Zrezygnowali z blokady granicy, a handel zezwoleniami trwa. Tak Łukaszenka sprowadza towary na Białoruś
Polscy przewoźnicy odstąpili od planowanej blokady przejścia granicznego w Koroszczynie. O zaniechanie tego pomysłu apelowały działające w Polsce podmioty z białoruskim kapitałem. Jak ustalił portal Niezalezna.pl, jedną z przyczyn rezygnacji z protestu był sprzeciw niektórych przewoźników handlujących zezwoleniami transportowymi na Białoruś lub dorabiających na przewozach do Brześcia.
Przewoźnicy w zeszłym tygodniu zgłosili w gminie Terespol planowane na 26 lutego zgromadzenie w Koroszczynie, które miało zablokować jedyne działające przejście graniczne dla drogowego transportu towarów. Miało ono potrwać do końca marca. W tej sprawie złożony został dokument w urzędzie gminy. Wśród postulatów wymieniono: przywrócenie systemu zezwoleń na wjazd do Polski pojazdów ciężarowych na ukraińskich i mołdawskich numerach rejestracyjnych; ograniczenie eksportu produktów rolnych z Ukrainy; sprzeciw wobec polityki UE m.in. w kwestii Zielonego Ładu; ograniczenie handlu z Rosją i Białorusią; zakaz rejestrowania w Polsce firm z ukraińskim, białoruskim czy rosyjskim kapitałem. Te ostatnie postulaty dotyczą głównie problemu działalności zarejestrowanych w Polsce spółek z białoruskim kapitałem, które polskimi ciężarówkami mogą realizować transporty z Białorusi do krajów UE, co w praktyce oznacza omijanie sankcji.
W urzędzie gminy Terespol dowiedzieliśmy się, że zawiadomienie przewoźników o zgromadzeniu nie spełniało wymogów formalnych. – Wezwaliśmy stronę do uzupełnienia braków, ale przewoźnicy ich nie uzupełnili – mówi w rozmowie z portalem sekretarz gminy Danuta Wowczeniuk. Dodaje, że organizatorzy m.in. po rozmowach z policją odstąpili od pomysłu organizacji zgromadzenia.
Jak informował portal mostmedia.io, działające w Polsce firmy z białoruskim kapitałem były oburzone planem blokady. W gminie Terespol alarmowały, że protest oznaczałby dla nich straty rzędu setek milionów euro i zagrażałby bezpieczeństwu na drodze.
Furtka. Tak handluje Łukaszenka
Jak dowiedział się portal Niezalezna.pl, przewoźnicy z woj. lubelskiego, którzy zwracają uwagę na problem z białoruskimi firmami, spotykają się z krytyką ze strony niektórych polskich transportowców. Część kierowców poza innymi kierunkami dorabia m.in. na transportach z Polski do Brześcia. Dzieje się tak dzięki – jak mówią przewoźnicy – „furtce”. Ułatwia ona reżimowi Łukaszenki handel z krajami unijnymi. Transporty unijne mogą wjeżdżać na terytorium Białorusi na podstawie określonych zezwoleń do zlokalizowanych blisko granicy UE centrów logistycznych, gdzie transporty są przeładowywane na samochody białoruskie. Niedawno „Gazeta Polska” ujawniła, jak właśnie te centra są wykorzystywane przez prorosyjskie środowiska z Niemiec do transportowania wsparcia dla Rosjan w Donbasie.
Jak sprawdziliśmy, w internecie pojawiają się oferty sprzedaży zezwoleń uprawniających do wjazdu pojazdów transportujących towary na terytorium Białorusi. Cieszą się one sporą popularnością, można je kupić za 100-150 euro za sztukę. Jednocześnie pojawia się mnóstwo ofert dla „skoczków”, czyli kierowców wykonujących pojedyncze zlecenia wyjazdu z towarem np. na Białoruś, którzy następnie wracają do Polski „na pusto”. W ostatnich miesiącach wynagrodzenie za wykonanie takiego kursu wynosiło ok. 2500 zł.
Ten biznes dotyczy głównie Łukowa (woj. lubelskie). Przewoźnicy z tamtych okolic przez lata bowiem specjalizowali się w transportach na Białorusi i w Rosji. To właśnie oni w zeszłym roku organizowali blokady przejść granicznych z Ukrainą. Ich działalność kilka miesięcy temu została opisana w „GP”.
Do niedawna unijni przewoźnicy nie musieli płacić za przeładunek czy przepięcie naczepy w białoruskim centrum logistycznym przy granicy. Jednak reżim Łukaszenki wprowadził taryfę, zgodnie z którą od 22 stycznia tego rodzaju usługa jest płatna w wysokości 120 rubli białoruskich, czyli ok. 150 zł. Mimo dodatkowej opłaty, nadal pojawiają się nowe oferty sprzedaży zezwoleń oraz zlecenia dla „skoczków”.