Powodzian ratuje sprzęt z czasów Układu Warszawskiego. Menażeria i muzeum

Fot. mł. chor. Piotr Gubernat/SZ RP

Niektóre, takie jak Mi-2, już dawno powinny trafić na emeryturę. Zdobyć części zamienne do Mi-17 z powodu wojny to zadanie godne Herkulesa. Wiele innych jest po prostu zużytych albo za słabych do takich zadań. Dziewięć lat temu śmigłowce wielozadaniowe uznano jednak za „dziesięciorzędną potrzebę”.

Gdyby tak nie zrobiono, to dzisiaj w walce z powodzią można by liczyć na kilkadziesiąt nowoczesnych i dużych śmigłowców wielozadaniowych H225M Caracal. Zamiast tego jest zbieranina maszyn głównie albo starych, albo wyeksploatowanych, albo nieprzystających do takich zadań, albo wszystko na raz. Wysiłkiem techników oraz załóg dają radę, ale czy standardem powinno być „damy radę”?

Podobnie z wiecznie żywymi amfibiami PTS, które do służby w Ludowym Wojsku Polskim weszły pół wieku temu i do dzisiaj pozostają niezastąpionym narzędziem na wypadek sytuacji kryzysowych związanych z wodą. Mocno wysłużone, toporne i nie wiadomo w jakim stopniu sprawne, ale jedyne dostępne. Plany zakupu następcy są na razie tak mgliste, że PTS-y spokojnie doczekają się 60 lat służby Polsce. Póki co „dają radę”.

Zamiast Caracali miało być inaczej, lepiej

Sytuacja ze śmigłowcami może jednak wywoływać szczególnie gorzkie emocje, ponieważ dziewięć lat temu było bardzo blisko kompleksowego rozwiązania tego problemu. Czyli wymiany znacznej części starzejącej się floty średnich śmigłowców wielozadaniowych w Wojsku Polskim. Chodzi o dzisiaj już niesławny przetarg, który jeszcze za rządów PO wygrały H225M Caracal firmy Airbus. PiS po przejęciu władzy zrezygnowało z podpisania umowy, używając argumentu „niewystarczającego offsetu”, choć według deklaracji koncernu Airbus wynosił on około 100 procent wartości umowy i był bardzo bogaty w porównaniu do wszystkich późniejszych umów zawieranych przez rząd PiS. Ówczesny wiceminister MON Bartosz Kownacki w jednej z wypowiedzi nazwał śmigłowce wielozadaniowe „dziesięciorzędną potrzebą”, a minister Antoni Macierewicz deklarował, że zostaną „szybciej, taniej i lepiej” zakupione inne maszyny.

Poza przekonaniem o innych priorytetach w wydatkach na wojsko, istotną rolę odegrała jednak też polityka. PiS zabiegał o głosy w województwach lubelskim i podkarpackim, gdzie są zakłady dwóch konkurentów Airbusa, koncernów Lockheed Martin oraz Leonardo. Tak się ułożyło, że za rządów PiS, już z pominięciem przetargów, śmigłowce zaczęto zamawiać od nich. Gdyby robiono to systemowo i w odpowiedniej skali, problemu dzisiaj mogło by nie być i o anulowanym zakupie H225M nikt by nie wspominał. Trudno jednak te zakupy uznać za „szybsze, tańsze i lepsze” zgodnie z deklaracją Macierewicza. Od Lockheed Martina zamówiono osiem S-70i Blackhawk dla Wojsk Specjalnych (i pięć dla Policji), a od Leonardo cztery morskie AW101 oraz 32 wielozadaniowych AW149. Z tych trzech typów aktualnie w służbie są tylko S-70i i to one są najnowszymi śmigłowcami średnimi wspierającymi walkę z powodzią.Poza tym są to Mi-8/17, W-3 Sokół, a nawet Mi-2 i SW-4. Łącznie 19 maszyn według informacji wojska z 17 września. Istna zbieranina i w większości zabytkowe. Mi-8/17 to niezmiennie od lat 70. podstawowe śmigłowce transportowe WP. Tylko już dwie dekady temu zakładano, że trzeba je szybko wycofywać i nabywać następców. Dzisiaj średnia wieku naszych Mi-8/17 to ponad 40 lat. Teoretycznie jest ich około 60, ale w praktyce prawdopodobnie jedynie ułamek. Jeszcze przed wojną w Ukrainie ze względu na wiek i zużycie część nie nadawała się do lotów. Teraz jest znacznie gorzej ze względu na całkowite załamanie rynku części zamiennych, które były produkowane niemal wyłącznie w Rosji i Ukrainie. Oficjalnych informacji brak, ale nieoficjalnie mówi się, że sprawne jest może kilkanaście maszyn. Przy czym są to największe i najsilniejsze śmigłowce, które mogą wydatnie pomagać.

W-3 Sokół jest około 60. To polskie maszyny z zakładów w Świdniku. Wojsko od dekad narzeka na problemy z ich utrzymaniem w sprawności, przeciągające się naprawy oraz remonty, no i niezmiennie na zbyt słabe silniki względem masy maszyny. Na papierze Sokół może udźwignąć dwie tony, praktycznie jest to połowa tej wartości, a w trudnych i niebezpiecznych warunkach, jak na przykład układanie worków z piaskiem na zagrożonych wałach przeciwpowodziowych, masę ładunku i tak trzeba dodatkowo ograniczyć dla zachowania odpowiedniego marginesu bezpieczeństwa. Nie są to więc szczególnie przydatne maszyny transportowe, choć najliczniejsze w WP. Nie mają też przyszłości, bowiem aktualny właściciel zakładów w Świdniku, Leonardo, nie jest zainteresowany tą starą i obcą dla niego konstrukcją.

Ostatnie dwa typy wojskowych śmigłowców używanych w walce z powodzią to już nie maszyny transportowe. Po pierwsze Mi-2, nazywane „plemnikami” lub „czajnikami”, czyli prawdziwe zabytki naszych niebios. Służą w polskim wojsku już 57 lat. Kiedyś masowo produkowane w Świdniku na potrzeby całego Układu Warszawskiego. Dzięki temu stosunkowo łatwe do utrzymania w służbie, w czym pomaga też ich prostota. Dzisiaj w jest ich w wojsku jeszcze formalnie około 40, choć nie wiadomo ile sprawnych. Służą w praktyce tylko do treningu. Przewieźć mogą co najwyżej kilku pasażerów czy niewielki ładunek w kabinie. Jeszcze mniejszy potencjał mają znacznie nowsze SW-4 Puszczyk, autorskie dzieło zakładów Świdnik z przełomu wieków. 24 sztuki dostarczono wojsku z przeznaczeniem do szkolenia pilotów. Od początku krytykowane za zbyt słaby napęd, wibracje, trudne sterowanie i problemy z układem paliwowym. Żeby mieć jakikolwiek zapas mocy, w wojsku rutynowo wymontowywano dwa tylne fotele, aby obniżyć masę maszyn. Trudno je więc użyć do czegokolwiek innego niż obserwacja terenu z powietrza w ciągu dnia.Sprzęt reprezentujący hierarchę potrzeb

Po dziewięciu latach od „dziesięciorzędnych śmigłowców” do wydatnego niesienia pomocy nadaje się więc łącznie kilkanaście maszyn S-70i i Mi-8/17. Trudno więc nazwać to, co zrobiono „szybszym, tańszym i lepszym” rozwiązaniem problemu śmigłowców wielozadaniowych w Wojsku Polskim. Gdyby kupiono zgodnie z planem H225M to dzisiaj powinny być już dostarczone wszystkie 50. Większość w wariantach transportowych, ewakuacji medycznej albo poszukiwawczych, które mogłyby się bardzo przydać także w czasie takiej katastrofy naturalnej. Zwłaszcza że to maszyny z górnego przedziału średniej kategorii wagowej, zdolne unieść do około 5 ton. No ale ich nie ma. Przy czym nawet 32 zamówione AW149 i 8 dostarczonych S-70i w ogólnie nie rozwiązują problemu śmigłowców transportowych w polskim wojsku. Po pierwsze to mało, po drugie AW149 nie zastąpią koni roboczych Mi-8/17, bo są znacznie mniejsze. To raczej następcy W-3 Sokół. Dalsze zakupy śmigłowców wielozadaniowych są na razie na etapie mglistych wstępnych prac przygotowawczych. Kupiliśmy za to 96 szturmowych AH-64 Apache za kilkadziesiąt miliardów złotych, co sprawi, że zostaniemy drugim największym ich użytkownikiem na świecie. Co jest kontrowersyjne ze względu na to, jak drogie w zakupie oraz użytkowaniu to maszyny, jak wyspecjalizowane, oraz to, jak przez dekady zakładaliśmy potrzebę posiadania 1/3 tej liczby i nie mamy teraz jak wyszkolić odpowiedniej ilości załóg.

Sprawa ze wspomnianymi na wstępie amfibiami PTS jest znacznie prostsza. To specyficzny sprzęt wojsk inżynieryjnych, szczególnie przydatny przy przeprawianiu się przez rzeki oraz jeziora. No i podczas powodzi. Ponieważ do takich zadań nie trzeba nic wymyślnego, to kwestia zastąpienia wysłużonych i starych PTS zawsze była gdzieś bliżej końca priorytetów modernizacyjnych. Prowadzono jedynie remonty. Wojsko ma ich na papierze około 300 sztuk. Wycofać ze służby planowano je już pod koniec lat 90., ale tego nie zrobiono. Od prawie dekady trwa postępowanie „Jodła-GTI”, które ma zaowocować zakupem następców. Sugerowano, że mogą to być jakieś jeszcze nieopracowane pojazdy na bazie zbliżającego się do produkcji bojowego wozu piechoty Borsuk. Zakładając konieczność dopracowania wersji podstawowej tego pojazdu i uruchomienie jej produkcji seryjnej, to o większych dostawach specjalistycznej amfibii można mówić w kategoriach mglistej przyszłości i lat 30. PTS-y będą więc ratować powodzian jeszcze przez jakąś dekadę.

Oczywiście wspieranie służb cywilnych w sytuacjach kryzysowych to tylko poboczne zadanie sił zbrojnych. Nie ono dyktuje kierunki modernizacji. Śmigłowce transportowe to jednak bardzo przydatne maszyny zarówno w trakcie wojny, jak i w czasie katastrof naturalnych. Powódź taka jak ta obecna sprawia, że zaniedbania w kwestii ich zakupów boleśnie o sobie przypominają. Czy rzeczywiście są „dziesięciorzędną potrzebą”, a alternatywa dla Caracali była „szybsza, tańsza i lepsza”?

Źródło: gazeta.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com