Dylematy wyzwolonego Chersonia. „W mieście nadal pracują kolaboranci Rosjan”
Pod koniec października 2022 roku poczuliśmy, że w mieście zaczyna się coś dziać. Barbarzyńcy wywozili z Chersonia minibusy, pomniki, archiwa itp. (…) Osoby współpracujące z władzami okupacyjnymi zostały przymusowo przetransportowane na lewy brzeg Dniepru, ale większość z nich wyjechała sama, bo zrozumiała, że Ukraina na pewno wróci i to nastąpi wkrótce. Choć niektórzy [kolaboranci] pozostali i nadal pracują w Chersoniu, mimo iż w czasie okupacji nawet otrzymali [od Rosjan] dyplomy „za odwagę” – mówi portalowi Niezalezna.pl Ołena Smoliana, dyrektor jednej z miejskich aptek i wykładowca Uniwersytetu Państwowego w Chersoniu.
WERSJA UKRAIŃSKA / Українська версія
Dwa lata temu Rosja rozpoczęła regularną inwazję na Ukrainę i już 2-3 marca jej jednostki wkroczyły do Chersonia [miasta na południu Ukrainy, położonego na prawym brzegu rzeki Dniepr, które Rosja historycznie uważa za swoje]. Rozpoczęła się okupacja miasta, która trwała do 11 listopada 2022 roku. Kiedy wojska rosyjskie weszły do Chersonia, pani była w mieście. Jak wspomina Pani zetknięcie się z okupantami?
– Na szczęście nie maiłam okazji bezpośrednio porozumiewać się z „raszystami” [pejoratywne określenie Rosjan], bo żyliśmy niemal w równoległych rzeczywistościach. Ci z nich, którzy przychodzili do naszej apteki, szukali „pewnych” leków (których nie mieliśmy), pytając, gdzie je znaleźć. Po raz pierwszy na poważnie zetknęłam się z okupantem, kiedy prowadziłam egzaminy na Uniwersytecie Państwowym w Chersoniu, gdzie pracowałam jako wykładowca na wydziale medycznym.
Z biegiem czasu w mieście pojawiły się blokady drogowe, przez które trzeba było codziennie przejeżdżać. Bałam się i jednocześnie czułam wstręt, że muszę tłumaczyć, po co jedziemy do naszej apteki, chociaż w samochodzie były same kobiety [moje współpracownice]. Pracowałyśmy w aptece, dopóki miałyśmy niezbędne leki. Kiedy zapasy się skończyły, zamawiano je za pośrednictwem wolontariuszy, którzy zajmowali się przewożeniem ludzi na teren kontrolowany przez Ukrainę. Najbardziej pomógł wolontariusz Serhii, który znajdował i jakimś cudem sprowadzał do Chersonia lekarstwa.
Miejscowi, z którymi rozmawiał portal Niezalezna.pl, opowiadali nam, że w pierwszych dniach okupacji można było nawet stawić umiarkowany opór, okazać stanowisko proukraińskie. Czy naprawdę tak było?
Najpierw można było organizować wiece poparcia dla Ukrainy, a potem… „raszyści” zaczęli rozpędzać zebranych i strzelać do nieuzbrojonych osób. Wówczas stało się niebezpieczne brać udział w wydarzeniach publicznych. Było jasne, że wolności jest za mało, nawet oddychanie tym samym powietrzem co okupanci było trudne, nie do zniesienia.
Mimo okupacji Pani nie opuściła Chersonia. Czym Pani się zajmowała?
Kontynuowałam pracę, bo rozumiałam, że ludzie jej potrzebują. Robiłam wszystko, aby zapewnić mieszkańcom niezbędne leki.
Co trzymało Panią na duchu?
Przetrwać okupację ojczystej ziemi pomogła mi wiara i nadzieja na wyzwolenie. Chociaż część osób w moim otoczeniu nie wierzyła, że Siły Zbrojne Ukrainy wyzwolą Chersoń. Pod koniec października 2022 roku poczuliśmy, że w mieście zaczyna się coś dziać. Barbarzyńcy wywozili z Chersonia minibusy, pomniki, archiwa itp. Wielu mieszkańców Chersonia zastraszonych przez okupantów przepływało motorówkami na lewy brzeg. Najeźdźcy rozpowszechniali pogłoski, że Siły Zbrojne Ukrainy zmiotą miasto z powierzchni ziemi. Osoby współpracujące z władzami okupacyjnymi zostały przymusowo przetransportowane na lewy brzeg Dniepru, ale większość z nich wyjechała sama, bo zrozumiała, że Ukraina na pewno wróci i to nastąpi wkrótce. Choć niektórzy [kolaboranci] pozostali i nadal pracują w Chersoniu, mimo iż w czasie okupacji nawet otrzymali [od Rosjan] dyplomy „za odwagę”.
Czy mocno odczuwało się rychłe wyzwolenie miasta?
Tak, czuliśmy, że armia ukraińska jest blisko. Ale szczerze mówiąc, baliśmy się walk w samym mieście, starć ulicznych. Dlatego z wyprzedzeniem przygotowywaliśmy jedzenie i wodę z rezerwą, aby móc spędzić noc w bezpiecznym miejscu. Na szczęście nie doszło do walk ulicznych. Pamiętam, że rano w dniu wyzwolenia miasta, jadąc do pracy, widziałam samochód wojskowy z ukraińską flagą. Boże, co to było za szczęście! Potem widziałam, jak nasi żołnierze wywiesili ukraińską flagę na ulicy. Zaczęłam głośno wiwatować i płakać jednocześnie, ale… Część moich kolegów i osób z otoczenia mówiła wtedy, że to prowokacja i to nie może być prawda. Zamknięto naszą aptekę, sklepy i przychodnię, bo nie wiedzieli, że NASZE wojsko jest już w centrum. Kiedy jednak wszyscy ostatecznie przekonali się, że Chersoń został wyzwolony, sytuacja wyglądała tak, jakbym obudziła się ze strasznego snu. Niestety ten sen trwa, bo barbarzyński kraj nadal próbuje zniszczyć Ukrainę.
Źródło: Niezalezna.pl