Niebezpieczna gra w delegalizację Trumpa. Jak wygrać wybory bez wyborów?

Gage Skidmore from Peoria, AZ, USA, CC BY-SA 2.0 - Wikimedia Commons

Saga „powstrzymać Trumpa” ciągnie się od lat i doczekała się wielu odsłon: od śledztwa w sprawie rosyjskich wpływów, poprzez cenzurowanie treści niekorzystnych dla Bidena, po ostatni pomysł: sądowe uznanie Trumpa za niezdolnego do bycia kandydatem – pisze „Gazeta Polska”.

Donald Trump jest kandydatem, którego zapowiedzi budzą spore obawy w Polsce i – szerzej – na wschodniej flance NATO. Jego wypowiedzi o tym, że mógłby być „dyktatorem przez jeden dzień”, albo wpisy, w których stwierdza, że w sytuacji „masowego oszustwa” trzeba wyrzucić do kosza „wszystkie reguły, regulacje i artykuły, nawet te zawarte w Konstytucji”, przerażają nie tylko lewicowo-liberalną stronę, lecz także tradycyjnych konserwatystów, którzy za swój priorytet uznają obronę konstytucyjnego porządku USA. 

Ale po drugiej stronie mamy elity, które za swój główny cel uznały powstrzymanie Trumpa. A cel ten może uświęcić wiele środków, które w dodatku mogą okazać się przeciwskuteczne, bo umożliwią Trumpowi odzyskanie prezydentury w 2024 roku. Ta historia powinna być przestrogą dla tych, którzy uzasadniają kroki ministra Sienkiewicza wobec mediów w Polsce „szczególną sytuacją”, w której nie łamie się prawa, „bo prawa nie ma”. Hasło „obrony systemu poprzez demontaż systemu” może się wydawać atrakcyjne dla intelektualistów cierpiących na współczesną wersję „ukąszenia heglowskiego”, ale doprowadzi do podobnie nieprzyjemnych konsekwencji jak wersja poprzednia. System, w którym w „szczególnych sytuacjach” wyłączono kolejne bezpieczniki, staje się systemem, w którym jedynym uznawanym prawem jest prawo władzy.  

Krok po kroku bliżej chaosu

Poważna obecność Donalda Trumpa w amerykańskiej polityce od razu sprawiła, że elity uznały konieczność uznania sytuacji za szczególną. Kompromaty przygotowane w ramach „Dossier Steele’a”, na zamówienie kampanii Hillary Clinton, stały się podstawą do wszczęcia śledztwa przez FBI i inne służby, a także wydanie przez sądy nakazów FISA, które umożliwiły zakładanie podsłuchów ludziom z otoczenia Trumpa. Złamano więc zasadę. że służby powinny mieć naprawdę solidne podstawy do tego, by podejmować działania, które mogą mieć wpływ na wynik wyborów. Zasadę, którą wyraził choćby szef FBI, James Comey, ogłaszając, że FBI nie rekomenduje postawienia zarzutów Hillary Clinton po śledztwie w sprawie jej e-maili. 

Kolejne zasady omijano lub obchodzono w przekonaniu, że sytuacja jest nadzwyczajna. Spiker Izby, Nancy Pelosi, ominęła głosowanie w sprawie rozpoczęcia śledztwa przy pierwszym impeachmencie Trumpa. Ten nie został usunięty z urzędu, a jedyną konsekwencją operacji będzie utrata przez procedurę jej szczególnego i wyjątkowego charakteru. Teraz każdy prezydent, z Joem Bidenem włącznie, z Kongresem w rękach drugiej partii, może się spodziewać, że i wobec niego taka próba zostanie podjęta. 

Jak pokazały choćby tzw. Twitter Files, przedstawiciele mediów i mediów społecznościowych też byli gotowi do zawieszenia złotej zasady niezależności, gdy w grę wchodził Donald Trump. W toku „russiagate” dziennikarze CNN i MSNBC tworzyli materiały oparte na informacjach wyniesionych przez kongresmenów Partii Demokratycznej z tajnych posiedzeń komisji. Spora część tych informacji okazała się kreatywnymi interpretacjami lub po prostu wymysłami, gdy specjalny prokurator Robert Mueller opublikował swój raport. Ocenzurowanie sprawy „laptopa Huntera” przed wyborami w 2020 roku koordynowali funkcjonariusze służb, zarówno aktywni, jak i ci, którzy w międzyczasie przeszli do sektora prywatnego i pełnili rolę konsultantów w firmach takich jak Twitter.

Następny etap rozpoczął się po szturmie na Kapitol 6 stycznia. Niektórzy proponowali użycie XXV poprawki do usunięcia Trumpa z urzędu przed końcem kadencji. Ostatecznie zdecydowano się na ponowny impeachment, który przyniósł takie same konsekwencje jak pierwszy i zakończył się już po tym, jak Trump opuścił Biały Dom. Powołana w Kongresie specjalna komisja ds. 6 stycznia znalazła niewiele konkretnych dowodów na to, że Trump zaplanował zamieszki, ale za to wyrzuciła do kosza kolejną zasadę. Wypowiedzi składających zeznania, którzy powoływali się na V poprawkę (odmowa zeznań w związku z obawą o inkryminację), odpowiadając na pytania takie jak: „Czy wierzy Pan w pokojowe przekazanie władzy?”, zostały wykorzystane w zmontowanym przez komisję filmie jako dowód na ich niecne intencje. A to, że odmowa zeznań nie może być traktowana jako dowód winy, jest jedną z podstawowych zasad amerykańskiej jurysprudencji. 

Obsesja prawników

Podobnie jak w Polsce, zwycięstwo wyborcze doprowadziło do dalszego zaostrzenia kursu wobec przeciwników. Co więcej, dotyczy to nie tylko polityków, lecz także tych, którzy oddali na nich głos. Niedawno Eliza Michalik stwierdziła, że „mamy problem z 40 proc. ludzi w Polsce”, którzy „mają poglądy nacjonalistyczne, antysemickie, fanatyczne religijnie”, dla tych ludzi potrzebne są „programy rządowe”, które pokażą im „lepszą Polskę”. O reedukacji wyborców Trumpa w 2021 roku marzyła Alexandria Ocasio-Cortez, a w czerwcu 2023 roku Hillary Clinton mówiła o zwolennikach Trumpa jako „członkach kultu”. „Może potrzebny jest formalny program dla takich członków kultu” – stwierdziła była sekretarz stanu. 

Ale od tego imaginarnego kulturkampfu, w którym elity w końcu siłą przejmują całość rządu dusz, prostszą drogą okazały się sądy. Wśród prokuratorów i sędziów, których spora część, ze względu na specyfikę amerykańskiego systemu prawnego, jest bezpośrednio związana z Partią Demokratyczną i sama startuje w wyborach, rozpoczął się swoisty wyścig. Kto pierwszy dopadnie Trumpa i kto zastosuje w tym celu bardziej twórczą interpretację prawa? W całej serii wytoczonych spraw wyróżniały się te nowojorskie. W jednej z nich, którą poprzednicy, także demokratyczni, prokuratora Alivina Bragga uznawali za beznadziejną, ten zdołał podnieść wykroczenie polegające na złym wypełnieniu ksiąg rachunkowych do statusu przestępstwa. Przy okazji omijając takie trudności jak różnice pomiędzy jurysdykcją prawa stanowego i federalnego i fakt przedawnienia się badanych czynów. 

Niektóre ze spraw wytoczonych Trumpowi, szczególnie ta dotycząca dokumentów w Mar-a-Lago, mają mocniejsze podstawy, ale żadna z nich konstytucyjnie nie powstrzyma go przed startem, a nawet zwycięstwem. Dlatego do wyścigu stanęli sędziowie stanowego Sądu Najwyższego w Kolorado, wydając decyzję, która odebrała Trumpowi prawo startu wyborczego w tym stanie. Kolorado tradycyjnie głosuje na demokratów, a liczba 10 głosów elektorskich nie byłaby decydująca. Jednak decyzja może być inspiracją dla sądów najwyższych innych stanów, które do tej pory niechętnie patrzyły na sprawy mające na celu usunięcie nazwiska „Donald Trump” z karty wyborczej. 

Zwycięstwo przez dyskwalifikację

Także w tym wypadku pojawia się argument, że czas na innowacyjną interpretację prawa, w tym przypadku Sekcji 3 XIV poprawki, uchwalonej tuż po Wojnie Secesyjnej, bo sytuacja jest szczególna. Ta sekcja wyklucza ze sprawowania m.in. urzędów takich jak kongresmen czy prezydent osobom, które brały udział w insurekcji lub pomagały czy udzielały schronienia jej uczestnikom. Cel poprawki był jasny: uniemożliwienie wybrania przez południowe stany urzędników czy dowódców wojskowych walczących po stronie Konfederacji w najbardziej krwawej i bratobójczej wojnie w historii USA.

Sąd w Kolorado w swojej opinii uznał zamieszki 6 stycznia na Kapitolu za insurekcję, bo celem uczestników było zatrzymanie procesu ratyfikacji wyborów prezydenckich przez Kongres. Problem w tym, że Konstytucja daje też prawo do protestu i uznanie, że każdy protest przed legislaturą może osiągnąć poziom i kwalifikację zbrojnej insurekcji, jeśli wymknie się spod kontroli, w znaczny sposób poszerza definicję i tworzy precedens, który w przyszłości może zostać wykorzystany przeciwko politykom, którzy nazywają się inaczej niż Donald Trump. Jeszcze bardziej pokrętna jest argumentacja uzasadniająca „udział, pomoc lub udzielanie schronienia” przez samego prezydenta. Opinia SN w Kolorado opiera się jedynie na ciągu czasowym, w którym Trump dowiaduje się o wdarciu się protestujących na Kapitol i czeka kilka godzin na wezwanie ich do „powrotu do domu”. To jednak jest dowód jedynie na to, co już wiemy: Trump zachowywał się skrajnie nieodpowiedzialnie, w sposób moralnie godny potępienia i niegodny z racji sprawowanego urzędu. Jednak ani śledztwo komisji kongresowej, ani opinia sądu w Kolorado nie przedstawiły dowodów na to, że Trump planował, koordynował lub wspomagał jakiś plan zdobycia Kapitolu. 

Zrozumiałe jest to, że dla niektórych powrót Trumpa do władzy jest czymś, czego chcą uniknąć. Ale warto, by ludzie myślący w ten sposób brali pod uwagę także efekty swoich działań. Póki co wszystkie wytoczone sprawy wzmocniły Trumpa w oczach wyborców, a argument, że Biden boi się starcia z nim przy urnie wyborczej i stosuje wszystkie chwyty, by tego uniknąć, dla wielu brzmi coraz bardziej wiarygodnie. Co więcej, jeśli Trump pokona Bidena, będzie miał w ręku cały szereg argumentów mówiących, że zasadami i regułami naprawdę nie należy się przejmować.

Źródło: Gazeta Polska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com