają się propozycje pozyskania konkurencyjnych urządzeń obcych, w dodatku niespełniających standardów NATO – napisał w odpowiedzi na pytania Gazeta.pl Remigiusz Wilk, dyrektor ds. komunikacji Grupy WB. Według jego słów nowe polskie radiostacje spełniają najnowsze normy NATO, takie jak STANAG 5651, Polacy bowiem uczestniczyli w ich tworzeniu. – Spółka Radmor wchodząca w skład Grupy WB jest członkiem inicjatywy a4ESSOR, która we wrześniu 2023 roku doprowadziła do przyjęcia przez Organizację Traktatu Północnoatlantyckiego nowych standardów łączności, których nie spełnia żadne urządzenia zza oceanu – stwierdził Wilk.

Wspomniana gdyńska firma Radmor wchodząca w skład Grupy WB od lat oferuje system radiostacji Comp@n, ale na razie dostarczyła je tylko klientom zagranicznym. Polskie wojsko dopiero co zamówiło je w ramach programu Wisła jako narzędzie do łączności logistyków obsługujących baterie Patriot. – Aktualnie są to tylko urządzenia ręczne, ale gdyby była potrzeba, to zrobienie z nich plecakowych to prosta rzecz. W drugą stronę byłoby trudniej, bo trzeba by miniaturyzować. Kluczowe elementy są gotowe, bo różnica to głównie wzmacniacz i dodatkowa bateria. Najważniejsze w nowoczesnej radiostacji i tak jest oprogramowanie – mówi specjalista. Kolejna opcja to system Perad stworzony przez firmę WB Electronics z Ożarowa Mazowieckiego, też wchodzącą w skład Grupy WB. To nie tylko podstawowa radiostacja ręczna, ale według deklaracji producenta urządzenie mogące łączyć się w sieć i zapewniać dzięki temu zupełnie nowe możliwości komunikacji oraz wymiany danych. Perad powstał na bazie założeń wojskowego programu żołnierza przyszłości Tytan, w ramach którego także Grupa WB opracowała podobny system łączności na najniższym szczeblu, który aktualnie ma przechodzić finalne testy.

– Nasze krajowe radiostacje potrafią robić prawie wszystko to co amerykańskie. Prawie, bo trzeba uczciwie przyznać, że AN/PRC-117G ma zdolność do łączności poprzez satelitę. Tylko tu zderzamy się z problemem dostępności kanałów na tychże satelitach komunikacyjnych. Swoich nie mamy i nikt nie mówił o planach zakupu takowych, więc w praktyce jesteśmy skazani na szczodrość Amerykanów, a ta nie jest gwarantowana – uważa były wojskowy.

Interoperacyjność czy niezależność?

Firma Harris, wchodząca w skład amerykańskiego koncernu L3Harris Technologies, nie wydała w sprawie kontraktu dla Polski żadnego komunikatu. Wstępnie wyraziła chęć wyrażenia swojej opinii, ale do momentu publikacji tego tekstu jej nie przesłała. Analogicznie wysłaliśmy pytania na temat potencjalnego kontraktu do Agencji Uzbrojenia, która odpowiada za zakupy sprzętu z ramienia MON. Na razie brak odpowiedzi. Z dużym prawdopodobieństwem można się jednak domyślić, że jednym z podstawowych argumentów za zakupem w USA będzie pojęcie interoperacyjności. Czyli zdolności do sprawnego współdziałania z oddziałami wojsk Stanów Zjednoczonych używających głównie sprzętu Harrisa oraz z polskimi oddziałami już używającymi wcześniej zakupionych radiostacji tejże firmy. Dodatkowym argumentem może być też czas dostaw. Od Amerykanów kupujemy z półki gotowe produkty już używane w wojsku. Od polskich firm trzeba by kupić coś nowego, ewentualnie wymagającego opracowania w wariancie plecakowym, albo będącego czymś nowym koncepcyjnie, do czego trzeba by dostosować wojskowe oczekiwania. Czyli dodatkowy czas i pieniądze. Wojsko jest natomiast w trybie zbrojeń „na wczoraj” z powodu zagrożenia ze strony Rosji.

– Przy czym interoperacyjność jest w mojej ocenie demonizowana. Owszem, jeśli weźmiemy do ręki takiego compana czy perada i będziemy chcieli porozmawiać z Amerykaninem mającym swojego harrisa, to porozumiemy się tylko w najprostszy sposób, jak przez walkie-talkie z II wojny światowej. Co jest zdecydowanie nieoptymalne, bo nowoczesne pole walki wymaga szyfrowania i choćby szybkich zmian częstotliwości w celu utrudnienia wykrycia oraz zagłuszenia. Jednak bądźmy realistami. Na poziomie od pojedynczego żołnierza do batalionu włącznie (do około 500 żołnierzy – red.) łączność przy pomocy tych najmniejszych radiostacji doręcznych oraz plecakowych i tak odbywa się prawie wyłącznie w zamkniętym ekosystemie danego pododdziału – mówi Gazeta.pl były łącznościowiec i pracownik jednej z polskich firm. Choć w teorii NATO ma wspólne standardy łączności, to praktyka jest skomplikowana i radiostacje poszczególnych producentów w różnych wojskach nie współdziałają gładko. Tym bardziej że każde państwo ma swoje zazdrośnie strzeżone zasady kryptografii.

I na tym opiera się jeden z dwóch głównych argumentów polskich firm z Grupy WB. Poza wymierną stratą finansową dla rodzimego przemysłu. – Sytuacja na Ukrainie pokazała, że odbiorca bazujący na urządzeniach obcych nie tylko jest skazany na wielomiesięczne oczekiwanie na dostawy części zamiennych i zapewnienie serwisu sprzętu krytycznego dla działania wojska. Co więcej, nie ma żadnego wpływu na konstrukcję urządzeń, wprowadzone do nich mechanizmy kryptograficzne, czyli krytyczne kwestie bezpieczeństwa użytkowania. To może zapewnić tylko krajowy, sprawdzony dostawca od lat współpracujący blisko z Siłami Zbrojnymi RP – stwierdza Wilk.

Ponadto, jak mówi anonimowy rozmówca Gazeta.pl, dla nas radio Harrisa przyjeżdżające z USA to „zamknięte pudełko”. – Wojskowe Zakłady Łączności w Czernicy w ramach offsetu za jeden z zakupów w USA dostały pewne zdolności do serwisowania harrisów, ale tylko na najbardziej podstawowym poziomie. Cokolwiek skomplikowanego to wysyłka do USA. Modyfikacja oprogramowania? Zapomnij. Tymczasem na wojnie wszystko szybko się zmienia. Może się okazać, że przeciwnik zaczął używać nowych metod walki elektronicznej i trzeba zmodyfikować oprogramowanie, aby sobie z nimi poradzić. Założę się, że polski producent szybciej by to zrobił i wdrożył na prośbę polskiego wojska niż amerykański koncern – twierdzi były wojskowy. – No i nie zapominajmy o jednym. Świat się zmienia. Sojusze też. Nie warto jednak dbać o niezależność w tak kluczowych kwestiach jak łączność i szyfrowanie? – dodaje.

Zakupy tego rodzaju radiostacji są jak najbardziej ważne i pilne dla polskiego wojska. Cierpi ono na ostry niedobór nowoczesnych systemów łączności. Na najniższym szczeblu, na który mogłyby kupić opisane w tym tekście radiostacje, codziennością są chińskie cywilne krótkofalówki potocznie zwane „baofengami” i telefony komórkowe. Pomimo tego od lat zakupy są skromne, a realizacja programu Tytan, który mógłby w istotnym stopniu te braki załatać, nieustannie odsuwa się w czasie.

Źródło: gazeta.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com