W rosyjskiej optyce świat ma być podzielony na strefy wpływów

fot. Aleksiej Witwicki | GAZETA POLSKA/ modyfikacja: niezalezna.pl

Rosja zdaje sobie sprawę, że gdy NATO bądź Unia Europejska mówią jednym głosem, to zawsze będą to organizmy – militarnie i gospodarczo – o wiele silniejsze niż sama Rosja. Jeśli jednak zaczyna się wyciągać kolejne cegiełki po stronie sojuszników, obraz ten zaczyna się rysować nieco inaczej. Utrzymywanie jedności wśród sojuszników nie jest dobrym sygnałem dla Federacji Rosyjskiej, a dla państw takich jak Polska to bardzo ważna i optymistyczna informacja – mówi analityczka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Anna Maria Dyner.

Aleksander Mimier, Niezalezna.pl: Jesteśmy już po pierwszych rozmowach Stany Zjednoczone-Rosja. Co dziś, jeszcze przed spotkaniami na forach NATO i OBWE, można wywnioskować po oświadczeniach obu stron? 

Anna Maria Dyner, Polski Instytut Spraw Międzynarodowych (PISM): Dziś rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow przyznał, że nie widać optymizmu po rozmowach w Genewie. Ze strony rosyjskiej widoczne było, że za sukces uznali już same rozmowy, które prowadzą ze Stanami Zjednoczonymi oraz te, które będą prowadzić w formatach wielostronnych – w ramach NATO i OBWE. Rosja doskonale zdaje sobie sprawę, że żądania, które postawiła w grudniu ubiegłego roku, nie są w całości możliwe do zaakceptowania dla państw zachodnich, dla NATO. Ich przyjęcie oznaczałoby konieczność cofnięcia się o 25 lat w historii bezpieczeństwa europejskiego, co jest niemożliwe. De facto oznaczałoby to polityczną i wojskową kapitulację NATO. Stany Zjednoczone oraz inne państwa Sojuszu nie mogą sobie na to pozwolić.

Przedstawione w rosyjskich projektach traktatów postulaty są nie do zaakceptowania dla Zachodu, czego Kreml ma pełną świadomość. Czemu zatem służą dzisiejsze zamieszanie i rosyjskie militaria u granic Ukrainy?

Są dwie opcje. Pierwsza – po tych rozmowach mniej prawdopodobna – że Rosjanie, stawiając żądania nie do spełnienia, liczyli na to, iż negocjacje zostaną zerwane. Wtedy mogliby zrzucić odpowiedzialność na państwa Zachodu. Zaznaczam jednak, że na wczorajszej konferencji prasowej Siergiej Riabkow (wiceminister spraw zagranicznych Rosji – red.) poinformował o ustalaniu kolejnej tury negocjacji z amerykańskimi partnerami. Jeżeli mamy sytuację, w której Stany Zjednoczone zdecydowanie odrzuciły rosyjskie żądania, dotyczące choćby nierozszerzenia NATO, można założyć, że gdyby Rosjanie byli zdeterminowani do zerwania negocjacji, tak by się stało.

Myślę, że Rosjanie mogą chcieć ugrać coś innego. Zależy im przede wszystkim na kwestii Ukrainy. Być może liczą na to, że Sojusz Północnoatlantycki odrzuci żądania co do siebie samego i co do swojej polityki, natomiast w ramach kompromisu zgodzi się na koncesje związane z Ukrainą. W tym wszystkim są też rzeczy, które Rosjanie bardzo chętnie by wynegocjowali: na przykład żeby USA przyłączyły się do rosyjskiego moratorium na nierozmieszczanie rakiet średniego i pośredniego zasięgu w Europie. Kłopot polega na tym, że nawet jeśli Rosjanie postulat wypełniają, mają to uzbrojenie za Uralem. Przerzucenie go na zachodnią granicę to kwestia kilku dni. Natomiast jeśli analogicznego uzbrojenia nie będzie w Europie, przerzucenie go ze Stanów Zjednoczonych potrwa o wiele dłużej. Widać, że Rosja chce zabezpieczyć się zwłaszcza w europejskiej części kraju; tam, gdzie znajdują się Moskwa i Petersburg – dwa najważniejsze miasta dla funkcjonowania państwa.

Stanowisko Zachodu wobec Rosji zdaje się być na razie jednolite. Gdyby było inaczej, Kremlowi znacznie łatwiej byłoby rozgrywać poróżnionego rywala. Dalej do tego dąży?

Sytuacja, w której Rosja liczy na podział wśród sojuszników, nie jest niczym nowym. Rosjanie próbują tego od lat. Wykorzystują to, że zarówno NATO, jak i Unia Europejska, składają się z kilkudziesięciu państw członkowskich, które mają swoje partykularne interesy. Wykorzystują różne wizje państw członkowskich, choćby w zakresie prowadzenia dialogu z Federacją Rosyjską. To element gry Rosji. Rosja zdaje sobie sprawę, że gdy NATO bądź Unia Europejska mówią jednym głosem, to zawsze będą to organizmy – militarnie i gospodarczo – o wiele silniejsze niż sama Rosja. Jeśli jednak zaczyna się wyciągać kolejne cegiełki po stronie sojuszników, obraz ten zaczyna się rysować nieco inaczej.

Utrzymywanie jedności wśród sojuszników nie jest dobrym sygnałem dla Federacji Rosyjskiej, a dla państw takich jak Polska – to bardzo ważna i optymistyczna informacja.

Możemy się spodziewać, że Władimir Putin będzie dążył do porozumienia nad głowami innych, wyłącznie ze Stanami Zjednoczonymi? To w myśl wizji Kremla, że „decydentami powinny być wyłącznie mocarstwa”. 

Koncert mocarstw obejmuje nie tylko Rosję, Chiny i Stany Zjednoczone, ale – rozmawiając o Europie – myślimy o dużych państwach, takich jak Niemcy czy Francja. Jeśli chodzi o rozmowy na szczeblu amerykańsko-rosyjskim, tak zwany dialog strategiczny od zawsze odbywał się na takim szczeblu dyplomatycznym, zawsze szefami delegacji byli zastępca sekretarza stanu i zastępca ministra spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej.

Oczywiście w rosyjskiej optyce świat ma być podzielony na strefy wpływów. Losy świata mają być rozstrzygane przez największych, którzy mają dużo do powiedzenia, zwłaszcza pod kątem militarnym. Zapowiedź – z naszego punktu widzenia bezczelna – że NATO powinna się cofnąć do stanu sprzed 1997 roku, takie podejście w pełni odzwierciedla. To styl myślenia Rosji pokazujący, że państwa, które dla Kremla mają być strefą wpływów czy strefą buforową, mają też być ograniczone w możliwości prowadzenia swojej polityki zagranicznej. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy miałoby to zagrażać bezpieczeństwu Federacji Rosyjskiej. Uważam, że Rosja dalej będzie prowadzić politykę zagraniczną wedle tego paradygmatu. To tłumaczy, dlaczego myślenie kategoriami geopolitycznymi jest Rosji bliskie, ale pokazuje jednocześnie, jak potwornie niebezpieczne jest dla państw takich jak Polska.

Deeskalacja napięcia u granic Ukrainy za zgodę na przesył gazu nitką Nord Stream 2. Taki scenariusz jest możliwy?

Te sprawy oczywiście się łączą. Nie jest natomiast tak, że nie byłoby koncentracji wojsk u granic z Ukrainą bez Nord Stream 2 i nie byłoby sprawy samego gazociągu bez koncentracji wojsk. Innymi słowy – w obu przypadkach to element wywierania bardzo silnej presji – z jednej strony militarnej, z drugiej zaś – energetyczno-gospodarczej na państwa europejskie. Warto zwrócić uwagę, że obecna sytuacja na Ukrainie trwa de facto od kwietnia ubiegłego roku. Już wtedy Rosjanie po raz pierwszy zgromadzili znaczące siły i środki zarówno u granic z Ukrainą, jak i na okupowanym Krymie. Kilka miesięcy później ta sytuacja się powtórzyła, przy czym późną jesienią pojawiła się kwestia związana z certyfikacją Nord Stream 2. Nawet jeśli gazociąg zostanie uruchomiony, nie uważam, że będzie to oznaczało deeskalację wokół Ukrainy. Rosjanie – obok uruchomienia Nord Stream 2 – mają inne cele do osiągnięcia, jeśli chodzi o państwo ukraińskie.

Łączenie sytuacji na Ukrainie i Nord Stream 2, jako elementów negocjacyjnych, nie musi być też na rękę Rosji. W taki sposób pokazaliby, że gazociąg jest elementem presji, a nie narzędziem współpracy gospodarczej, jak zawsze chcieli, żeby było to postrzegane. Sądzę zatem, że kwestie związane z cenami gazu to przede wszystkim działanie zmierzające do tego, żeby państwa Europy zachodniej podpisywały długoterminowe kontrakty.

Na ile obecny spór z Rosją dotyka Polski?

Dotyka Polski w wielu aspektach. Jakiekolwiek problemy z operacjami wojskowymi prowadzonymi np. na Ukrainie będą wiązać się z koniecznością dalszego zaangażowania OBWE, której Polska w tym roku przewodniczy. Dalej – kwestia wzmacniania swojego bezpieczeństwa. Warto zwrócić uwagę, że NATO podniosło stan gotowości bojowej szpicy* w ostatnich dniach, właśnie w reakcji na sytuację na Ukrainie. Biorąc pod uwagę, że Polska jest państwem flankowym, pod kątem wojskowym nie możemy tego lekceważyć. Kolejny element to wsparcie dwustronne dla Ukrainy, jeśli doszłoby do kolejnego zaostrzenia, kolejnych walk i przesiedleń. Nawet nie myślę teraz o scenariuszu skrajnie pesymistycznym i ciągle mało realnym, że Rosja zdecyduje się na pełnoskalową inwazję. To będzie oznaczało bardzo poważne wyzwania, nie tylko dla Polski, ale dla całej Europy i świata transatlantyckiego.

Rosyjska projekcja siły na swoim zachodnim kierunku strategicznym oznacza konieczność adaptacji zarówno NATO, jak i Polski. Potrzebna jest analiza, jakie zdolności NATO dalej powinna rozwijać, choć dzieje się to konsekwentnie od 2004 roku – szczytu w Newport. To też kwestia rozwijania polskich zdolności, zarówno indywidualnych, jak i wpisujących się w zobowiązania sojusznicze. Wszystko to system naczyń połączonych, który tworzy wyzwania w zakresie bezpieczeństwa.

*szpica – Very High Readiness Joint Task Force  (VJTF) nazywane szpicą NATO, utworzono w reakcji na rosyjską aneksję Krymu w 2014 roku. W jej skład wchodzą żołnierze w najwyższej gotowości alarmowej, delegowani, na zasadzie rotacji, przez państwa członkowskie Sojuszu Północnoatlantyckiego. Żołnierze „szpicy” pozostają w swych macierzystych jednostkach, ale muszą być zdolni do działania w ciągu 48-72 godzin.

Źródło

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

WP2Social Auto Publish Powered By : XYZScripts.com