Plan Macrona się posypał. Ale jest już nowy pomysł: zrobić szatana z lewicy

Fot. REUTERS/Dylan Martinez

„Szalony zakład” – tak pisały francuskie gazety o przyspieszonych wyborach parlamentarnych, które ogłosił Emmanuel Macron. Ten zakład się nie udał. Macroniści sądzili, że to oni będą drugą siłą po partii Marine Le Pen. Przeliczyli się, a teraz udają, że prawica i lewica to takie same ekstrema. Więcej: Macron walczy dziś z Frontem Ludowym nawet namiętniej niż z Narodowym – pisze Marta Nowak z Gazeta.pl.

9 czerwca 2024, wieczór po wyborach do Parlamentu Europejskiego. Wstępne wyniki nie pozostawiają wątpliwości: formacja prezydenta Macrona ponosi klęskę. Zdobywa dwa razy mniej głosów niż zwycięskie Zjednoczenie Narodowe – skrajnie prawicowa partia pod wodzą Jordana Bardelli, a wcześniej Marine Le Pen. Bardella w wielkich słowach wzywa prezydenta, żeby posłuchał głosu ludu i rozpisał nowe wybory parlamentarne. Macron – kompletnie wszystkich zaskakując – rozpisuje. Termin jest błyskawiczny, pierwsza tura ma się odbyć 30 czerwca. Daje to partiom zaledwie tydzień, żeby się dogadać i zgłosić listy wyborcze. Zaczyna się wyścig z czasem.

Lewica, która miała się nie dogadać

Na prawicy pierwsza reakcja to chaos, popłoch, rozgardiasz. Iść czy nie iść ze skrajnym Zjednoczeniem Narodowym? U szacownych Republikanów rozgrywają się dantejskie sceny po tym, jak prezes ogłasza, że on to by poszedł; siostrzenica Marine Le Pen wysłana na negocjacje z ciotką znienacka opuszcza własną partię, a jej szef ciska się w telewizji, że to historyczna zdrada. Tymczasem lewicy udaje się porozumieć. Wystawia wspólnie szeroki blok – od Partii Socjalistycznej (tej, która dała Francji prezydentów Mitterranda i Hollande’a) po radykalną Francję Niepokorną Jeana-Luca Mélenchona. Są też m.in. Ekolodzy, Partia Komunistyczna, jest socjaldemokratyczne Miejsce Publiczne, które zdobyło 13,8 proc. w wyborach europarlamentarnych. Koalicję wspiera m.in. ugrupowanie rządzącej Paryżem Anne Hidalgo, liczne związki zawodowe, organizacje takie jak Greenpeace. Lista będzie się nazywać Nowy Front Ludowy. 

We francuskim systemie szeroki blok się opłaca. Posłowie są wybierani w jednomandatowych okręgach wyborczych, a wybory mają dwie tury. Jeśli żaden kandydat nie wygra w pierwszej, to w kolejnej mierzą się ze sobą ci, którzy uzyskali dwa najwyższe wyniki (plus ewentualnie inni, jeśli zagłosowało na nich ponad 12,5 proc. zarejestrowanych wyborców; w praktyce najczęściej ścigają się dwie osoby). A to oznacza, że macroniści mają kłopot. Ta lewicowa koalicja niszczy im cały plan. 

Emmanuel Macron liczył na to, że w tydzień lewica nie zdąży się ze sobą dogadać – będzie startować rozproszona, a więc i głosy lewicowych wyborców rozłożą się na wiele małych formacji. W takim wypadku w drugiej turze w większości okręgów walczyłyby Zjednoczenie Narodowe i partia prezydenta. Wtedy Macron chciałby jeszcze raz odkurzyć swój ulubiony sztandar herosa, obrońcy Republiki i czempiona demokracji, który jako jedyny potrafi utrzymać Le Pen z dala od władzy. Miałby szansę zebrać głosy i centrowych, i lewicowych, a może także części prawicowych wyborców. Ale teraz wygląda na to, że w wielu okręgach to lewica będzie bronić republikańskich wartości przed partią Bardelli i Le Pen. Według ostatniego sondażu realizowanego przez Ipsos Zjednoczenie Narodowe z przystawkami może liczyć na 35,5 proc. głosów. Front Ludowy – na 29,5 proc. Partia Macrona – tylko na 19,5 proc.

„Prezydentowi puszczają nerwy”

„Zjednoczenie Narodowe i ich sprzymierzeńcy proponują rzeczy, które wielu ludziom się podobają, ale to będzie kosztować sto miliardów rocznie. […] A na ekstremalnej lewicy jest cztery razy gorzej. Wrócą do tematu laickości Francji, do prawa imigracyjnego, […] pojawią się kompletnie groteskowe rzeczy – będzie można zmienić płeć w urzędzie miasta” – grzmiał prezydent Macron w Bretanii we wtorek 18 czerwca.  Hasło o „groteskowym zmienianiu płci” w przemówieniu Macrona nie spodobało się nawet deputowanym z jego partii. Największe cięgi zebrał, rzecz jasna, od lewicy. „Prezydentowi Republiki puszczają nerwy” – skomentował Fabien Roussel z Frontu Ludowego. Ten występ pokazał jedno: wybory już rozpisane, kości zostały rzucone, czasu się nie cofnie, więc macroniści będą się teraz starali obrzydzić ludziom lewicę. 

Przede wszystkim robią dużo, żeby Front Ludowy wydał się wyborcom jakimś potwornym ekstremum. Obecny premier Gabriel Attal wzywa na debatę parlamentarną najsłynniejszego radykała lewicy, Jeana-Luca Mélenchona z Francji Niepokornej – debata z bardziej umiarkowanym politykiem już się Attalowi aż tak nie podoba. Kiedy Mélenchon rzuca, że „jego intencją jest rządzić tym krajem”, macroniści obwieszczają: „to już jasne, jeśli wygra Front Ludowy, premierem zostanie Mélenchon!” (przekłamanie, którego nie powstydziłaby się dawna TVP). Na plakatach wyborczych kampania negatywna w rozkwicie. Na górze Attal i jego wspaniałe postulaty, pod nim dwie demoniczne, czerwone siły – Zjednoczenie Narodowe pod rządami Bardelli, a na równi z nim Front Ludowy (zilustrowany, rzecz jasna wizerunkiem Mélenchona). Francja Niepokorna, Francja Niepokorna, Francja Niepokorna – w przekazie macronistów o innych partiach tworzących Front Ludowy, np. o centrolewicy czy umiarkowanych socjaldemokratach, jakoś bardzo mało słychać. To nie wszystko. W niedzielę 23 czerwca prezydent Macron wystosował sążniste pismo do narodu. Jak pisze, Francja ma przed sobą trzy drogi. Ostatnia, ta najlepsza, to oczywiście głos oddany na jego formację. Poza tym do wyboru są dwie złe opcje. Pierwsza to Zjednoczenie Narodowe (które, według prezydenta, nie ma konkretnych pomysłów na kryzys klimatyczny ani na ograniczenie imigracji, dzieli naród i podniesie podatki). Druga zła droga: lewica. Macron nawet nie nazywa jej oficjalną koalicyjną nazwą. Nie, to „Francja Niepokorna i jej sprzymierzeńcy”. Według prezydenta nie wiadomo, jak tam u nich z antysemityzmem, nie mają jednej odpowiedzi na kryzys klimatyczny i też podniosą podatki. Te ostatnie to zresztą jeden z głównych motywów kampanii macronistów (wklejona powyżej grafika z Attalem jest właśnie o tym). Kto te wyższe lewicowe podatki zapłaci? Macron w liście grozi, że „nie tylko najbogatsi”. Polityczka lewicy Clémence Guetté tłumaczy: tylko ci, którzy zarabiają ponad 4 tys. euro netto miesięcznie, czyli 10 proc. najlepiej sytuowanych Francuzów. Komu wierzyć – to już sprawa obywatela przy urnie.

W obronie Republiki czy w obronie własnej

„Jeśli w drugiej turze z politykami Zjednoczenia Narodowego konkurować będą lewicowi kandydaci, to będą raczej przegrywać. Jeśli prezydenccy kandydaci – to będą raczej wygrywać” – tyle w uproszczeniu ogłosili ostatnio macroniści przy pomocy zgrabnego wykresu. Fajnie. Tyle że to może wynikać również z jednej prostej rzeczy. Liderzy Frontu Ludowego zapowiadają, że w starciu Le Pen vs. Macron przekażą poparcie kandydatom Macrona – podczas gdy partia prezydenta nie odwzajemnia się Frontowi Ludowemu tym samym. Przeciwnie. „Oto mamy dwa ekstrema, złego Bardellę i złego Mélenchona, a w środku my: znani, centrowi, spokojni”: taki jest pomysł Macrona przynajmniej na pierwszą turę. 

Krytykując lewicę, Emmanuel Macron zapędza się tak, że w niektórych kwestiach przejmuje język prawicy. Gra na panice moralnej w sprawie transpłciowości, budząc poruszenie nawet we własnym obozie (tu można posłuchać więcej o tym, jak ta panika płynie z USA do Europy). Bardziej niż antyimigrancyjny szowinizm Le Pen i Bardelli krytykuje to, że nie pokazują konkretnych rozwiązań na walkę z imigracją. A to powinno budzić niepokój tych, którym wciąż jednak Le Pen ani Bardella nie są mili. Jak wyjaśniałam w swoim niedawnym tekście – kiedy umiarkowany mainstream pożycza ostre prawicowe narracje, chcąc odzyskiwać wyborców, to na dłuższą metę na tym traci. Tak, właśnie na rzecz skrajnej prawicy. 

Prezydent Macron, którego dwukrotnie do zwycięstwa poniosły hasła o obronie demokracji, dziś prowadzi bardzo niebezpieczną grę. W tygodniu przed pierwszą turą przedstawia lewicę i skrajną prawicę jako dwóch równorzędnych szatanów. Co zrobi w tygodniu przed drugą – nie wiadomo. Ale nawet jeśli macroniści finalnie poprą lewicę, to negatywna kampania, którą jej wcześniej zafundowali, nie wyparuje z głów wyborców. Wybierając między Frontem Ludowym a Zjednoczeniem Narodowym, Francuzi będą pamiętać, jak prezydent i premier opowiadali o podwyżkach podatków, a na pierwszy plan wypychali Jeana-Luca Mélenchona. Macron właśnie demonizuje lewicę – podczas gdy skrajna prawica już sama się „oddemonizowała”. Bo dokładnie tak – dédiabolisation – mówi się na etap, kiedy Marine Le Pen zmieniała nazwę, retorykę i skład niepopularnej partii swego ojca. To były zmiany z wierzchu. W swoim trzonie Zjednoczenie Narodowe pozostaje antyeuropejskie, antymigranckie i niestroniące od Rosji (Bardella prezentuje już nieco inną postawę, ale Le Pen nazywano wręcz „przyjaciółką Putina”). A biorąc to pod uwagę – ryzykowna gra Macrona powinna martwić nie tylko Francuzów, ale i resztę Europy.

Źródło: gazeta.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wyświetlenia : 29
WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com