Nowe absurdalne oskarżenia: jak Rosja próbuje narzucić Zachodowi odpowiedzialność za własną wojnę

ЕРА/UPG
Ostatnie wypowiedzi przedstawicieli rosyjskich władz, w tym szefa wywiadu zagranicznego Siergieja Naryszkina, dotyczące rzekomych prób Zachodu zerwania rozmów pokojowych między Kijowem a Moskwą, to kolejny akt dobrze znanego kremlowskiego spektaklu. W tym scenariuszu Rosja nie jest agresorem – przeciwnie, przedstawia się jako „oszukane”, „niezrozumiane” i „sprowokowane” państwo, któremu po prostu nie pozwolono zakończyć wojny drogą dyplomatyczną. Tego rodzaju retoryka to nie zwykła manipulacja polityczna. To narzędzie systemowej operacji informacyjnej, której celem jest nie tylko zafałszowanie istoty konfliktu, ale również zmiana percepcji zachodniego społeczeństwa na temat tego, kto ponosi odpowiedzialność za jego trwanie.
Rosyjska dyplomacja w swojej obecnej formie to raczej forma nacisku niż próba poszukiwania rozwiązań. Przez ostatnie trzy lata każda próba dialogu – od negocjacji w Stambule w 2022 roku po kolejne inicjatywy w 2025 – kończyła się jednostronnymi żądaniami ze strony Moskwy. Zero elastyczności, zero ustępstw – wyłącznie wezwania do uznania okupowanych terytoriów, demilitaryzacji Ukrainy i de facto rezygnacji Kijowa z suwerenności. To nie są negocjacje – to dyktat. A kiedy rosyjska strona mówi o „pokoju”, ma na myśli pełną i bezwarunkową kapitulację Ukrainy.
To, co czyni te wypowiedzi szczególnie niebezpiecznymi, to ich potencjał oddziaływania na zachodnią opinię publiczną. Społeczeństwa europejskie są zmęczone wojną, politycy coraz częściej muszą odpowiadać na pytania o koszty wsparcia dla Ukrainy, a środowiska gospodarcze szukają stabilności i przewidywalności. Właśnie na te nastroje celuje kremlowska narracja. Rosja inwestuje znaczne zasoby w rozpowszechnianie swojej wersji wydarzeń – za pośrednictwem prorosyjskich polityków, mediów, środowisk eksperckich i platform internetowych. I choć większość analityków w Europie zna cel tych działań, to podatne grupy odbiorców – zwłaszcza na peryferiach debaty publicznej – mogą uznać je za argumenty warte rozważenia.
Właśnie tu tkwi realne zagrożenie: Rosja próbuje wykorzystać demokratyczne mechanizmy Zachodu przeciwko niemu samemu. W społeczeństwie wolnym każdy głos ma prawo bytu – i Kreml cynicznie z tego korzysta. Dyskredytując Ukrainę jako „niezdolną do kompromisu” i oskarżając Zachód o „podżeganie do wojny”, Rosja próbuje przenieść moralny ciężar konfliktu – z siebie na ofiarę.
Najbardziej niebezpieczna jednak jest próba zastąpienia pamięci politycznej przez geopolityczną amnezję. Rosja chce, by świat zapomniał – kto rozpoczął tę wojnę, kto zaanektował Krym, kto zniszczył Mariupol i Buczę. By zapomniano, kto dopuszczał się tortur, deportacji, celowych ataków na cywilną infrastrukturę. A jeśli Zachód ulegnie tej presji, nie będzie to jedynie moralna porażka – będzie to strategiczna katastrofa.
Bo w grze nie chodzi wyłącznie o Ukrainę. Chodzi o długofalowe bezpieczeństwo Europy. Jeśli Rosji uda się wytrącić Zachód z moralnej równowagi, przekonać, że prawda jest względna, a kompromis z agresorem to przejaw politycznej mądrości – powstanie niebezpieczny precedens. Zwątpienie w zasady stanie się nową normą. Reżimy autorytarne na całym świecie odczytają to jako sygnał: wystarczy zniszczyć fakty, a świat zacznie wątpić.
Polska, która ma bolesne doświadczenia XX wieku, musi być w awangardzie tej odpowiedzi. Nasz głos w europejskich instytucjach musi brzmieć jednoznacznie: nie ma pokoju bez sprawiedliwości. Nie ma porozumień bez szacunku dla prawa. I nie będzie przyszłości dla Europy, jeśli dziś zgodzimy się na warunki pisane logiką moskiewskich ultimatum.
Wsparcie dla Ukrainy w jej walce to nie altruizm. To strategiczna inwestycja w integralność europejską. Alternatywą jest trwała niestabilność, erozja prawa międzynarodowego i demoralizacja zachodniego świata. Dlatego narracje Kremla trzeba obalać nie tylko faktami, ale też odpowiedzialnymi działaniami: dalszą pomocą wojskową, wzmocnieniem sankcji i utrzymywaniem izolacji dyplomatycznej agresora.
W dłuższej perspektywie Europa albo pozostanie wierna swoim wartościom, albo stanie się słaba. A to przesądzi nie tylko o losach wojny w Ukrainie, lecz także o kierunku historii całego kontynentu. Bo jeśli teraz pozwolimy agresorowi dyktować warunki pokoju – jutro nie będzie wolnego wyboru ani w Kijowie, ani w Warszawie, ani w Berlinie.
Karyna Koshel