Tak, Andrzej Duda w „amerykańskiej Częstochowie” najpewniej spotka się z Trumpem. I to jest dramat
„Prezydent Andrzej Duda spotka się z Donaldem Trumpem w sanktuarium w Pensylwanii” – taka wiadomość gruchnęła chwilę temu. Kancelaria Prezydenta nie mówi „nie”. Jeśli sztab Trumpa ma choć ciut oleju w głowie, do tego spotkania dojdzie. Co wiemy? Co to oznacza? I gdzie jest w tym wszystkim nasza racja stanu, bo o niej to ktoś chyba zapomniał? – pisze Marta Nowak z Gazeta.pl, współautorka podcastu „Co to będzie”.
Skąd się wzięła informacja o spotkaniu Duda-Trump?
- W poniedziałek 16 września lokalny amerykański portal LevittownNow.com napisał: „Były prezydent Donald Trump w ten weekend ma odwiedzić hrabstwo Bucks. Według źródeł znających jego harmonogram Trump zatrzyma się w Narodowym Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w New Britain Township w niedzielę 22 września. W niedzielę sanktuarium ma również odwiedzić prezydent Polski Andrzej Duda, konserwatywny polityk”. Informacja przebiła się m.in. do większego, prawicowego portalu The Post Millenial.
- We wtorek 17 września link do artykułu w Post Millenial podał dalej na Twitterze Marek Wałkuski, korespondent Polskiego Radia w Białym Domu. Wałkuski ocenił też, że wizyta Trumpa w sanktuarium jest bardzo prawdopodobna i stwierdził, że jeśli Trump przyjedzie do świątyni, to pojawi się tam w tym samym czasie co prezydent Andrzej Duda.
- W tej chwili jest trochę zamieszania co do tego, czy wizyta Trumpa została odwołana, czy nie. Przewodniczący Komitetu Smoleńsko-Katyńskiego w USA Tadeusz Antoniakpowiedział Polskiemu Radiu, że wszystko na to wskazuje. Wizyty na razie nie ma też w kampanijnym rozkładzie jazdy Trumpa. Ale Marek Wałkuski mówi, że według jego źródeł nikt nie odwoływał wydarzenia. I prawdę mówiąc – do tego zaraz dojdziemy – Trump byłby głupi, gdyby nie wpadł do hrabstwa Bucks.
Co mówi polska strona?
Duda na pewno odwiedzi sanktuarium. Prezydent leci do Stanów na kilka dni, żeby wziąć udział w debacie generalnej Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku. Ale odwiedziny w sanktuarium w Pensylwanii też znalazły się w oficjalnym harmonogramie jego wizyty. Andrzej Duda w niedzielę przyjedzie na mszę, a potem wygłosi przemówienie z okazji odsłonięcia pomnika „Solidarności” na cmentarzu.
Dlaczego Donald Trump ma powody, żeby spotkać się z Andrzejem Dudą?
Proste: bo chce głosów amerykańskiej Polonii. Pensylwania to jeden z kluczowych stanów, o który Trump i Harris biją się dziś najbardziej zacięcie. Osiem lat temu Trump wygrał tam z Hillary Clinton różnicą 44 tys. głosów. Cztery lata temu do wyniku Joe Bidena zabrakło mu 81 tys. Tymczasem w Pensylwanii mieszka 758 tys. Amerykanów polskiego pochodzenia. To znaczy, że Polonia w tym stanie może przeważyć szalę wyborów. Kamala Harris doskonale to widzi. Podczas debaty prezydenckiej powiedziała, że gdyby to Trump rządził, Władimir Putin siedziałby już w Kijowie i patrzył łakomym okiem na Warszawę. „Niech pan powie ośmiuset tysiącom Amerykanom polskiego pochodzenia, tu w Pensylwanii, jak łatwo by się pan poddał” – rzuciła w kierunku Trumpa. A niedługo po debacie wypuściła jeszcze skierowany do Polonii spot z trębaczem mariackim, który ostrzegał przed najazdem ze wschodu.
Po polskim tour de force Harris spotkanie z Andrzejem Dudą to dla Trumpa szansa, żeby wyrwać dla siebie przynajmniej część głosów polonusów – głównie tych starszych, konserwatywnych, religijnych. Jeśli jego sztab ma odrobinę rozumu, to wsadzi Trumpa do samolotu, posadzi w kościele, potem na cmentarzu i każe mu na oczach Polonii traktować Andrzeja Dudę jak sojusznika, przyjaciela i brata. Nie dlatego, że Trump faktycznie myśli tak o Andrzeju Dudzie – tylko dlatego, że ma wygrać wybory.
Dlaczego Andrzej Duda mu nie odmówi?
Wychodzi na to, że to Trumpowi, a nie naszemu prezydentowi, powinno zależeć na tym spotkaniu, prawda? Że takie spotkanie na sto procent zostanie wykorzystywane w kampanii Trumpa? Że głowa państwa polskiego mogłaby raczej unikać występowania z kandydatem na prezydenta innego kraju w szczycie kampanii wyborczej – a już szczególnie w kluczowym miejscu i przed kluczową grupą wyborców? No, tak jest. Właśnie na to wychodzi. Ale po wypowiedziach Małgorzaty Paprockiej widać jasno, że głowa naszego państwa przed spotkaniem się nie wzbrania.
Bo Andrzej Duda po prostu bardzo lubi Donalda Trumpa.
Bardzo go cenię, szanuję, osobiście po prostu go lubię. Cieszę się z każdej sposobności, kiedy możemy porozmawiać, bo to człowiek, który ma bardzo wiele życiowych, ciekawych doświadczeń, nie tylko politycznych, ale też biznesowych
– powiedział Duda o Trumpie w lipcu tego roku. Trzy miesiące wcześniej przy okazji wizyty w Stanach Zjednoczonych nasz prezydent mówił tak:
Zostałem zaproszony przez Donalda Trumpa do jego prywatnego mieszkania, mogę tak powiedzieć, więc to jest naprawdę zupełnie prywatna wizyta, prywatne zaproszenie. Współpracowaliśmy razem przez cztery lata, znamy się, jesteśmy w dobrych relacjach.
Pół Polski pamięta też, jak w lutym w wywiadzie dla „Kanału Zero” Andrzej Duda zachwycał się, że Trump to „bardzo twardy człowiek, twardy zawodnik, bardzo doświadczony w twardym biznesie, zresztą z wielkim sukcesem prowadzonym przez dziesiątki lat”. Może mniej osób pamięta reakcję polskiego prezydenta na przegraną Trumpa w 2020 r. Kiedy 7 listopada media podały, że Joe Biden zdobył ponad 270 głosów elektorskich – tym samym wygrywając wybory – Polska znalazł się wśród 10 państw, które nie przekazały mu z tego powodu gratulacji. (Oprócz nas były to m.in. Rosja, Chiny, Węgry czy Iran.) Andrzej Duda pogratulował Bidenowi wyłącznie „udanej kampanii wyborczej”.
A dlaczego Andrzej Duda absolutnie nie powinien się teraz spotykać z Trumpem?
No dobrze. Miło jest mieć znajomych, których można odwiedzić w Nowym Jorku. To, że Andrzejowi Dudzie jest bliżej do republikanów niż demokratów, też widzi każdy, kto ma oczy. Ale w ostatnich miesiącach – co tam miesiącach, nawet w samym tylko ostatnim tygodniu! – Donald Trump i jego kandydat na wiceprezydenta, JD Vance, powiedzieli mnóstwo rzeczy, które są po prostu sprzeczne z polską racją stanu. Stosunek tej pary do Władimira Putina, spojrzenie na wojnę w Ukrainie, transakcyjne podejście do NATO – to wszystko budzi w Polsce uzasadniony niepokój. Przypomnijmy sobie niektóre z tych wypowiedzi.
- „Jak nie zapłacicie swoich zaległości, to nie będę was bronił”. To zdanie Trumpa, wygłoszone w lutym tego roku, a skierowane do europejskich państw NATO, odbiło się w Polsce szerokim echem. I nic dziwnego. Trump de facto zakwestionował artykuł 5. NATO, kiedy za naszą wschodnią granicą już od dwóch lat trwała wojna, a wszyscy bili na alarm, że Putin samą Ukrainą się nie nasyci.
- „Czy chce pan, żeby Ukraina wygrała wojnę z Rosją?”. Podczas debaty prezydenckiej prowadzący dwukrotnie jasno zapytał Trumpa, czy chce zwycięstwa Ukrainy w wojnie z Rosją. Trump ani razu nie powiedział po prostu „tak”. Zamiast tego udzielał wymijających odpowiedzi w stylu: „chcę, żeby wojna się skończyła”. Snuł mgławicowe historie o pokoju, twierdził, że Rosja zabija „miliony” Ukraińców i proponował, że on by posadził Putina i Zełenskiego razem, żeby się nareszcie dogadali. To taki pacyfizm spod znaku Grzegorza Brauna.
- Pokój? Taki, jakiego chce Putin. Bardziej rozbudowaną koncepcję rosyjsko-ukraińskiego pokoju przedstawił ostatnio JD Vance. Finalne warunki miałyby według niego wyglądać „mniej więcej” tak, że „obecna linia demarkacyjna między Rosją a Ukrainą staje się strefą zdemilitaryzowaną”. Vance chciałby też dać Moskwie gwarancję neutralności Ukrainy, która miałaby pozostawać poza NATO i podobnymi organizacjami. To scenariusz bardzo zbliżony do warunków pokojowych, które w lutym tego roku przedstawił nie kto inny, jak Władimir Putin.
- Vance’a mówi szczerze: Ukrainę ma gdzieś. Jak powiedział w wywiadzie w 2022 r.: „To jest komiczne, że koncentrujemy się na tej granicy w Ukrainie. Powiem szczerze: nie obchodzi mnie, co się stanie z Ukrainą”. Później Vance był jednym z polityków, którzy w amerykańskim Senacie najaktywniej sprzeciwiali się przyjęciu pakietu pomocowego dla Ukrainy.
- Kłamstwa o amerykańskim wsparciu. Trump na debacie starał się wywrzeć na widzach wrażenie, że Stany przepłacają za wojnę. Wymyślił, że USA przekazało już Ukrainie ponad 250 mld dolarów, a cała Europa – najwyżej 60 proc. tej kwoty. To nieprawda. Na 30 czerwca wsparcie USA dla Ukrainy wynosiło w sumie ok. 83 mld dolarów, a europejskie – ok. 110 mld. Ale nietrudno sobie wyobrazić, jak z parą Trump-Vance u władzy wyglądałoby dalsze wsparcie dla naszych sąsiadów. I nikomu w Polsce chyba nie trzeba tłumaczyć, czyje zwycięstwo w tej wojnie jest w naszym interesie.
Dla porównania: Wszystko wskazuje na to, że Kamala Harris w kwestii Ukrainy, Rosji i NATO ma zamiar kontynuować politykę obecnej administracji. „Rozumiemy wagę największego sojuszu militarnego na świecie” – powiedziała o NATO podczas debaty. A to jej wypowiedź – jako urzędującej wiceprezydentki – ze szczytu pokojowego w Szwajcarii zorganizowanego tego lata:
Wsparcie prezydenta Bidena i moje dla Ukrainy jest niezachwiane. Nie wspieramy Ukrainy charytatywnie, tylko dlatego, że w naszym strategicznym interesie leży przyszłość Ukraińców. W naszym interesie leży podtrzymywanie międzynarodowych norm i zasad takich jak suwerenność, integralność terytorialna i system międzynarodowy, który pomogliśmy stworzyć po drugiej wojnie światowej. W interesie USA jest bronić demokratycznych wartości i sprzeciwiać się dyktatorom. W naszym interesie jest stać razem u boku naszych przyjaciół – takich jak Ukraina.
Jeśli Andrzej Duda będzie sobie teraz publicznie ściskać ręce i wymieniać miłe słowa z Donaldem Trumpem, to będzie czytelne obstawienie konia w tym wyścigu. Jeśli zrobi to na oczach amerykańskiej Polonii z Pensylwanii – czyli kluczowego elektoratu w kluczowym stanie – to owszem, będzie to miało wpływ na kampanię prezydencką w USA. Andrzej Duda może sobie prywatnie lubić Donalda Trumpa, Donald Trump może sobie prywatnie lubić Andrzeja Dudę. Ale jeśli będą sobie spijać z dzióbków pod kościołem, to będzie wydarzenie bez precedensu w ostatnich latach. Głowa państwa polskiego napędzi wyborców człowiekowi, który ma takie pomysły, że Putin tylko zaciera ręce.
Źródło: gazeta.pl